Выбрать главу

Już na pierwszy rzut oka można się było domyślić, że to grono wybrańców. Było ich siedmiu, w wieku od pięćdziesięciu do siedemdziesięciu lat, wszyscy w nienagannie skrojonych garniturach. Do tej pory zdążyli szczegółowo przeanalizować informacje, jakie dotarły do nich po pożarze w Turynie. Źródłem wiedzy nie były gazety ani telewizja. Dysponowali relacją z pierwszej ręki, starannie sporządzoną przez postać w czerni, która śledziła wydarzenia z ukrycia.

Poczuli ulgę, taką jak wcześniej musieli odczuwać ich poprzednicy, za każdym razem, gdy udało się zapobiec zbliżeniu do całunu ludzi bez języków.

Najstarszy z nich uniósł nieznacznie rękę, a pozostali popatrzyli na niego z uwagą.

– Jedyne, co mnie martwi – powiedział – to ten policjant, szef wydziału do spraw sztuki. Skoro ma taką obsesję na punkcie tej sprawy, może w końcu natrafić na jakiś ślad, który przywiedzie go do nas, po nitce do kłębka.

– Należy zaostrzyć środki bezpieczeństwa i pomóc naszym wtopić się w otoczenie. Rozmawiałem z Paulem, spróbuje się dowiedzieć, jakie kroki poczynił ten Valoni. Nie będzie łatwo, przy pierwszym potknięciu możemy się odsłonić. Moim zdaniem, wielki mistrzu, powinniśmy zachować spokój, nic nie robić, a tylko czujnie obserwować.

Słowa te wypowiedział wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna po pięćdziesiątce. Z siwymi włosami i szlachetnymi rysami twarzy z powodzeniem mógłby posłużyć za modela do posągu cesarza Rzymu.

Najstarszy z obecnych, którego mówca nazwał wielkim mistrzem, skinął głową.

– Czy są jakieś sugestie? – zapytał.

Wszyscy zgodzili się, że lepiej nie wykonywać żadnych ruchów, a tylko przyglądać się z oddali, w jakim kierunku posuwa się Valoni. Postanowili skontaktować się z Paulem, by zdobywając dla nich informacje, nie nalegał zbytnio i z niczym się nie zdradził.

Mężczyzna o ogorzałej twarzy, średniego wzrostu, w którego głosie pobrzmiewał lekki francuski akcent, zadał pytanie:

– Czy podejmą kolejną próbę?

Starzec odparł bez wahania:

– Nie, tak szybko się nie odważą. Najpierw spróbują opuścić Włochy, a potem skontaktować się z Addaiem. To zaś – nawet jeśli szczęście będzie im sprzyjać i uda im się szybko dostać przed jego majestat – potrwa jakiś czas. Addai nie pośle też od razu kolejnej grupy.

– Od poprzedniego razu upłynęły dwa lata – przypomniał człowiek o profilu rzymskiego cesarza.

– A my pozostaniemy na naszych pozycjach, tak jak trwaliśmy przez cały czas. Teraz umówimy się na kolejne spotkanie i zmienimy hasła.

***

Josar podążał za Jezusem, nie odstępując go na krok. Przyjaciele nauczyciela przywykli do jego obecności, czasem nawet zapraszali go, by dzielił z nimi schronienie, kiedy zatrzymywali się gdzieś na odpoczynek. To od nich dowiedział się, że Jezus wie już, że umrze i że mimo ich ponagleń i serdecznych rad, by uciekał, upierał się, że musi zrobić to, co mu nakazał jego Ojciec.

Trudno było pojąć, że ojciec pragnie śmierci syna, lecz Jezus mówił o tym z takim spokojem, że Josar zaczynał wierzyć, iż taki jest właściwy porządek rzeczy.

Kiedy Nauczyciel go widział, zwykle wykonywał jakiś przyjazny gest. Pewnego dnia rzekł:

– Muszę wypełnić, co do mnie należy, albowiem po to zesłał mnie tu Ojciec. Ty, Josarze, również masz misję do wypełnienia. Dlatego tu jesteś i będziesz świadczył o tym, kim jestem, o tym, co widziałeś, a ja będę w pobliżu również wtedy, kiedy już mnie nie będzie.

Josar nie rozumiał jego słów, ale nie śmiał zadawać pytań ani mu się sprzeciwiać.

Z dnia na dzień wokół Jezusa narastała wrogość – kapłani chcieli, by to Rzymianie pojmali go i skazali, tymczasem Piłat, prokurator Judei, zabiegał o to, by zrobili to Żydzi. Jezus był przecież jednym z nich.

