Выбрать главу

– Jak daleko w przeszłość mam sięgnąć? – zapytał rzeczowo kardynał.

– Jeśli to możliwe, prosiłbym o dane z ostatnich dwudziestu lat.

– Człowieku, niechże pan powie, czego dokładnie pan szuka!

– Nie wiem, Wasza Eminencjo. Jeszcze tego nie wiem.

– Jest mi pan winny wyjaśnienie, co mają wspólnego pożary w katedrze ze świętym całunem i naukowcami, którzy go badają. Od lat głosi pan teorię, że wszystkie pożary wiążą się z naszą najcenniejszą relikwią, a ja, mój drogi panie Valoni, nie jestem co do tego przekonany. Komu może zależeć na zniszczeniu całunu? Po co? Jeśli chodzi o kradzieże, sam pan wie, że prawie każdy przedmiot znajdujący się w katedrze wart jest fortunę, a nie brak łajdaków, którzy nie mają szacunku nawet dla Domu Bożego. Chociaż przyznaję, niektórzy z tych nędzników niepokoją mnie, modlę się za nich żarliwie.

– Zgodzi się jednak Wasza Eminencja ze mną, że to nie jest normalne, iż w niektóre z tych… nazwijmy je „wypadków”, wplątani są ludzie bez języków i linii papilarnych. Udostępni mi Eminencja tę listę? To czysta formalność, nie chcemy niczego przeoczyć.

– Zgadzam się, że trudno uznać to za normalne i Kościół bardzo to martwi. Wielokrotnie i przy różnych okazjach odwiedzałem w więzieniu tego nieszczęśnika, który usiłował nas okraść przed dwoma laty. Rzecz jasna, zachowałem najwyższą dyskrecję… Kiedy wzywają go do sali widzeń, siada naprzeciwko mnie i pozostaje w takiej pozycji, bierny, niewzruszony, jakby nic nie rozumiał, lub też było mu zupełnie obojętne, co mówię. Tak czy inaczej, zaraz poproszę mojego sekretarza, tego młodego księdza, który pana przyprowadził, by poszukał informacji i wkrótce je panu dostarczył. Ojciec Yves jest bardzo skuteczny, pracuje ze mną od siedmiu miesięcy, od śmierci swojego poprzednika, i muszę przyznać, że odkąd jest przy mnie, odpoczywam. Jest bystry, pobożny i zna kilka języków.

– To Francuz?

– Tak, Francuz, ale jego włoski, jak sam się pan przekonał, jest doskonały. To samo można powiedzieć o jego angielskim, niemieckim, hebrajskim, arabskim, aramejskim…

– Czy ktoś go polecił Waszej Eminencji?

– Owszem, mój serdeczny przyjaciel, asystent zastępcy sekretarza stanu, monsignor Aubry, wyjątkowy człowiek.

Valoni pomyślał, że większość ludzi Kościoła, jakich miał okazję poznać, to osoby wyjątkowe, zwłaszcza ci, którzy poruszają się po Watykanie. Nic jednak nie powiedział, bacznie przyglądając się kardynałowi, który wyglądał na człowieka poczciwego, bardziej jednak inteligentnego i sprytnego, niż dawał po sobie poznać, i obdarzonego niewątpliwie zmysłem dyplomatycznym.

Kardynał podniósł słuchawkę i poprosił księdza Yvesa. Ten pojawił się w mgnieniu oka.

– Niech ojciec wejdzie. Zna już ksiądz komisarza Valoniego. Chciałby dostać spis wszystkich delegacji, jakie odwiedziły nas w związku z całunem przez ostatnie dwadzieścia lat. Bierzmy się więc do pracy, bo mój przyjaciel Valoni bardzo tych informacji potrzebuje.

Ksiądz Yves popatrzył uważnie na komisarza, zanim zapytał:

– Z całym szacunkiem, panie Valoni, ale czy mógłby mi pan zdradzić, czego konkretnie pan szuka?

– Ojcze, nawet pan Valoni nie wie jeszcze, czego szuka. Na początek chce się dowiedzieć, kto przez ostatnie dwadzieścia lat miał styczność z całunem, my zaś zamierzamy mu w tym pomóc.

– Naturalnie, Eminencjo. Postaram się natychmiast sporządzić taką listę, chociaż w tym zamieszaniu trudno będzie znaleźć wolną chwilę, by przeszukać archiwa, a daleko nam do pełnej komputeryzacji.

– Spokojnie, proszę księdza – odparł Valoni – kilka dni mnie nie zbawi, mogę zaczekać, ale oczywiście, im szybciej dostanę te dane, tym lepiej.

