Выбрать главу

Jednakże po wyjściu ze sklepu, dopóki jeszcze myślała o tym, spytała:

– Czy pamiętasz, żeby codziennie brać pigułkę? – Bóg jeden wie, że miała dość kłopotów z uzyskaniem pozwolenia na te środki; myśl o tym, że umysłowo upośledzeni dorośli prowadzą aktywne życie płciowe, przyprawiała większość osób w departamencie o spazmy.

– Nie martw się, Daru. – Rebecca przesunęła torbę z zakupami i uśmiechnęła się uspokajająco. – Nie będzie dzieci. – Nie było to całkiem kłamstwem. Nie powiedziała dokładnie, że bierze pigułki. Daru po prostu nie chciała zrozumieć, że dzieci przychodzą, kiedy chcą, i żadne małe pigułki nie mają na to wpływu. Rebecca żałowała, że nie umie tego wyjaśnić, bo wtedy wszyscy mogliby przestać brać te małe pigułki.

– On tam jest. Jest na stadionie.

– Co? – Roland odwrócił się raptownie i spojrzał na Evana. – Posłuchaj, fakt, że zapolowy nie złapał łatwej piłki, wcale nie musi świadczyć o tym, że on ma z tym coś wspólnego. Już przedtem bywało, że Jaysi zwyciężali w ostatnim momencie.

– A czy już przedtem piłki zmieniały kierunek lotu podczas spadania?

– Jasne. Stadion jest tuż nad jeziorem. To jedno z najbardziej wietrznych boisk w całej lidze.

– Popatrz na flagi, Rolandzie. – Evan wskazał ekran i Rolandowi nagle stanął przed oczami duch przyszłych świąt Bożego Narodzenia na grobie Scroogea. – Nie ma wiatru.

– Tak, ale…

– I ta wcześniejsza decyzja…

– Rzeczywiście, mógł wyjść za linię autu, w końcu drugobazowy sędzia był tuż obok.

– Ale wyglądało na to, że nic mu nie grozi, prawda?

– Racja. – Roland musiał to przyznać.

– A ten błąd, którego sędzia po prostu nie dostrzegł?

– Zdarza się. – Jednakże sam nie był przekonany o słuszności swych słów.

– To on. – Evan wstał, zaciskając wargi w wąską kreskę. – On tam jest. Nie wiem, co on tam knuje, ale jest tam. Muszę spróbować go znaleźć. Takiej szansy możemy już nigdy nie mieć.

– Mam nadzieję, że przybędzie w sposób nieco bardziej konwencjonalny od tego, w jaki znikł – mruknął Roland, nagle osamotniony w mieszkaniu. Wyciągnął drżącą rękę i dotknął wgłębienia w kanapie. – Odszedł. Tak po prostu. – Zaśmiał się nerwowo i wrócił do oglądania meczu. Nic innego nie przychodziło mu do głowy.

– O, witaj, Becco. – Duża Blondyna Z Głębi Korytarza rozpromieniła się na widok Rebeki i Daru, które weszły do przedsionka w bloku mieszkalnym. – Byłyśmy na zakupach? – spytała wesoło, ocierając twarz dużym kawałkiem różowego płótna. Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się do Daru i dodała tym samym sztucznym tonem: – Jakie to miłe, że przychodzisz w wolny dzień i pomagasz naszej Becce.

Uśmiech Daru był wymuszony.

– Pewno zastanawiacie się, dlaczego tu czekam. Przyjedzie po mnie chłopak mojej siostry, żeby podrzucić mnie do ich ślicznego domu na Don Mills. Mają tam centralną klimatyzację.

– On musi być bardzo silny – powiedziała zaintrygowana Rebecca.

– Kto taki, kochanie?

– Chłopak pani siostry, który przyjedzie panią podrzucić.

– Czyż ona nie jest rozkoszna? – Duża Blondyna Z Głębi Korytarza spytała Daru teatralnym szeptem. Rozległ się klakson samochodu na podjeździe i kobieta wstała z trudem. – Bądź grzeczną dziewczynką, Becco. A pani – wycelowała tłusty palec w Daru – niech da mi znać, gdybym mogła jakoś pomóc.

Rebecca przyglądała się wychodzącej na ulicę sąsiadce i westchnęła. Bardzo chciała zobaczyć, jak ktoś podrzuca Dużą Blondynę Z Głębi Korytarza, ale zamiast tego chłopak jej siostry przyjechał samochodem.

