Выбрать главу

– O kim mówisz?

– Nazywa się Umberto D’Alaqua, a jego nazwisko regularnie pojawia się na łamach gazet ekonomicznych. Rekin finansjery, który – teraz słuchaj uważnie – zajmuje się układaniem kabli i rur. Ale to nie wszystko. Ma również akcje innych spółek, niektóre z nich już nie istnieją, lecz w pewnym momencie każdą coś łączyło z katedrą turyńską. Przypomnij sobie, że przed pożarem w dziewięćdziesiątym siódmym były inne pożary, a konkretnie we wrześniu osiemdziesiątego trzeciego, na parę miesięcy przed tym, jak członkowie dynastii sabaudzkiej podpisali akt, w którym podarowali całun Watykanowi.

Tamtego lata przystąpiono do czyszczenia fasady katedry i całą wieżę obudowano rusztowaniami. Nikt nie wie, jak do tego doszło, w każdym razie wybuchł pożar. W firmie, która zajmowała się myciem zabytków, Umberto D’Alaqua również miał udziały. Pamiętasz, jak z powodu robót kamieniarskich popękały rury na placu katedralnym i w całym sąsiedztwie? Otóż w firmie, która układała chodniki, również ma udziały… zgadnij kto? No właśnie, niejaki D’Alaqua.

– Chyba jesteś przewrażliwiona. Nie widzę niczego dziwnego w tym, że facet robi interesy z kilkunastoma firmami w Turynie. Takich jak on musi być wielu.

– Wcale nie jestem przewrażliwiona. To wynika z danych, jakie zebrałam. Marco chciał wiedzieć wszystko, a wśród „wszystkiego” często pojawia się nazwisko Umberto D’Alaqua. Kimkolwiek jest, musi mieć dobre układy z kardynałem Turynu, a przez to z Watykanem. I jeszcze jedno – nie jest żonaty.

– Dobrze, wyślij to wszystko mailem do szefa. Marco będzie miał co czytać, kiedy wróci.

– Jak długo zostaniecie w Turynie?

– Nie wiem. Marco jeszcze nie zdecydował. Chce porozmawiać z kilkoma osobami, które przebywały w katedrze, zanim wybuchł pożar. Nalega też, by porozumieć się z tym niemym złodziejem aresztowanym dwa lata temu oraz z robotnikami i pracownikami episkopatu. Pewnie zostaniemy tu jeszcze trzy czy cztery dni. Dam ci znać, co i jak.

Sofia postanowiła sama pójść do katedry i porozmawiać z Valonim, chociaż wiedziała, że szef woli być sam. W przeciwnym razie poprosiłby Pietra, Giuseppego lub Antonina, by mu towarzyszyli. Każdemu jednak przydzielił jakieś zadanie.

Pracowali z nim od wielu lat. Cała czwórka wiedziała, że Valoni ma do nich zaufanie. Pietro i Giuseppe byli wytrawnymi detektywami, niepodatnymi na korupcję karabinierami. Antonino i Sofia mieli doktoraty z historii sztuki. Wraz z Minervą, informatykiem, stanowili mózg ekipy Valoniego. Zespół był oczywiście o wiele większy, lecz Valoni nie ufał innym pracownikom tak jak im. Przez lata pracy całą czwórkę połączyły mocne więzy przyjaźni. Sofia pomyślała, że spędza w pracy więcej czasu niż w domu. W domu nikt na nią nie czekał. Nie wyszła za mąż. Tłumaczyła się sama przed sobą, że nie miała czasu na ułożenie sobie życia: najpierw studia, doktorat, praca w policyjnej jednostce zajmującej się skradzionymi dziełami sztuki, podróże… Skończyła czterdzieści lat i czuła, że na polu uczuciowym poniosła klęskę. Siebie samej nie oszuka: choć od czasu do czasu chodziła do łóżka z Pietrem, ten nigdy nie obiecywał, że rozwiedzie się dla niej z żoną, a ona nie była pewna, czy chce, by to zrobił.

Dobrze było im tak jak teraz: wspólny pokój na wyjazdach, czasem miły wieczór po pracy. Pietro odprowadzał ją do domu, wypijali po kieliszku wina, jedli kolację, szli do łóżka, a koło drugiej czy trzeciej nad ranem on wstawał i starając się nie robić hałasu, wracał do siebie.

W biurze zachowywali pozory, ale Antonino, Giuseppe i Minerva już dawno zauważyli, że łączy ich coś więcej niż koleżeństwo. Marco stwierdził kiedyś wprost, że są dorośli, mogą robić, na co im przyjdzie ochota, tyle tylko, że oczekuje, iż sprawy prywatne nie przeszkodzą w pracy zespołu.