– Wasza Eminencjo, czy mogę zapytać, co łączy pożar z całunem?

– Ależ ojcze, od lat pytam pana Valoniego, dlaczego za każdym razem, kiedy dotyka nas jakaś klęska, upiera się, że celem był całun turyński.

– Coś podobnego, całun! – zdziwił się ksiądz Yves.

Valoni popatrzył na niego uważnie. Nie wyglądał na kapłana, a przynajmniej w niczym nie przypominał większości księży, z jakimi Valoni miał do czynienia, a mieszkając w Rzymie, poznał ich wielu.

Ojciec Yves był wysoki, przystojny i dobrze zbudowany. Z całą pewnością uprawiał jakiś sport. Nie można było doszukać się w nim nawet odrobiny zniewieścienia, tej miękkości, do której prowadzi cnotliwość, wygoda i dobre jedzenie, a która cechuje tak wielu księży. Gdyby ojciec Yves nie nosił koloratki, wyglądałby jak pracownik nowoczesnej firmy, jeden z tych, którzy zdają sobie sprawę, jak ważny jest wygląd zewnętrzny, i znajdują czas na ruch i wysiłek fizyczny.

– Owszem, ojcze – odparł kardynał – całun. Szczęśliwie Pan Bóg go strzeże, bo z każdej katastrofy wyszedł nienaruszony.

– Zależy mi tylko na tym, by nie przeoczyć żadnego szczegółu – dodał Valoni. – W katedrze doszło do tylu incydentów… Zostawię księdzu moją wizytówkę, dopiszę tylko numer telefonu komórkowego, by mógł ojciec do mnie zadzwonić, jak tylko lista będzie gotowa. I jeszcze jedno, gdyby przypomniało się księdzu coś, co mogłoby pomóc w śledztwie, będę niezmiernie wdzięczny, jeśli ksiądz mnie o tym powiadomi.

– Tak też będzie, panie Valoni, tak będzie.

***

Zadzwonił telefon komórkowy. Valoni natychmiast odebrał.

Telefonował lekarz sądowy, który poinformował sucho, że ciało spalone w katedrze należało do mężczyzny mniej więcej trzydziestoletniego, niezbyt rosłego, sto siedemdziesiąt pięć centymetrów, szczupłej budowy ciała. Nie miał języka.

– Jest pan pewny, doktorze?

– Na tyle, na ile można mieć jakąkolwiek pewność w przypadku zwęglonych zwłok. Denat nie miał języka, ale nie stracił go w ogniu, usunięto go wcześniej, nie umiem powiedzieć kiedy. Trudno to określić, jeśli weźmie się pod uwagę, w jakim stanie były zwłoki.

– Coś jeszcze, doktorze?

– Wyślę panu raport. Zadzwoniłem do pana, jak tylko uporałem się z sekcją, tak jak pan prosił.

– Zajrzę do pana, doktorze, można?

– Oczywiście. Nigdzie się nie ruszam, może pan wpaść w każdej chwili.

***

– Marco, czy coś się stało?

– Nic.

– Szefie, za dobrze cię znam. Z daleka widać, że humor nie dopisuje.

– Masz rację, Giuseppe, coś mnie gnębi i nie potrafię powiedzieć co.

– A ja owszem. Jesteś tak samo poruszony jak my wszyscy faktem, że pojawił się kolejny niemowa. Poprosiłem Minervę, by sprawdziła w komputerze, czy istnieje jakaś sekta religijna, która obcina języki i zajmuje się kradzieżami. Wiem, że to dziwny pomysł, ale musimy prowadzić nasze poszukiwania we wszystkich kierunkach, a Minerva to geniusz internetowy.

– Rozumiem. I co, znaleźliście jakieś ślady?

– Przede wszystkim nic nie zginęło. Antonino i Sofia twierdzą zgodnie, że nie wyniesiono ani obrazów, ani kandelabrów, ani rzeźb… Wszystkie cuda zgromadzone w katedrze nadal w niej pozostają, chociaż niektóre trochę ucierpiały od ognia. Płomienie zniszczyły prawą kazalnicę, ławki dla wiernych, a z osiemnastowiecznej płaskorzeźby wyobrażającej niepokalane poczęcie, zostały popioły.

– Wszystko to znajdę w raporcie?

– Oczywiście, szefie, ale raport nie jest jeszcze gotowy.

Pietro nie wrócił jeszcze z katedry. Przesłuchiwał robotników, którzy zakładali nowe instalacje elektryczne. Wygląda na to, że to spięcie wywołało pożar.