Выбрать главу

– Pani Ruth. – Wyraz twarzy obu policjantów powiedział mu, że dobrze się domyśla. Spadek napięcia był niemal wyczuwalny, więc założył, że nie mają pojęcia, iż był to jedynie domysł. Policjanci nadal nie byli uszczęśliwieni, lecz nie dotykali już kajdanek.

– Nie wiem, dlaczego się do was zgłosiła – powiedziała Patton. – Bez względu na to, czy wydaje się wam, że jesteście jakąś strażą obywatelską – policjantka zgniotła w dłoni kartkę z portretem Adepta Mroku na małą kulkę – trzymajcie się z dala od tego. Słyszycie mnie?

– Słyszymy – rzekł cicho Evan.

Kobieta skinęła głową w stronę wyjścia.

– A teraz, precz stąd!

Poszli precz.

Po wyjściu z klimatyzowanego westybulu zderzyli się ze ścianą upału, który sprawił, że w ciągu kilku sekund byli zlani potem. Spaliny tysięcy samochodów, nie mając ujścia, wypełniały powietrze szarożółtawą mgłą o gorzkiej woni. Choć dwie przecznice dalej, na Yonge Street, barwne, letnie tłumy płynęły falami w jedną i drugą stronę, tu na chodnikach panowała błogosławiona pustka.

– Nie mogę uwierzyć, że się nam udało – dziwił się Roland, kiedy zeszli po trzech niskich schodkach i oddalili się od hotelu.

Evan wzruszył ramionami i wsunął dłonie za skórzany, nabijany ćwiekami pas.

– Stanowiliśmy dla nich kłopot wiążący się z robotą papierkową, której woleliby uniknąć, więc to właśnie podkreśliłem. Światłość nie odniosłaby korzyści, gdybyśmy następnych kilka godzin spędzili w komisariacie na składaniu zeznań, w które żadne z nich nie uwierzyłoby.

Roland pokręcił głową; gdyby to zawsze było takie łatwe.

– Pozwól, że zgadnę. Nie prosisz gliniarzy o pomoc, bo żaden z nich nie ma daru Widzenia?

– Właśnie. A ci, którzy go posiadają, zostają bardzo szybko oślepieni albo zostają zmiażdżeni przez tryby mechanizmu społecznego, bo system interesuje sprawiedliwość, a nie prawda.

Głęboko filozoficzna sentencja jak na kogoś, kto dopiero co nauczył się opiekać grzanki, pomyślał Roland, opierając się ostrożnie o skrzynkę na gazety, tak żeby nie dotknąć gołą skórą rozgrzanego metalu.

– Co teraz?

– Poczekamy. Policja odjedzie, Ciemność bowiem bez trudu zdoła ujść ich uwagi, a wtedy my… – Evan umilkł, kiedy jego spojrzenie padło na gazetę.

– Wejdziemy i porozmawiamy z innymi pracownikami?

– Nie. To niepotrzebne.

Roland odwrócił się i mrużąc oczy, popatrzył na gazetę, chcąc sprawdzić, co było przyczyną tej nuty w głosie Evana. „Wzmożone wysiłki policji w pościgu za podejrzanym o morderstwo” – brzmiał największy nagłówek. To już wiemy. Zastanawiał się, jakim sposobem pani Ruth mogła opisać policji Adepta Mroku, gdy przeczytał drobniejszy tekst, prawie niewidoczny w odblasku słońca na skrzynce. Samobójstwo pokojówki w hotelu King George. Zapomniał o poprzednim pytaniu.

– On jest tutaj – rzekł Evan surowo i zimno. – Idziemy. Tu musi być jeszcze inne wejście, którego nie widzi policja przy recepcji.

– To duży hotel, Evanie. Skąd będziesz wiedział, na którym piętrze się zatrzymał? W którym pokoju?

– Skoro już wiem, że on tu jest – Adept obnażył zęby – będę umiał znaleźć jego pokój.

Odszukali boczne drzwi, odrobinę tylko mniejsze od ozdobnych, mosiężno-szklanych, olbrzymich drzwi wiodących do westybulu, i wślizgnęli się do środka, niepostrzeżenie docierając do schodów ewakuacyjnych.

– W hallu na dole wzniósł bariery ochronne – wyjaśniał Evan podczas wspinaczki – ale wątpię, czy zadał sobie trud uczynienia tego na własnym piętrze. Z pewnością zostawił ślady.

W trakcie zaglądania przez każde drzwi Roland widział w wyobraźni lepkie, podobne do smoły smugi Ciemności wdeptane w miękkie, kremowe dywany, lecz kiedy Evan wciągnął go na szóste piętro i rzekł „To tutaj” – niczego nie ujrzał. Zarówno dywan, jak i łososiowe ściany były czyste. Gdy jednak Evan odwrócił się i machnął mu dłonią przed oczami, Roland o mało nie zwrócił lunchu.

