Wiek później kolejny pożar nieomal strawił całun. Dwaj sprawcy, złapani na gorącym uczynku, spanikowani, rzucili się w płomienie. Zastanawiające było to, że nawet nie jęknęli, że z ich ust nie wydostała się nawet najcichsza skarga, a przecież płonąc żywcem, musieli straszliwie cierpieć. Czyżby i oni nie mieli języków? Nigdy się tego nie dowie.
Odkąd w 1578 roku dom sabaudzki złożył święty całun w katedrze turyńskiej, niefortunne wydarzenia powtarzały się regularnie. Nie było stulecia, by ktoś nie usiłował wzniecić pożaru lub nie próbował kradzieży, jednak od sprawców nie można było dowiedzieć się niczego – nie mieli języków. Czy mają go zwłoki przewiezione do kostnicy?
Do rzeczywistości przywołał Valoniego czyjś głos:
– Szefie, przybył kardynał, wie, że był pan w Rzymie… Chce z panem porozmawiać. Jest bardzo zdenerwowany tym, co się stało.
– Wcale mu się nie dziwię. Ma pecha. Nie minęło sześć lat, odkąd płonęła katedra, dwa lata temu było włamanie, a teraz znów ogień.
– Tak, nie może sobie darować, że zgodził się na renowację kościoła. Twierdzi, że katedra, która wytrzymała w nienaruszonym stanie stulecia, teraz, po tylu remontach i spartaczonej konserwacji posypie się w gruzy.
Valoni wszedł bocznymi drzwiami, wnioskując z napisu na tabliczce, że prowadzą do biur. Po korytarzu spacerowało trzech czy czterech księży, wszyscy wyraźnie poruszeni. Dwie starsze kobiety, dzielące biurko w ciasnym gabinecie, wydawały się niezwykle zajęte, poganiając i instruując policjantów, którzy zbierali dowody, mierzyli ściany kościoła, pobierali odciski palców, wchodzili i wychodzili. Podszedł do niego młody, na oko trzydziestoletni ksiądz. Wyciągnął dłoń. Uścisk był silny.
– Ojciec Yves.
– Miło mi, komisarz Marco Valoni.
– Tak, domyśliłem się. Proszę za mną, Jego Eminencja czeka.
Ksiądz uchylił ciężkie drzwi prowadzące do pokojów kardynała. Znaleźli się w gabinecie, którego ściany wyłożono szlachetnym drewnem i ozdobiono renesansowymi dziełami wyobrażającymi Madonnę, Chrystusa, Ostatnią Wieczerzę… Na stole stał srebrny krucyfiks, misterne dzieło zręcznego jubilera. Marco, rzuciwszy na niego okiem, uznał, że liczy przynajmniej trzysta lat.
Kardynał był jowialnym mężczyzną o ciepłej, serdecznej twarzy, na której teraz malowało się poruszenie.
– Zechce pan spocząć, panie Valoni.
– Dziękuję, Wasza Eminencjo.
– Niech mi pan powie, co tu się właściwie dzieje? Wiadomo już, kim jest nieboszczyk?
– Jeszcze nie wiemy. Można sądzić, że podczas prac remontowych doszło do spięcia, stąd pożar.
– Znowu!
– Tak, Wasza Eminencjo, znowu… Ale prowadzimy wnikliwe śledztwo. Zostaniemy tu jakiś czas, chcę obejrzeć katedrę centymetr po centymetrze. Moi ludzie porozmawiają ze wszystkimi, którzy w ostatnich godzinach, a nawet dniach przebywali w świątyni. Jeśli mógłbym prosić Waszą Eminencję o współpracę…
– Może pan na mnie liczyć, komisarzu. Jak zwykle zresztą. Nikt nie będzie panu przeszkadzał. To tragedia: jeden trup, spłonęły bezcenne dzieła sztuki, mało brakowało, a sam święty całun stanąłby w płomieniach. Nie wiem, co by było, gdybyśmy go stracili.
– Wasza Eminencjo, całun…
– Wiem, panie Valoni, wiem, co chce pan powiedzieć: że badanie na zawartość węgla promieniotwórczego wykazało, iż nie może to być szata, która spowijała ciało naszego Pana, lecz dla wielu milionów wiernych całun turyński jest autentyczny. Niech sobie ta metoda twierdzi, co chce. Kościół pozwala na jego kult. Zresztą są wśród naukowców i tacy, którzy nie potrafią znaleźć wyjaśnienia, jak powstało odbicie sylwetki, którą uważamy za odbicie ciała Chrystusa i…
– Proszę wybaczyć, nie zamierzałem podważać wartości religijnej całunu. Ja sam, gdy ujrzałem go po raz pierwszy, byłem niezwykle wzruszony i nadal jestem pod wrażeniem postaci odbitej na płótnie… Chciałem zapytać, czy w ostatnich dniach, a może w ciągu ostatnich miesięcy wydarzyło się coś dziwnego, co zwróciło uwagę Waszej Eminencji?
