Wtedy niespodziewanie pojawił się biały błysk i telewizor zgasł.
Rozdział szósty
– Na zakończenie powtórzenie najważniejszych wiadomości z dzisiejszego dnia: cztery osoby zginęły, a siedemnaście zostało rannych podczas zamieszek na stadionie na terenie wystawy Nie wniesiono jeszcze żadnych oskarżeń w sprawie tego incydentu Policja nie chce ujawnić nazwisk zabitych do chwili zawiadomienia najbliższej rodziny Mówiła Heather Chan, słuchali państwo wiadomości o szóstej Kiedy dziennik się skończył, policjant na dyżurze wyłączył radio i potrząsnął głową. W mediach wiadomość brzmiała tak czysto: czterech zabitych i siedemnastu rannych, żadnego bałaganu, żadnego zamieszania, żadnej wzmianki o hałasie ani smrodzie, ani też o poczuciu beznadziejności, jakie ogarnia człowieka na widok rozruchów, w których bierze udział prawie czterdzieści tysięcy ludzi. Oczywiście był to punkt widzenia gliniarzy, a ich opinia nigdy jakoś nie wzbudzała większego zainteresowania.
Policjant przysunął sobie stos raportów o aresztowaniach i zaczął wpisywać do komputera zawarte w nich informacje. W całej tej aferze na stadionie najbardziej wkurzała go robota papierkowa. Przy braku personelu we wszystkich wydziałach – grypa, która szalała w mieście, zdawała się specjalnie lubić policjantów – ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowali, było podwojenie ilości pracy. Mężczyzna wlepił zmrużone oczy w bazgroły kolegi i doszedł do wniosku, że nazwisko brzmiało O’Conner. Miał nadzieję, że czternasty komisariat doceni, co robią dla nich inne posterunki w mieście.
– Hej, Harper. – Pracowniczka cywilna rzuciła na biurko kolejny plik papierów.
– Wypchaj się ze swoim hej – odburknął. – Lepiej, żeby dla ciebie też była taka sterta, Wojtowicz, bo inaczej marny twój los.
Kobieta poklepała papiery przy swoim komputerze i przez kilka minut słychać było tylko ciche stukanie klawiszy.
– To jak, odkryto już przyczynę tych zamieszek?
Policjant odwrócił się, zazdrosnym okiem patrząc, jak sprawnie w porównaniu z nim, jej palce poruszają się po klawiaturze.
– Nie słyszałaś nowiny? Jaysi przegrali.
– To żadna nowina. I nie powód do rozruchów – parsknęła Wojtowicz.
– Może nie sam z siebie. – Harper odliczał na palcach. – Po pierwsze, Jaysi przegrali z Tigersami. To zdenerwowało wielu ludzi. Po drugie, sędziowie spisywali się do kitu. Zdarza się. To rozzłościło znacznie więcej ludzi. Po trzecie, co jednocześnie mogło być przyczyną drugiego, żar się leje z nieba; gdybyś chciała, mogłabyś na hełmie pałkarza usmażyć jajko. W upale ludzie szybciej wpadają w złość i łatwiej przechodzą do czynów. – Policjant wyszczerzył zęby na widok jej sceptycznej miny. – Takich rzeczy z psychologii uczą nas w akademii. Bardziej bym się zdziwił, gdyby w takim zgrzanym, rozwścieczonym tłumie nie wybuchły zamieszki.
– A te wszystkie kamery telewizyjne, które się przepaliły?
– Jakie kamery? Nic o tym nie słyszałem.
– Błysnęło ostre światło i wszystkie kamery się spaliły. Zanim tu przyszłam, oglądałam mecz w domu.
– Kosmici – rzekł dramatycznie Harper.
Wojtowicz przewróciła oczami.
– Jasne. Mali, zieloni kibice Bluejaysów.
– Dobra, terroryści.
– Którzy przyjechali z Bufallo na mecz? Zejdź na ziemię.
Mężczyzna rozłożył ręce na znak kapitulacji.
– W porządku, poddaję się. Nie wiem, dlaczego kamery się przepaliły, ani mnie to szczególnie nie obchodzi.
– A co powiesz na to, że rozruchy skończyły się równie niespodziewanie, jak się zaczęły?
– Kto może przewidzieć, co zrobi motłoch?
– Nie. – Kobieta potrząsnęła głową, przypominając sobie, czego doświadczyła podczas oglądania meczu. – Cała ta historia sprawiała nieprzyjemne wrażenie.
– To są zamieszki – zauważył Harper. – Nie powinny sprawiać miłego wrażenia.
– Wiesz, co mam na myśli.
Zamyślił się przez chwilę, lecz w końcu wzruszył ramionami.
– Z upału ludzie robią różne dziwne rzeczy.
– Jest dopiero czerwiec! – zaprotestowała kobieta.
– Tak, wiem. – Policjant spojrzał przez szklane drzwi na powietrze drgające z gorąca nad jezdnią. – Niech Bóg ma nas w swej opiece w lipcu i sierpniu.
