Okazało się, że krew nie poplamiła skórzanego obuwia. Doprawdy było to nieco zaskakujące, bo polało się sporo krwi. W mieście takiej wielkości nie musiał długo szukać młodej kobiety, która pozwoliła mu się „pociąć” za śmieszną sumę, a gdy już uzyskał jej pozwolenie i pieniądze zmieniły właściciela, żaden jej krzyk, jęk czy szept protestu nie mógł zmienić ważności kontraktu. Ponieważ działał za jej pozwoleniem, równowaga między Mrokiem i Jasnością nie została nadmiernie naruszona. Dzięki temu nie przyciągał uwagi, która mogłaby utrudnić mu wykonanie zadania. Nie skrępowany nakazami obrzędu zeszłej nocy pozwolił swej wyobraźni rozwinąć skrzydła i nie śpieszył się, bo czynił to wyłącznie dla swojej przyjemności.
Śniadanie, które dostarczono mu chwilę później, było wyśmienite. Delektował się smakiem jajek, kiełbasy i pieczarek smażonych z czosnkiem oraz imbirem, spłukał jedzenie łykiem soku tak świeżego, że kiedy opuszczał kuchnię, był jeszcze w pomarańczy.
– Mistrzu!
Wysoki na sześć cali i niekiedy człekokształtny cień wspiął się po nodze stołu z orzechowego drewna i zatrzymał przy dzbanku z kawą.
– Mistrzu! Adept Światłości przestąpił barierę!
– Tak, wiem. – Mężczyzna oblizał palce z resztek masła i okruchów francuskich rogalików. – Czyżbyś myślał, że nie zauważyłem takiego zakłócenia równowagi?
– Nie, mistrzu, ale… – Istota wstała i utworzyła ręce, żeby nimi pomachać.
– Ale? – Ton mężczyzny zabrzmiał groźnie.
– Ale moim zadaniem jest powiadamianie cię, mistrzu. Jestem twoimi oczami i uszami.
– Więc patrz, słuchaj, zrób coś użytecznego i dowiedz się, w jaki sposób ten Adept się przedostał. – Nalał sobie kawy, dodał sporą porcję śmietanki oraz cukru i wypił połowę, zanim ponownie się odezwał. Cień wahał się i kręcił nerwowo. Mężczyzna odstawił filiżankę z westchnieniem zadowolenia i spojrzał srogo. – Dzisiejszej nocy dowiesz się, kto otworzył drogę temu Adeptowi, ile wiedzą i czy można ich użyć podczas obrzędu.
– Tak, mistrzu, ale…
– Znowu ale?
Cień wił się i lamentował, wydając świdrujący, przewlekły pisk, który przypominał drapanie paznokciami po tablicy.
– Nie, mistrzu. Żadnych ale.
Kiedy cień umknął, mężczyzna westchnął i przeciągnął się. Z takich mniejszych fragmentów Ciemności nie było prawie żadnego pożytku i zaczynał się zastanawiać, czy warto było go oddzielać. Spojrzał na gazetę i rzucił mu się w oczy jeden z nagłówków: „Wyrównane szanse Jaysów i Tigersów w zbliżających się mistrzostwach”.
– Mecz baseballowy. – Zamyślił się, przeglądając artykuł. – Właśnie tego mi potrzeba, słoneczne, niedzielne popołudnie na stadionie. Tłumy ludzi, nastrój współzawodnictwa. – Przez krótką chwilę żałował, że nie może odłożyć otworzenia bramy na kilka dni; w następny weekend miała przyjechać drużyna Yankees. – Cóż, trudno – rzucił gazetę na podłogę – nie można mieć wszystkiego.
Wsunął klucz od pokoju do kieszeni, w której trzymał portfel, i ruszył w stronę drzwi. Otworzywszy je z rozmachem, omal nie wpadł na pokojówkę niosącą stertę ręczników.
Służba ho… – Dziewczyna opuściła rękę podniesioną do pukania i spojrzała na niego oczami rozszerzonymi z pragnienia. Była bardzo młoda i bardzo ładna. Brał ją brutalnie przez pierwsze dwa poranki swego pobytu w apartamencie, manipulując jej odczuciami, aż ból i przyjemność stały się nie do odróżnienia.
Tego poranka jedynie spojrzał na nią z odrazą i przeszedł obok.
Słyszał jej łzy i czuł na plecach żar jej wstydu. Jego kroki nabrały lekkości. To będzie wspaniały dzień.
