– Rebecca – rzekła Daru, wracając do salonu w białych bawełnianych szortach i takim samym podkoszulku – ma cały komplet książek o misiu Paddingtonie.
– Lubię misie – oznajmiła zgromadzonym Rebecca. – Mam też kilka książek o niedźwiadkach Berenstainów.
Roland pomyślał, że dziewczyna zapewne czytała dla przyjemności więcej niż większość absolwentów college’ów.
Daru rozłożyła na stole mapę i Rebecca pochyliła się nad nią.
– Czy parki to te zielone obszary? – spytała.
– Tak.
– Czasami – Rebecca westchnęła z zadowoleniem – rzeczy mają sens. Parki są zielonymi obszarami – wyjaśniła Evanowi, kiedy przyłączył się do nich.
Stół był mały, w mieszkaniu panował upał i Roland, który i tak nigdy nie interesował się zbytnio parkami, wkrótce doszedł do wniosku, że woli przyglądać się z oddali niż stać w ścisku. Wyglądało na to, że Rebecca rzeczywiście znała wszystkie parki w mieście, wiedziała, ile drzew rosło w każdym z nich i kto – albo co – żył na każdym drzewie.
Tom wskoczył na parapet, przez chwilę chwiał się w otwartym oknie, a potem zniknął. Roland zakładał, że zwierzak nie wyskoczyłby, gdyby nie był przekonany, że bezpiecznie wyląduje na ziemi, więc brzdąkał dalej i nie wspomniał o odejściu kota.
Pewnie musiał się odlać. Prawdę mówiąc, to niezły pomysł.
Poszedł do łazienki, zrobił swoje, a po powrocie zastał trójkę przyjaciół wciąż ślęczących nad mapą.
– …nie, ten jest zbyt pagórkowaty i rośnie w nim zbyt wiele drzew…
– Parki – mruknął Roland. – Parki! – powtórzył głośniej. Znał taki jeden park. – Rebecco, czy ten telewizor działa?
– Co? – Rozejrzała się po mieszkaniu, jakby nie była pewna, kto to powiedział.
Roland powtórzył pytanie.
– O, tak, działa, ale odbiera tylko piąty i dziewiąty kanał.
– To wspaniale, po prostu wspaniale. Potrzebny mi jest dziewiąty kanał. Mogę włączyć telewizor?
– Jasne. – Dziewczyna nachyliła się nad mapą. – Nie, ten jest za długi i za chudy.
Jak wszystko inne w mieszkaniu, przenośny telewizorek na półce nad kaloryferem był nieskazitelnie czysty. Roland odwinął przewód z tyłu odbiornika – najwyraźniej Rebecca nie była wielką miłośniczką telewizji – poszukał najbliższego gniazdka i podłączył do niego odbiornik. Jeśli dobrze zapamiętał godzinę rozpoczęcia, nie powinno ominąć go nic poza pierwszym rzutem meczu.
Kiedy pojawił się obraz, czarno-biały i trochę zaśnieżony, Roland stwierdził, że trafił prawie w samą porę. Zaczynała się pierwsza zmiana meczu – było po pierwszym aucie, a pałkarz dobiegł do drugiej bazy. Ściszywszy dźwięk, Roland siadł, żeby pooglądać coś, co potrafił zrozumieć.
Pod koniec trzeciej zmiany poczuł, że kanapa się ugina, i usłyszał cichy brzęk bransolet Evana, który usiadł przy nim.
– Kto wygrywa?
– Detroit – jeden do zera.
– Primadonna Jaysów nadal na ławce?
– Aha – westchnął Roland – nadal… Zaczekaj! – Odwrócił się do Adepta, zobaczył go nieznośnie blisko i zdołał oprzeć się chęci sprawdzenia, czy jego włosy rzeczywiście są tak jedwabiste, na jakie wyglądają. – Co ty wiesz o baseballu?
Evan zaczekał z odpowiedzią, aż pałkarz Bluejaysów odbił piłkę.
– Sygnały telewizyjne z łatwością przenikają przez barierę.
– Chcesz powiedzieć, że w niebie, w krainie elfów czy jak tam nazywacie to miejsce, skąd pochodzisz, oglądacie telewizję?
– Ja nazywam je domem. Tak, owszem.
– W czym – spytał żartem Roland, nie mogąc się powstrzymać – w szklanych kulach?
– Skądże znowu, kule stale się toczą. Wystarczy zwykły większy kawałek kryształu o stosunkowo płaskiej powierzchni.