Daru wyłączyła telewizor. Z dziennika nie dowiedzieli się niczego nowego, a Evan wciąż nie wracał.
– Cóż… – powiedziała do dwóch pozostałych osób, bezradnie wzruszając ramionami.
– Głęboka studnia – mruknął Roland, sięgając po gitarę. – Obróć ją na bok, a będziesz miała tunel.
– Och, bardzo mi pomogłeś! – warknęła Daru.
– Co obrócić na bok? – zastanawiała się Rebecca.
Zlekceważyli ją.
– A co chcesz, żebym powiedział? – powiedział drwiąco Roland. – Ustawmy wozy wkoło? Stwórzmy drużynę nieustraszonych ratowników i idźmy mu na ratunek? Nie wiemy, gdzie jest. Może go już w ogóle nie ma. Mógł już przegrać, a wtedy siedzimy po uszy w gównie. Czy pomyślałaś o tym? – Przeciągnął gwałtownie dłonią po strunach, westchnął i przycisnął czoło do gładkiego drewna.
Daru otworzyła usta, żeby mu powiedzieć, co sądzi o jego postawie defetysty, lecz Rebecca stuknęła ją lekko w ramię i pokręciła głową.
– Nie złość się na niego, Daru. On się martwi o Evana i jest tym rozdrażniony.
Roland podniósł wzrok, spojrzał Daru w oczy i wzruszył ramionami. Z jego wyrazu twarzy nic nie można było wyczytać.
– Przepraszam. Ona ma rację.
Zadzwonił telefon. Daru i Roland podskoczyli, a Rebecca, zupełnie jakby się go spodziewała, przyklękła i wyciągnęła aparat spod kanapy. Znów zadzwonił.
– To Evan – powiedziała, podając telefon Daru.
– Skąd wiesz? – spytał Roland, gdy kobieta wzięła go od niej i przyłożyła słuchawkę do ucha.
Rebecca podniosła końcówkę przewodu, trzymając plastykową wtyczkę w dwóch palcach.
– Nie jest podłączony.
– Tak, tak, rozumiem. Zaraz tam będę. Posterunek pięćdziesiąty drugi? Dlaczego tak daleko? Tłok? Aha. Tak, wiem, gdzie to jest. Za jakieś piętnaście minut. Ty też. – Odłożyła słuchawkę, wzięła głęboki oddech i oznajmiła: – To był Evan. Muszę pojechać i wpłacić za niego kaucję.
– Wpłacić kaucję?
– Wiesz, poświadczyć za niego. – Przerwała i wargi jej drgnęły lekko. – Nie ma żadnych dokumentów.
Roland zachichotał. Zawtórowała mu, a potem oboje wybuchnęli śmiechem, podczas gdy Rebecca przyglądała im się z ogłupiałą miną.
Nie przestając się śmiać, Daru wstała, wzięła torebkę i podeszła do drzwi.
– Wrócimy najszybciej, jak będzie to możliwe.
Roland wytarł załzawione oczy.
– Nie ma dokumentów – powtórzył, znów skręcając się ze śmiechu. – Nie ma dokumentów.
Rebecca pokręciła głową. Czasami tak zwani normalni ludzie zachowują się bezsensownie.
Przeszła przez jezdnię przed pięćdziesiątym drugim komisariatem szybkim krokiem, nie patrząc pod nogi. Jak śmieli dać jej mandat za nieprawidłowe parkowanie, kiedy zatrzymała się tylko na minutę czy dwie. Dobra, może na dziesięć, ale gdzie indziej miała zostawić samochód? Znalezienie wolnego miejsca w śródmieściu przypominało wyrywanie zębów – nie, było nawet gorsze od wyrywania zębów. Oprócz dwudziestu dolców zamierzała pozostawić gliniarzom niezatarte wrażenie po sobie. Nagle poczuła, że zderza się z kimś ramieniem, i straciła równowagę. Czyjaś silna dłoń przytrzymała ją i postawiła na nogi.
– Dzięki – rzekła do człowieka, który ją wyratował. Kiedy go mijała, spojrzała mu w twarz. Kąciki jej skrzywionych ust powędrowały w górę. Mężczyzna posłał jej w odpowiedzi uśmiech, na widok którego zapomniała o wszystkim. Nie dbając, co sobie o niej pomyśli, patrzyła na niego tak długo, aż wraz z towarzyszącą mu kobietą wsiadł do starego, zużytego japońskiego samochodu typu kombi i odjechał. Nawet nie był w jej typie: zbyt młody, zbyt atrakcyjny, stanowczo zbyt urodziwy – przyjęła sobie za punkt honoru nie interesować się mężczyznami, którzy byli zdecydowanie ładniejsi od niej – oraz obdarzony nieodpartym wdziękiem. – No, to jest mężczyzna – wzniosła westchnienie ku wieczornemu niebu – dla którego warto zrobić z siebie idiotkę. – Rzuciła po raz ostatni rozmarzone spojrzenie w kierunku, w którym zniknął, otworzyła drzwi komisariatu i weszła do środka, zapomniawszy o wcześniejszej złości.