Nauczyciel udał się na pustynię. Często tak robił. Tym razem miał pościć przez wiele tygodni, przygotowując się jak powiedział – do przyjęcia swego losu, aby się wypełniły zamysły Ojca.

Pewnego ranka Josara obudził gospodarz zajazdu, w którym nocował.

– Żołnierze pojmali Nazarejczyka.

Josar zerwał się z łóżka, przecierając oczy. Podbiegł do dzbana stojącego w kącie izby i spryskał twarz wodą, by się obudzić. Potem porwał płaszcz i pośpiesznie udał się w stronę świątyni. Spotkał tam jednego z przyjaciół Jezusa, który stał w tłumie, z przerażeniem słuchając wieści.

– Co się stało, Judaszu?

Judasz zaczął płakać, pochylił głowę i usiłował przepchnąć się przez tłum, chcąc uciec przed Josarem. Ten jednak dogonił go i zacisnął rękę na jego ramieniu.

– Co ci się stało? Dlaczego uciekasz przede mną?

Judasz usiłował oswobodzić się z uścisku Josara, na próżno.

Zamiast więc szarpać się, wzbudzając zaciekawienie przechodniów, wykrztusił:

– Pojmali go. Zabrali go Rzymianie, by go ukrzyżować, a ja…

Po policzkach Judasza płynęły łzy. Josar jednak nie zwalniał żelaznego uścisku na jego ramieniu, by nie przyszło mu do głowy uciekać.

– To ja, Josarze, ja go zdradziłem – szlochał Judasz. – Zdradziłem najlepszego z ludzi. Za trzydzieści srebrników wydałem go Rzymianom.

Rozwścieczony Josar odepchnął go i popędził na oślep, jakby postradał zmysły. Biegł bez celu, nie wiedząc, dokąd się udać. Jeszcze raz trafił na plac przed świątynią, tam omal nie poturbował człowieka, którego poznał kiedyś, gdy słuchał nauk Jezusa. Oprzytomniał na widok znajomej twarzy.

– Gdzie on jest? – wysapał.

– Nazarejczyk? Ukrzyżują go. Piłat chce przypodobać się kapłanom – usłyszał odpowiedź.

– O co go oskarżają?

– Twierdzą, że bluźni przeciwko Bogu, bo głosi, iż jest Mesjaszem.

– Ależ Jezus nigdy nie bluźnił, nigdy nie twierdził, że to on jest Mesjaszem! Przecież to najzacniejszy człowiek na ziemi!

– Miej się na baczności, Josarze. Chodziłeś za nim, ludzie cię widzieli, ktoś może na ciebie donieść.

– Ty też przychodziłeś go słuchać…

– W rzeczy samej, dlatego też radzę ci z całego serca, byś był czujny. Ci, którzy chodzili z Nazarejczykiem, nie mogą spać spokojnie.

– Zdradź przynajmniej, gdzie go znajdę, dokąd go zabrali…

– Umrze w piątek, zanim zajdzie słońce.

***

Twarz torturowanego Jezusa wykrzywiał grymas cierpienia.

Żołnierze wcisnęli mu na głowę wieniec z cierni, które wbijały się w jego czoło, raniąc je do krwi. Po twarzy spływała czerwona strużka i wsiąkała w zarost na policzkach.

Josar, bezgłośnie poruszając ustami, liczył uderzenia flagrum, którym dwóch żołnierzy smagało Jezusa, wymierzając mu zasądzoną karę. Sto dwadzieścia…

Wlokąc krzyż, na którym miał zawisnąć, jęcząc z bólu po każdym uderzeniu bata, Jezus osunął się na kolana, raniąc je na kamienistej drodze. Josar podbiegł, by go podtrzymać, jednak jeden z żołnierzy odepchnął go silnym kuksańcem.

Jezus spojrzał na swojego ucznia z wdzięcznością.

Josar poszedł za Jezusem aż na wzgórze, na którym krzyżowano złoczyńców. Zapłakał, kiedy żołnierz, ciągnąc skazańca za lewą rękę, wbił gwóźdź w jego nadgarstek. Potem zrobił to samo z prawą ręką, lecz gwóźdź nie od razu przebił ciało i deskę, żołnierz musiał więc uderzyć dwukrotnie, zanim metal utkwił wreszcie w drewnie. Stopy przybił jednym gwoździem, kładąc lewą na prawej.