Выбрать главу

Julia Navarro

Bractwo Świętego Całunu

Tytuł oryginału: LA HERMANDAD DE LA SABANA SANTA

tłum. Agnieszka Mazuś

Dla Fermina i Aleksa – bo czasem sny stają się rzeczywistością.

Podziękowania

Dla Fernanda Escribano, który odkrył przede mną tajemnice turyńskich tuneli i zawsze jest „na dyżurze”, gdy potrzebują go przyjaciele.

Ogromny dług wdzięczności zaciągnęłam u Giana Marii Nicastro, który był moim przewodnikiem po sekretach swojego miasta, pozwalając patrzeć na Turyn swoimi oczami, i na każde zawołanie błyskawicznie wyszukiwał wszystkie potrzebne mi informacje.

Carmen Fernandez de Blas i David Trias trzymali kciuki za tę książkę – dziękuję.

I jeszcze wielkie podziękowania dla Olgi, życzliwego głosu Random House Mondadori.

Są inne światy, ale na tym świecie

H.G. Wells

Król Agar [Abgar Ukkama (panował 4 r. p.n.e. – 7 r. n.e. oraz 13-50 n.e.); Euzebiusz z Cezarei przypisywał mu wymianę listów z Jezusem; w rzeczywistości dopiero Abgar IX (179-216 r.) przyjął chrześcijaństwo], syn Euchariasza, pozdrawia Jezusa dobrego Zbawcę, który pojawił się w Jerozolimie. Słyszałem o Tobie, że uzdrawiasz ludzi bez lekarstw i ziół, że słowem swoim przywracasz wzrok ślepym, chromym każesz chodzić, trędowatych oczyszczasz, a zmarłych wskrzeszasz.

Usłyszawszy to wszystko o Tobie, uznałem po rozwadze, że jedno z dwojga to być może: albo jesteś Bogiem, który zstąpił z nieba, aby czynić cuda, albo też jesteś Synem Bożym, który takie cuda czynić może. Dlatego też w tym liście pragnę Cię błagać, abyś raczył przybyć do mnie i uleczyć mnie z choroby, na którą cierpię już od dawna.

Dowiedziałem się bowiem także, iż Żydzi szemrzą przeciw Tobie i nastają na Twe życie. Przybądź więc do mnie, bo moje miasto małe, lecz zacne, wystarczy dla nas obydwu. [apokryficzna Korespondencja Jezusa i Abgara[

Król pozwolił odpocząć ręce i posłał strapione spojrzenie mężczyźnie młodemu jak on sam, który czekał bez ruchu, aż monarcha zakończy pracę, z należnym szacunkiem zachowując dzielącą ich odległość.

– Jesteś pewny, Josarze? – zapytał król.

– Wierz mi, panie…

Mężczyzna zrobił kilka szybkich kroków w stronę stołu, przy którym pisał Abgar, i zatrzymał się tuż przed nim.

– Wierzę ci, Josarze, wierzę – uspokoił go król. – Od dzieciństwa jesteś moim najwierniejszym przyjacielem, nigdy mnie nie zawiodłeś. Chociaż cuda, o jakich opowiadasz, czynione rzekomo przez tego Żyda, wydają się niezliczone, obawiam się, że twe pragnienie, by mi pomóc, sprawiło, iż je wyolbrzymiłeś…

– Panie, uwierz mi, tylko ci, którzy wierzą w Żyda zostaną zbawieni. Królu mój, widziałem, jak Jezus, ledwie dotknąwszy wyblakłych oczu ślepca, przywrócił mu wzrok, widziałem, jak ubogi paralityk musnął krawędź szaty Jezusa, a ten rozkazał mu wstać i iść. Ku zdziwieniu wszystkich, tamten wstał i nogi poniosły go jak – nie przymierzając – twoje, panie. Widziałem, królu mój, jak kobieta zarażona trądem przyglądała się Nazarejczykowi, ukryta w zaułku ulicy, kiedy wszyscy uciekali od niej z przestrachem. Jezus zaś, podchodząc do niej, rzekł: „Jesteś uzdrowiona”, a ta, nie wierząc własnemu szczęściu, zaczęła krzyczeć: „Uleczył mnie! Uleczył!”. Jej twarz odzyskała ludzkie rysy, dłonie zaś, dotąd skrywane pod suknią, stały się idealnie gładkie…

Ja sam byłem świadkiem największego cudu, kiedy podążałem za Jezusem i jego uczniami i napotkaliśmy rodzinę opłakującą śmierć krewnego. Jezus wszedł do ich domu i nakazał zmarłemu, by wstał. Sam Bóg musiał przemawiać jego głosem, bo klnę się na wszystko, mój królu, że człowiek ów otworzył oczy, usiadł i sam nie mógł się nadziwić, że powraca do życia…

– Masz rację, Josarze, żeby wyzdrowieć, muszę wierzyć, chcę wierzyć w tego Jezusa z Nazaretu. Musi on być synem Boga, skoro potrafi wskrzeszać zmarłych. Ale czy zechce uleczyć króla, który dał się ponieść żądzy?