– Nie mówisz chyba poważnie. – Przyjrzał się badawczo twarzy Evana. – Mówisz poważnie. A niech mnie porwą diabli!
Evan odsłonił zęby w uśmiechu i przeciągnął się.
– Mało prawdopodobne.
Roland był zafascynowany pulsem bijącym w dołku szyi Evana. Usłyszał trzask pałki zawodnika i wrzask tłumu na stadionie, lecz nie mógł oderwać od niego oczu. Zauważył, że Evan pachniał tą samą czystością co mieszkanie Rebeki. Westchnął i zamknął oczy, znów widząc w wyobraźni te wielkie białe skrzydła.
– Daru i Pani poszły do sklepu. Mam nadzieję, że niczego nie chciałeś. Sprawiałeś wrażenie bardzo przejętego meczem.
Otworzywszy oczy, Roland rozejrzał się po mieszkaniu. Był sam z Evanem.
– Nie, nie chciałem niczego. – Przyglądał się refleksom słońca na złotych rzęsach Evana. Siedzieli bardzo blisko siebie. Rozpaczliwie pragnął coś powiedzieć, cisza bowiem zaczynała mówić zbyt wiele. – Dlaczego zwracasz się do niej w ten sposób… Pani?
– To znak szacunku.
– Nie czułości? – spytał podejrzliwie Roland.
– Czy często nie oznacza to tego samego?
– Wiesz, uzyskanie od ciebie jednoznacznej odpowiedzi jest prawie niemożliwe.
– Światłość nigdy nie dostarczała łatwych odpowiedzi.
Roland parsknął.
– Właśnie to miałem na myśli. – Co jest z tym obrazem, pomyślał, z trudem skupiając się ponownie na programie. Kobiety poszły na zakupy, a mężczyźni oglądają mecz. Tyle tylko, że jedna z kobiet ma kuku na muniu, druga stale się zastanawia, spod jakiego kamienia wypełzłem, a jeden z mężczyzn jest aniołem. Tak jakby.
– Daru, dlaczego nie lubisz Rolanda?
Daru podniosła trzecią puszkę koncentratu lemoniady, oglądała ją przez chwilę, a potem wrzuciła do koszyka.
– Co masz na myśli, Rebecco?
– No wiesz – Rebecca mówiąc, ściskała łagodnie żytni chleb – cały czas zachowujesz dystans.
– Nie mogę powiedzieć, żebym nie lubiła Rolanda. Masz musztardę w domu? – Tak.
– Po prostu nie znam go zbyt dobrze.
– W takim razie powinnaś go poznać lepiej. Roland jest miły.
Daru westchnęła; trzy lata opiekowania się Rebeccą i prawie tyle samo lat przyjaźni z nią umożliwiło jej zrobienie myślowego skoku do tego, co w rzeczywistości dziewczyna miała na myśli.
– Nie prześpię się z nim – powiedziała cicho. – Podaj mi, proszę, główkę sałaty.
Rebecca posłusznie wybrała warzywo ze sterty, ważąc je w dłoni przed podaniem przyjaciółce.
– Dlaczego nie?
– Bo nie chcę.
– Dlaczego nie chcesz?
– Bo go nie znam.
– Ale poznałabyś go, gdybyś się z nim przespała.
Zainteresowana kasjerka podniosła głowę. Daru poczuła, że się czerwieni, i cieszyła się, że ma zbyt ciemną cerę, aby łatwo było to zauważyć. Najbardziej widocznym i jednocześnie najbardziej drażniącym przejawem upośledzenia Rebeki był brak panowania nad siłą głosu. Wszystko mówiła jednakowym tonem głosu. Normalnym tonem dość donośnego głosu.
– On nie chce spać ze mną.
– Rebecco, ciszej.
Daru nabrała lepszego mniemania o Rolandzie, kiedy usłyszała, że odmówił skorzystania z propozycji Rebeki – istniało bardzo duże prawdopodobieństwo, iż to ona złożyła propozycję. Równocześnie myślała o nim gorzej, sądziła bowiem, że wie, dlaczego tak postąpił. Rebecca może wydawać się przedwcześnie dojrzałą dziesięciolatką, niemniej jest dorosłą kobietą i Roland nie miał prawa myśleć o niej jak o dziecku. Oczywiście była zdumiewająco dziecinna i Rolandowi należała się pochwała za to, że nie wykorzystał tego faktu. Tyle że Rebecca nie była dzieckiem i… Jak zwykle utknąwszy na zawiłościach problemu pożycia seksualnego Rebeki, Daru westchnęła i zapłaciła za zakupy.