Adept szedł korytarzem zdecydowanie, a Roland podążał za nim, nie odrywając oczu od jego pleców. To, co widział kątem oczu, było wystarczająco okropne. Kiedy Evan się zatrzymał, Roland podniósł wzrok. Na drzwiach widniał mosiężny numer 666.

– Cóż, przynajmniej Ciemność ma wyczucie historii – mruknął pod nosem, zastanawiając się, czy owa liczba była zbiegiem okoliczności, żartem czy ostrzeżeniem. Gdyby oglądał w kinie, już krzyczałby: „Nie! Nie otwieraj tych drzwi!” Zza drewna i farby promieniowało – z braku lepszego słowa – zło.

Zdenerwowany, lecz nie zalękniony Roland przełknął ślinę i zwilżył wargi. Cała sytuacja wydawała się zbyt nierealna, by mogła być przerażająca.

Evan przytknął dłoń do drewna tuż nad zamkiem i drzwi otworzyły się bezszelestnie. W apartamencie zalegał mrok. Zwisał czarnymi pajęczynami z sufitu i zbierał się w lepkich kałużach na posadzce. Ściany pokryte były wielkimi płatami pleśni i Rolandowi wydawało się, że w niektórych dostrzega twarze. Słyszał szum klimatyzacji, lecz pokój nadal cuchnął stojącą wodą i czymś jeszcze gorszym.

– Nie ma go – stwierdził Evan, rozglądając powoli po apartamencie.

Roland szybko podniósł rękę, żeby zasłonić sobie oczy, gdy Evan rozjarzył się i Światłość wypaliła wszelkie ślady Mroku w pokoju. Bez względu na to, jak bardzo pragnął zakończenia tego wszystkiego, ulga z powodu przełożenia Armageddonu sprawiła, że nogi się pod nim ugięły. Wtedy usłyszał, jak winda się otworzyła i znajomy głos zabrzmiał w korytarzu.

– Na miłość boską, Jack, nie potrzebujemy wsparcia, żeby przesłuchać podejrzanego. Poza tym, jeśli spróbuje jakichś sztuczek, zastrzelę go z przyjemnością.

Teraz wpadł w przerażenie. Policję potrafił zrozumieć.

Złapał Evana za podkoszulek i przyciągnął do siebie, informując o sytuacji kilkoma specjalnie dobranymi słowami. Evan zlekceważył go, a Roland pomyślał o kilku innych znakomitych słowach, które miał ochotę powiedzieć, nawet jeśli nie miał czasu.

Evan sprawiał wrażenie spłoszonego, a głosy zbliżały się coraz bardziej. Z tego, co Roland pamiętał, szeroki korytarz prowadził prosto z pokoju do windy. Nie ma możliwości, żeby się wyślizgnąć niepostrzeżenie. Rozpaczliwie rozejrzał się po apartamencie. Sypialnia czy łazienka? Nie, będą jak w pułapce. Za meblami? Wszystkie wystarczająco duże sprzęty stały tuż pod ścianami.

Może powinni spróbować wykręcić się bezczelnością.

– Drzwi są otwarte.

W ciszy, jaka zapanowała, odgłos odpinanych kabur brzmiał nienaturalnie głośno i w sposób nie pozostawiający żadnych wątpliwości.

Może lepiej nie.

Roland wepchnął nie stawiającego oporu Evana do jedynej kryjówki, do jakiej zdążyli dotrzeć – do szafy na ubrania w pobliżu drzwi. Zamknął oczy i przez kilka sekund modlił się.

Może to i nie pomogło, lecz na pewno nie zaszkodziło.

Kiedy się uspokoiło, policjanci stali na środku pomieszczenia plecami do szafy.

– Wydaje mi się, że uciekł – powiedział cicho posterunkowy Brooks, przechylając głowę, by wychwycić najlżejszy hałas.

Roland starał się nakłonić swe serce, by przestało bić tak głośno. Wiedział, że lada chwila, lada moment te plecy w niebieskich mundurach odwrócą się i wszystko się skończy. Zostaną uznani za współuczestników morderstwa i Ciemność będzie mogła działać bez przeszkód. Nieśmiały głos w jego głowie krzyknął „Jak ci nie wstyd!” – że bardziej obchodziło go to pierwsze, lecz Roland go zignorował. Dał Evanowi sójkę w bok, ale znów nie było żadnej reakcji.

– Chyba masz rację – zgodziła się Patton. – Upewnijmy się jednak dobrze. Chodźmy.