Выбрать главу

– Jeszcze jedno spięcie – westchnął Valoni.

– Właśnie, szefie, zupełnie jak w dziewięćdziesiątym siódmym. Pietro rozmawiał z ludźmi z przedsiębiorstwa, które prowadzi renowację, i już poprosił Minervę, by poszukała w Internecie jakichś informacji o właścicielach firmy, a przy okazji, gdyby coś się znalazło, to i o pracownikach. Są wśród nich imigranci, więc tym trudniej będzie dotrzeć do informacji. Poza tym, razem z Pietrem przepytaliśmy wszystkich pracowników episkopatu. Kiedy wybuchł pożar, nikogo nie było w katedrze. O trzeciej po południu jest zamknięta. Nawet robotnicy mają wtedy przerwę, to pora obiadowa.

– Znaleźliśmy zwłoki tylko jednej osoby. Miał wspólników?

– Tego nie wiemy, ale niewykluczone. Trudno by było jednemu człowiekowi przygotować i dokonać włamania do katedry turyńskiej, chyba że ktoś mu to zlecił, kazał wynieść jedno określone dzieło. Wtedy złodziej nie potrzebowałby pomocy, to prawda. Nie wiemy jednak, czy tak było.

– A jeśli nie był sam, to gdzie podziali się jego wspólnicy? – zastanawiał się Valoni.

Poczuł nieprzyjemne łaskotanie w żołądku. Paola twierdziła, że całun turyński stał się jego obsesją, i kto wie, czy nie miała racji. Jego myśli zaprzątali teraz ludzie bez języków. Był przekonany, że coś mu umyka, że jest jeszcze jakiś wątek, jakaś luźna nitka, którą trzeba z czymś powiązać, i że jeśli ją odnajdzie i zacznie ciągnąć za jeden koniec, odpowiedź znajdzie się sama. Mógłby pójść do turyńskiego więzienia i zobaczyć się z niemową. Kardynał powiedział coś istotnego: kiedy odwiedzał więźnia, ten zaskakiwał zobojętnieniem, jak gdyby nie rozumiał, co się dookoła dzieje. To jakiś ślad – być może niemowa nie jest Włochem i nie rozumie, co się do niego mówi? Dwa lata temu on sam przekazał go karabinierom, przekonawszy się, że nie ma języka i że nie reaguje na jego pytania. Tak, musi udać się do więzienia. Niemowa to jedyny ślad. Jaki z niego głupiec, że do tej pory tego nie wykorzystał.

Kiedy zapalał kolejnego papierosa, przyszło mu do głowy, by zadzwonić do Johna Barry’ego, attache kulturalnego przy ambasadzie amerykańskiej. W rzeczywistości John był agentem służb specjalnych, jak prawie wszyscy attache kulturalni wszystkich ambasad świata. Rządom nie brakuje wyobraźni, kiedy usiłują zakamuflować swoich agentów za granicą. John był miłym facetem, chociaż pracował dla CIA. Nie działał w terenie jak rasowy agent, miał za zadanie jedynie analizować informacje, interpretować je i przesyłać raporty do Waszyngtonu.

Przyjaźnili się z Valonim od wielu lat. Była to przyjaźń dodatkowo scementowana pracą, gdyż wiele skradzionych przez mafię dzieł sztuki trafiało do rąk bogatych Amerykanów, którzy, już to ze szczerej fascynacji sztuką, już to z próżności czy zachłanności, bez żadnych oporów kupowali kradzione obiekty. Zdarzało się wiele kradzieży na indywidualne zamówienie.

John w niczym nie przypominał typowego Amerykanina, a już na pewno nie agenta CIA. Miał pięćdziesiąt lat, podobnie jak Valoni zakochany był w Europie, chociaż doktorat z historii sztuki zrobił na Harvardzie. Ożenił się z Lisą, Angielką, absolwentką archeologii, niezwykle ujmującą osobą. Nie była szczególnie ładna, ale za to tak pełna energii, że zarażała wszystkich entuzjazmem i radością, i w rezultacie uważana była za bardzo atrakcyjną kobietę. Zaprzyjaźniła się z Paolą, czasem więc wychodzili we czwórkę na kolację, a nawet spędzili razem jeden weekend na Capri.

Tak, zadzwoni do Johna, jak tylko wróci do Rzymu. Musi też skontaktować się z Santiagiem Jimenezem, przedstawicielem Europolu we Włoszech, pracowitym i życzliwym Hiszpanem, z którym również był w pewnej zażyłości. Zaprosi ich na kolację. Być może, pomyślał, mogliby mu pomóc w poszukiwaniach, choć na razie sam nie wiedział dokładnie, czego szuka.

***

Josar ujrzał wreszcie mury Jerozolimy, zalane blaskiem wschodzącego słońca.