– Nie, nic nie przychodzi mi do głowy. Od ostatniego razu, kiedy usiłowano obrabować ołtarz główny, a było to dwa lata temu, cieszyliśmy się spokojem.
– Proszę się dobrze zastanowić…
– Ale nad czym tu się zastanawiać? Kiedy jestem w Turynie, co dzień odprawiam w katedrze poranną mszę, zawsze o ósmej rano. A w niedziele o dwunastej. Czasem wyjeżdżam do Rzymu, dziś na przykład byłem w Watykanie. Z całego świata przybywają pielgrzymi, żeby zobaczyć całun. Dwa tygodnie temu, zanim zaczął się remont, zjechała tu grupa naukowców z Francji, Anglii i Stanów Zjednoczonych, by przeprowadzić kolejne badania i…
– Kim byli?
– Grupa profesorów, sami katolicy, przeświadczeni o tym, że mimo badań i mimo niepodważalnego wyroku węgla 14C, płótno to jest autentycznym całunem pośmiertnym Chrystusa.
– Czy któryś z nich zwrócił szczególną uwagę Waszej Eminencji?
– Nie, prawdę mówiąc, nie. Przyjąłem ich w swojej kancelarii w pałacu arcybiskupim, rozmawialiśmy może z godzinę, zaprosiłem ich na podwieczorek. Wyłożyli mi kilka swoich teorii, mówili, że uważają, iż badanie metodą izotopu 14C nie jest w pełni wiarygodne, i… właściwie to tyle.
– Czy któryś z nich wydał się Waszej Eminencji nieco dziwny, może zainteresował Waszą Eminencję?
– Widzi pan, panie Valoni, od lat podejmujemy tu naukowców badających całun, sam pan wie, że Kościół jest otwarty na naukę i ułatwia jak może przeprowadzanie takich badań. Byli to bardzo porządni ludzie, sympatyczni i towarzyscy… Może z wyjątkiem jednego, niejakiego Bolarda, który zawsze trzyma się nieco z boku, mało rozmawia, przynajmniej w porównaniu ze swoimi kolegami. Poza tym bardzo niepokoi go fakt, iż w katedrze prowadzone są roboty budowlane.
– A to dlaczego?
– Co za pytanie! Przecież profesor Bolard od lat pracuje przy konserwacji świętej tkaniny. Uważa, że każda renowacja kościoła naraża ją na niepotrzebne ryzyko. Znam go od wielu lat, to poważny człowiek, niezwykle wymagający naukowiec, a także dobry katolik.
– Pamięta pan, kiedy był tu ostatnio?
– Był niezliczoną ilość razy. Jak już mówiłem, współpracuje z naszym kościołem przy konserwacji całunu. Kiedy przyjeżdżają tu inni naukowcy, by badać płótno, zwykle dzwonimy do niego, żeby nam podpowiedział, jakie środki należy przedsięwziąć, by nie narobili szkód. Zresztą prowadzimy rejestr wszystkich badaczy, którzy nas odwiedzają, zwłaszcza jeśli chcą zajmować się świętym płótnem. Mieliśmy tu ludzi z NASA, tego Rosjanina… jak mu było? No, nie pamiętam… W każdym razie wszystkich uznanych profesorów: Barneta, Hyneka, Tamburellego, Titę, Gonellego… Kogo tam jeszcze…Naturalnie, omal nie pominąłem Waltera McCrone’a, pierwszego badacza, który uparł się, że tkanina nie jest pośmiertną szatą Naszego Pana. Jednak ten McCrone zmarł przed kilkoma miesiącami, niech Bóg ma go w swojej opiece.
Valoni zamyślił się nad profesorem Bolardem. Nie wiedział dlaczego, ale czuł ogromną potrzebę dowiedzenia się czegoś więcej na jego temat.
– Czy mógłby mi ksiądz jednak powiedzieć, kiedy ten Bolard był tu ostatnio?
– Oczywiście. Ale to bardzo szanowany człowiek, wielki autorytet, nie wyobrażam sobie, co mógłby mieć wspólnego z pańskim śledztwem…
Intuicja podpowiadała Valoniemu, że z kim jak z kim, ale z kardynałem nie powinien dzielić się stwierdzeniem, że tak podszeptuje mu instynkt. Nie należy opowiadać duchownym o przeczuciach. W dodatku jemu samemu wydawało się nieco niedorzeczne, by domagać się informacji o jakimś człowieku, tylko dlatego że jest milczkiem. Tymczasem poprosił kardynała o listę wszystkich zespołów naukowych, które badały całun przez ostatnie lata, wraz z datami ich pobytu w Turynie.