– Abgarze, Jezus leczy nie tylko ciała, uzdrawia też dusze. Widzisz, głosi on, iż żal za złe uczynki i chęć, by wieść godne życie, wyrzekając się grzechu, wystarczą, by zyskać przebaczenie u Boga. Grzesznicy znajdują pociechę w Nazarejczyku…

– Obyś miał rację… Ja sam nie potrafię sobie wybaczyć wszeteczeństwa, jakiego dopuściłem się z Anią. Ta niewiasta skaziła moje ciało i duszę…

– Skąd miałeś wiedzieć, panie, że jest trędowata, że dar od króla Tyru to nikczemny podstęp? Jak mógłbyś podejrzewać, że ma w sobie nasienie choroby i je na ciebie przeniesie? Ania była najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widzieliśmy, każdy mężczyzna straciłby dla niej głowę…

– Jestem królem, Josarze, i nie powinienem dać się omamić nawet najpiękniejszej tancerce… Teraz ona pokutuje za swe piękno, bo choroba trawi jej białe lico, mnie zaś, Josarze, zalewają poty, wzrok zachodzi mgłą, i lękam się, że wkrótce moja skóra zacznie gnić…

Szmer czyichś ostrożnych kroków wzbudził czujność mężczyzn. Do komnaty, uśmiechając się łagodnie, weszła drobna kobieta o śniadej cerze i czarnych włosach.

Josar patrzył na nią z uwielbieniem. Zachwycała go doskonałość jej ciała i promienny uśmiech. Szanował ją za to, że jest tak lojalna wobec króla i że z jej ust nie padło słowo wyrzutu, kiedy jej miejsce w królewskim łożu zajęła Ania, tancerka z Kaukazu, kobieta, która zaraziła jej męża trądem.

Abgar nie pozwalał się nikomu dotknąć, by choroba nie przeszła na bliskich. Coraz rzadziej pokazywał się poddanym.

Nie umiał jednak sprzeciwić się żelaznej woli królowej, która nalegała, że sama będzie go pielęgnowała. Podnosiła męża na duchu, przekonując do opowieści Josara o cudach, jakie czynił Jezus.

Król popatrzył na nią ze smutkiem.

– To ty… Właśnie rozmawialiśmy o tym Nazarejczyku. Poślę po niego, ugoszczę go, a nawet podzielę się z nim królestwem. Josarze, powinieneś pojechać z eskortą, by nic złego nie spotkało cię po drodze i by ten człowiek dotarł tu bezpiecznie.

– Zabiorę trzech lub czterech konnych, tylu wystarczy. Rzymianie są nieufni i nie lubią, kiedy kręcą się po ich ziemiach oddziały żołnierzy. Nie lubią też Jezusa. Mam nadzieję, pani, że uda mi się skłonić go, by ze mną pojechał. Wezmę najlepsze wierzchowce, by jak najszybciej przywiozły wam wieści, kiedy tylko dotrę szczęśliwie do Jerozolimy.

– Chcę teraz skończyć list, Josarze.

– Pożegnam cię więc, panie. Wyruszę o świcie.

***

Języki płomieni zaczynały sięgać ławek, dym spowijał główną nawę. Cztery ubrane na czarno sylwetki posuwały się, prawie biegnąc, w stronę jednej z bocznych kaplic. W drzwiach, nieopodal głównego ołtarza, stał mężczyzna, ze zdenerwowania wyłamując palce. Przeszywające wycie syren słychać było coraz wyraźniej. Za chwilę strażacy wtargną do katedry, to tylko kwestia sekund. Znowu się nie udało.

Już są. Mężczyzna szybkim krokiem podążył za czarnymi sylwetkami. Jedna z postaci parła przed siebie na oślep, pozostali, zżerani strachem, cofali się przed ogniem, który zaczynał otaczać ich czerwonym pierścieniem. Nie mieli czasu. Ogień rozprzestrzeniał się nadspodziewanie szybko. Ten, który przed chwilą usiłował ich przekonać, by schowali się w bocznej kaplicy, płonął. Ogień trawił jego ciało, on jednak znalazł jeszcze dość siły, by zrzucić kaptur zasłaniający twarz.

Pozostali próbowali podejść bliżej, ale na próżno, pożar ogarnął już wszystko dookoła, a wrota katedry ustępowały pod naporem strażaków. Rzucili się za mężczyzną, który z drżeniem czekał na nich przy wyjściu z bocznej nawy. Zniknęli dokładnie w chwili, gdy woda ze strażackich węży wdarła się do świątyni, podczas gdy postać spowita ogniem płonęła, nie wydawszy jęku.