– Evan chyba zesłał jej sen, który podziałał – rzekła, kiedy wchodziły po schodach.

– Chyba tak – zgodziła się Daru. – Rebecco, czy chcesz, żebym znów z nią porozmawiała?

– Możesz z nią znów porozmawiać, ale ona znów nie posłucha.

Daru musiała przyznać, że to prawda. – Mnie to nie przeszkadza – ciągnęła Rebecca – bo właściwie to mi jej żal.

– Żal ci jej? Dlaczego?

– Bo zawsze musi być sobą, a to nie może być przyjemne przez większą część czasu.

Daru wciąż zastanawiała się nad tym, gdy weszły do mieszkania, które wydawało się prawie chłodne po spiekocie panującej na zewnątrz.

– Dokąd poszedł Evan? – spytała Rebecca, stawiając torbę z zakupami na stole i wyciągając paczkę szynki.

– Na mecz baseballowy – oznajmił krótko Roland, nie odrywając oczu od telewizora.

– Co, u licha… – zaczęła Daru.

– Bo na tym meczu jest on.

– Och. – Kobieta usiadła obok Rolanda i rzuciła okiem na ekran.

Tłum ryknął, gdy piłka skręciła w locie. Sędziowie sprawdzili zarówno piłkę, jak i miotacza Tigersów. Kibice ryknęli jeszcze głośniej, gdy obaj przeszli kontrolę pomyślnie.

Pod koniec szóstej zmiany zawodnik Jaysów zderzył się z drugobazowym obrońcą Tigersów i po piekielnej kłótni, jaka się wywiązała, obaj zostali usunięci z gry.

Kiedy Rebecca podawała kanapki z szynką – ludzie muszą mimo wszystko jeść – rzucona nisko piłka wyskoczyła z rękawicy łącznika, poturlała mu się między nogami i poleciała dalej. Ryk tłumu zmienił się w stały i nieprzyjemny pomruk.

Podczas siódmej zmiany BJ Bird zrobił krok do tyłu i spadł z dachu loży zawodników. Komentator wyraził przypuszczenie, że stało się tak, gdy próbował uchylić się przed butelką rzuconą przez kibica Detroit.

– Ja nie widziałam butelki, a ty? – spytała Daru.

– Nie – rzekł Roland – nie widziałem.

Wybuchły bójki wśród kibiców ze słuchawkami na uszach, bo sprawozdawca radiowy powiedział dokładnie to samo.

W trakcie ósmej zmiany nie zauważono dwóch poważnych błędów, a jeden z gwiazdorów sportu, ulubieniec publiczności, urządził awanturę o swoje trzecie uderzenie i został usunięty z gry. Ryk przeszedł w groźne wycie.

Tigersi wygrali jedyny podczas meczu bieg do bazy domowej w dziewiątej zmianie, Bluejaysi natomiast grali fatalnie.

Ostateczny rezultat: trzy do dwóch dla Tigersów.

Z miejsc na koronie stadionu podniosły się wrzaski – Oszustwo! Oszustwo! – i na stadionie zawrzało.

– To takie cholernie niepodobne do Kanadyjczyków – mruknął Roland. – Zamieszki? Nie wierzę.

Patrzyli w milczeniu, jak kamera pokazuje w zbliżeniu kłębiącą się masę ludzi, z których jedni krzyczeli z gniewu, inni z paniki. Dziennikarz komentujący na żywo dokładał wszelkich starań, żeby opisać, co widzi:

– Wydaje się, że wyjścia są zablokowane przez natłok ciał. Widzę, jak rodzice podnoszą dzieci, starając się je ratować… Policja próbuje odzyskać panowanie… O mój Boże, ten człowiek ma kij baseballowy…

Drugi sprawozdawca powtarzał bez przerwy: „O cholera, o cholera, o cholera…” – dopóki ktoś nie wyłączył mu mikrofonu.

Pokazując stadion kamera natrafiła na jedyną wysepkę spokoju. Za bazą domową, w odległości dwóch rzędów pustych miejsc od zamieszek, siedział ciemnowłosy mężczyzna. Przyglądał się i czekał. Kiedy poczuł, że kamera jest skierowana na niego, podniósł głowę i uśmiechnął się.

– To on! – Roland i Rebecca wykrzyknęli razem.

Daru poczuła, jak jej serce załomotało, gdy napotkała jaskrawoniebieskie oczy postaci na ekranie.

Wtedy niespodziewanie pojawił się biały błysk i telewizor zgasł.