Towarzyszyło mu czterech ludzi. Skierowali się ku Bramie Damasceńskiej, przez którą o tej porze zaczynali wchodzić do miasta okoliczni wieśniacy, w przeciwną zaś stronę wyruszały karawany, zaopatrujące miasto w sól.

Pieszy oddział rzymskich żołnierzy rozpoczął patrol, krocząc wzdłuż murów.

Josar pragnął jak najszybciej zobaczyć się z Jezusem.

Wierzył w niego, wierzył, że Jezus jest synem Boga, nie tylko z powodu cudów, jakie czynił (Josar sam był świadkiem wielu), lecz również dlatego że kiedy zatrzymywał na kimś wzrok, widać było, że czyta w ludzkiej duszy, że nie umkną mu nawet najbardziej skryte myśli. Przy Jezusie nie trzeba było wstydzić się tego, kim się jest, jego oczy wypełniało zrozumienie i przebaczenie, emanowała z niego siła, słodycz i miłosierdzie.

Josar kochał Abgara, swego króla, bo ten zawsze traktował go jak brata. Tylko dzięki niemu mógł cieszyć się pozycją i bogactwem, czuł jednak, że jeśli Jezus nie przyjmie zaproszenia Abgara do Edessy, on, Josar, stanie przed swym panem i poprosi go o pozwolenie na powrót do Jerozolimy.

A wtedy podąży za Nazarejczykiem. Był gotów porzucić swój dom, fortunę i wygodne życie. Pójdzie za Jezusem i postara się żyć tak, jak ten naucza. Tak postanowił.

***

Skierował się do gospody należącej do człowieka o imieniu Samuel, który za kilka monet udzielił mu noclegu i zaopiekował się końmi. Gdy tylko się rozgości, natychmiast wyjdzie na miasto, by popytać o Jezusa. Uda się do domu Marka lub Łukasza, ci na pewno wiedzą, gdzie go znaleźć. Niełatwo będzie przekonać Jezusa do podróży do Edessy. Zapewnię go, że droga nie jest długa, postanowił Josar. Powiem też, że może wrócić, kiedy tylko uzdrowi króla, o ile nie zechce zostać z nim na zawsze.

Po drodze do domu Marka Josar kupił parę jabłek od ubogiego kaleki, którego zapytał o ostatnie wieści z Jerozolimy.

– Co mam ci opowiedzieć, cudzoziemcze? Co dzień wstaje słońce i wędruje po niebie na zachód. Rzymianie… Czy aby na pewno nie jesteś Rzymianinem? Nie, nie nosisz się jak oni… Podnieśli nam podatki ku większej chwale cesarza, dlatego Piłat obawia się buntu i usiłuje zyskać sobie przychylność kapłanów świątyni.

– Co wiesz o Jezusie z Nazaretu?

– Więc i ty chcesz się czegoś o nim dowiedzieć? Nie jesteś aby szpiegiem?

– Nie, dobry człowieku, nie jestem szpiegiem, jedynie podróżnym, który słyszał o cudach, jakie Jezus czyni.

– Jeśli jesteś chory, on może cię uzdrowić. Wielu twierdzi, że ich dolegliwości zniknęły po dotknięciu jego palców.

– Ty w to nie wierzysz?

– Panie, ja pracuję od wschodu do zachodu słońca, przycinam drzewa w moim sadzie i sprzedaję jabłka. Mam żonę i dwie córki, muszę je wyżywić. Wypełniam wszystkie nakazy religii, staram się być dobrym Żydem i wierzę w Boga. Czy człowiek z Nazaretu jest Mesjaszem, jak twierdzą niektórzy, nie mnie o tym sądzić, nie mówię ani nie, ani tak. Wiedz jednak, cudzoziemcze, że kapłani nie przepadają za nim, podobnie jak Rzymianie, bo Jezus nie drży przed ich potęgą i rzuca im wyzwania. Powiem ci coś jeszcze – nie można sprzeciwiać się Rzymianom i kapłanom i wyjść z tego cało. Tego Jezusa czeka marny koniec.

– Wiesz, gdzie przebywa?

– Wędruje to tu, to tam ze swoimi uczniami, chociaż dużo czasu spędza na pustyni. Nie wiem, możesz zapytać woziwodę za rogiem. To zwolennik Jezusa, dawniej był niemy, teraz odzyskał mowę, Nazarejczyk go uzdrowił.

Josar niespiesznie przemierzał miasto, aż w końcu odnalazł dom Marka. Tam powiedziano mu, że jeśli chce zobaczyć Jezusa, musi się udać pod południowy mur, gdzie Nauczyciel przemawia do tłumów.

Wkrótce go ujrzał. Ubrany w prostą tunikę, mówił do swoich uczniów pewnym, choć łagodnym głosem.