Pietro zgadzał się z nią, że jeśli się posprzeczają, nie może się to przekładać na pracę, a nawet nie wolno im o tym rozmawiać przy kolegach. Dotychczas im się to udawało, choć prawdą było, iż rzadko dochodziło do kłótni, a jeśli się zdarzały, nie działo się nic, czego nie dałoby się naprawić. Oboje wiedzieli, że więcej z tego związku nie wycisną, dlatego też żadne z nich nie miało zbyt wygórowanych oczekiwań.

***

– Szefie…

Valoni podskoczył na dźwięk głosu Sofii. Siedział w ławce, kilka metrów od gabloty, w której przechowywany był całun.

Uśmiechnął się na widok współpracownicy, i pociągnął ją za rękę, by usiadła obok.

– Niesamowite, prawda? – westchnął.

– Rzeczywiście – przyznała Sofia. – Choć to falsyfikat.

– Falsyfikat? Nie byłbym taki pewny. W tej tkaninie jest jakaś tajemnica, coś, czego naukowcom nie udało się wytłumaczyć. NASA stwierdziła, że odbicie człowieka jest trójwymiarowe. Jedni utrzymują, że to wynik jakiegoś promieniowania, którego nauka jeszcze nie potrafi nazwać, inni znów, że te ślady to ślady krwi.

– Marco, sam wiesz, że badanie metodą węgla promieniotwórczego jest rozstrzygające. Doktor Tite i laboratoria pracujące nad datowaniem całunu nie mogłyby pozwolić sobie na błąd. Płótno pochodzi z trzynastego lub czternastego wieku, powstało prawdopodobnie między rokiem tysiąc dwieście sześćdziesiątym a tysiąc trzysta dziewięćdziesiątym. Tak orzekli naukowcy z niezależnych ośrodków. Prawdopodobieństwo błędu wynosi pięć procent. Kościół pogodził się z tym wyrokiem.

– Nadal jednak nie wiadomo, w jaki sposób powstał obraz na tkaninie. Chciałem ci tylko przypomnieć, że na trójwymiarowych zdjęciach znaleziono kilka słów, wokół twarzy trzy razy powtarza się napis: INNECE.

– To może być skrót od wyrażenia in necem – „na śmierć” – wyjaśniła Sofia.

– A po tej samej stronie, od góry do dołu, skierowane do środka, biegną litery: S N AZARE.

– Co przypomina słowo: NAZARENUS, czyli Nazarejczyk, mieszkaniec miasta Nazaret.

– Na górze są inne litery, IBER… – ciągnął Valoni.

– A niektórzy twierdzą, że brakujące znaki układałyby się w słowo: TIBERIUS.

– A monety?

– Na powiększonych fotografiach widać kółka wokół oczu. Zwłaszcza na prawym rozpoznano odcisk monety. W tamtych czasach było to powszechnym zabiegiem, pieniążek przytrzymywał zamknięte powieki zmarłego.

– I można odczytać…

– …TIBERIOY CAIKAPOC, co brzmi identycznie jak Tyberiusz Cesarz, czyli napis, jaki pojawia się na monetach bitych w czasach Poncjusza Piłata. Monety bito z brązu, z pastorałem wróżbitów na awersie.

– Jako historyk, nie przyjmujesz niczego za pewnik – mruknął Valoni.

– Marco, mogę ci zadać osobiste pytanie?

– Jeśli nie tobie, to komu mógłbym pozwolić je zadać?

– Jesteś wierzący? Ale naprawdę wierzący? Bo wszyscy jesteśmy katolikami, jak przystało na Włochów, i na całe życie pozostaje w nas coś z nauk dzieciństwa. Wiara natomiast to coś zupełnie innego, a mnie się wydaje, Marco, że ty masz wiarę, że jesteś przekonany, iż człowiek odbity na całunie to sam Chrystus i jest ci obojętne, co stwierdzą naukowcy. Ty masz wiarę.

– Widzisz, droga pani doktor, odpowiedź nie jest taka prosta. Nie wiem dokładnie, w co wierzę. Niektóre rzeczy odrzucam, bo nie wydają mi się logiczne, dlatego też moje przekonania niewiele łączy z naukami Kościoła, z tym, co księża nazywają wiarą. Ale w tym płótnie jest coś szczególnego, nie chciałbym tego nazywać magią, ale to coś więcej niż tylko kawałek materiału. Czuję, że ta tkanina skrywa jakąś tajemnicę.

Zapadła cisza. Patrzyli na lnianą tkaninę z zarysem ciała człowieka, który cierpiał tak samo jak Jezus. Człowieka, który według badań i pomiarów antropometrycznych profesora Judica-Cordiglia, ważył około osiemdziesięciu kilogramów, miał sto osiemdziesiąt jeden centymetrów wzrostu, a jego cech nie dało się przypisać żadnej konkretnej grupie etnicznej.