– Co tam masz, Steve? – Posterunkowy Patton wysiadła z wozu patrolowego i zatrzasnęła drzwi. Usłyszała, że Jack zrobił to samo. Gdy nadeszło wezwanie, byli już po służbie i wracali na posterunek, ale ponieważ było im po drodze, zatrzymali się na parkingu przed supermarketem, żeby sprawdzić, czy mogą pomóc. Kobieta zauważyła, że posterunkowy Steve Stirling, weteran, który w trakcie długoletniej służby w policji zasłużył sobie na miano osoby kompletnie niewzruszonej, był bardzo blady. Jego towarzyszka, niedoświadczona policjantka ledwo kilka tygodni po akademii, zwymiotowała i wydawało się, że zrobi to jeszcze raz.
– Jest w pojemniku na śmieci – oznajmił krótko Steve, patrząc ze złością na gromadzących się gapiów.
Zmarszczywszy brwi, policjantka podeszła do otworu w pojemniku i wstrzymała oddech. Sam smród mógł sprowokować wymioty. Na wierzchu gnijących, zwykłych śmieci ze sklepu spożywczego leżało coś, co przypominało zawartość stoiska mięsnego – kotlety, żeberka, mięso na pieczeń, wszystko pokryte ruchomym dywanem much. Wtedy spostrzegła, że jeden z kawałków mięsa miał twarz.
Zacisnęła zęby, zeskoczyła na chodnik i podziękowała Bogu oraz wszystkim świętym, że nie jadła niczego od kilku godzin. Kiedy Jack mijał ją, chwyciła go za ramię.
– Nie patrz. – To nie była ich sprawa. On nie musiał zaglądać.
Zamiast tego spojrzał na nią, odczytując z jej oczu grozę tego, co ujrzała, skinął głową i odsunął się.
– Cudowny początek dnia. – Steve podszedł do niej i razem patrzyli, jak nadjeżdżają trzy następne samochody, w tym jeden z policyjnym fotografem. – Mogłaś o tej porze siedzieć już na posterunku z kubkiem kawy. Nie żałujesz, że się zatrzymałaś?
– Tak. – Niczego nie musiała dodawać; jedno „tak” starczyło za wszystko.
– W porządku, zobaczmy, czy wszystko zrozumiałam. – Daru przetarła oczy i wzięła świeży kubek herbaty, dziękując skinieniem głowy. – W najbliższy piątek, w noc Letniego Przesilenia, Adept Mroku otworzy przejście pomiędzy tym światem a Ciemnością. Ty – wskazała głową Evana – zostałeś sprowadzony z krainy Światłości, żeby go zatrzymać. Wy dwoje – skinęła na Rolanda i Rebeccę – macie mu pomóc.
– Tak można by to streścić – zgodził się Roland.
– Świetnie. Przyłączam się.
– Co takiego?
Daru upiła łyk herbaty, westchnęła i powiedziała powoli i wyraźnie:
– Ja również zamierzam pomóc.
– Czy to znaczy, że nam wierzysz? – Roland popatrzył na nią ze zdumieniem. Opowiadanie zajęło im resztę nocy, ale teraz w słonecznym blasku niedzielnego poranka sam nie był pewny, czy wierzy.
– Wierzę swoim oczom – rzekła zgryźliwie Daru, zamaszystym gestem wskazując zarówno czarny sztylet, jak i Evana. – Nie czytałeś nigdy Sherlocka Holmesa?
– Że co proszę? – Brak snu w połączeniu z uczuciem jazdy kolejką górską w lunaparku za każdym razem, gdy Evan spojrzał na niego – tylko powtarzaj sobie, że to doznanie religijne – sprawiły, że Roland czuł się bardzo rozbity.
– Po wyeliminowaniu rzeczy niemożliwych to, co zostanie, musi być rozwiązaniem, bez względu na to, jak wydaje się nieprawdopodobne. Jeśli Evan istnieje, a istnieje… – Evan uśmiechnął się do niej przez ramię i wrócił do podziwiania rozmaitych wzorów ze światła wpadającego przez zasłony -…i jeśli wierzę w to, kim jest, a wierzę – chwila spoglądania Adeptowi w oczy wystarczyła, by obeszło się bez krzykliwszego pokazu wspaniałości -…w takim razie reszta też musi być prawdą. Jeśli Ciemność ma podbić nasz świat – zacisnęła wargi w wąską kreskę – nie zamierzam stać bezczynnie i przyglądać się temu.