Выбрать главу

Sypialnia. Nie mogę uwierzyć, idą do sypialni! Roland ścisnął mocno ramię Evana, a drugą dłoń przyłożył do drzwi szafy. Niewielka szpara, jaką sobie zostawił, ograniczała mu pole widzenia i choć widział, jak policjanci ruszają w kierunku sypialni, w żaden sposób nie mógł stwierdzić, czy rzeczywiście tam weszli. Z trudem czekał i obserwował, jak na jego zegarku mija piętnaście sekund – najdłuższe piętnaście sekund jego życia – po czym ruszył przed siebie, wyciągając Evana z szafy, z apartamentu i z korytarza. Nie zatrzymali się, dopóki obaj nie byli na klatce schodowej, stosunkowo bezpieczni. Żadnych strzałów. Żadnych krzyków.

Żadnych odgłosów pościgu.

Przypływ ulgi był tak silny, że nogi się prawie pod nim ugięły. Stał z zamkniętymi oczami, opierając się całym ciężarem o poręcz, i czekając, aż przestanie drżeć od szoku adrenalinowego.

– Rolandzie? Nic ci nie jest?

– Czy nic mi… – Otworzył gwałtownie oczy i przycisnął Evana do ściany, wbijając palce w jego ramiona. – Gdzie byłeś, do kurwy nędzy? Potrzebowałem cię, a ty wystawiłeś mnie do wiatru!

– Szukałem naszego nieprzyjaciela – wyjaśnił spokojnie Evan, zauważając gniew Rolanda, lecz nie próbował go uspokoić. – Sądziłem, że znalazłem ślad. Myliłem się. Dlaczego mnie potrzebowałeś?

– Podczas twojej nieobecności pojawili się gliniarze! Podobno twierdziłeś, że Ciemność potrafi się przed nimi ukryć?

Evan zdołał wzruszyć ramionami, mimo tego iż Roland go przytrzymywał.

– Widocznie porzucił osłony, kiedy odszedł. – Popatrzył łagodniej. – Dlaczego mnie potrzebowałeś? – powtórzył cicho.

Głos Rolanda był przenikliwy i odbijał się od ścian klatki schodowej niczym rój rozgniewanych pszczół.

– Chciałem, żebyś nas stamtąd wyprowadził!

– Ale ty to zrobiłeś. – Evan wyciągnął ręce i nakrył nimi dłonie Rolanda. – Dziękuję ci. – Uśmiechnął się.

Roland usiłował szybko cofnąć ręce, lecz go nie posłuchały. Wyczuwał żar skóry Evana przez cienką bawełnę podkoszulka. Ciepło zaczęło rozchodzić się po jego ciele, sprawiając, że zaschło mu w ustach i zaparło dech w piersi. Przesunęło się niżej, rozniecając podobny żar.

– Evanie, ja… – Nie wiedział, co chce powiedzieć. Potrafił tylko bezradnie wpatrywać się w puls na złotej szyi, obawiając się spojrzeć Evanowi w oczy.

– Nigdy nie jest wstydem kochać ani też pragnąć kochać – rzekł cicho Evan, unosząc ręce i uwalniając dłonie Rolanda. – Nie ma również niczego złego w pragnieniu bez zaspokojenia, jeśli nie ma się takich skłonności. – Uniósł brew. – Choć twoje ciało może próbować przekonać cię, że jest inaczej.

Roland poczuł, że uszy mu czerwienieją, bo spojrzawszy na krocze dżinsów, przekonał się, że reakcja ciała była aż nazbyt widoczna. Ciało jest chętne, ale duch wysiada.

– Fakt, że jestem obiektem pożądania, nie rani mych uczuć ani nie jest dla mnie obrazą. – Evan znów się uśmiechnął, lecz dużo delikatniej, bez uprzedniego płomiennego żaru. – Prawdę powiedziawszy, wręcz przeciwnie.

Zwilżywszy wargi, Roland zdołał się uśmiechnąć i powoli opuścił ręce.

– Pragnę jedynie walić twoją głową w ścianę. – Głos mu trochę drżał, ale nie tak bardzo, by to przeszkadzało. – Zrzuciłeś na mnie ciężar ratowania naszej skóry.

Evan odsunął gęstwinę włosów z oczu.

– A ty nie zawiodłeś mojej wiary w ciebie – zauważył. Wiedział, że Roland pragnął udawać, przynajmniej zewnętrznie, że nic się nie stało, i szanował tę potrzebę.

– Cóż – Roland uniósł podbródek i wyprostował się – chodźmy stąd, zanim gliny zechcą przeszukać klatkę schodową. – Evan skinął głową i Roland zaczął schodzić z szóstego piętra. Zastanawiał się, czy Evan wiedział, jak bliski był tym razem odrzucenia dwudziestu ośmiu lat społecznego i seksualnego uwarunkowania. Evan twierdził, że nie ma również niczego złego w pragnieniu bez zaspokojenia. Miał nadzieję, że Adept ma rację; mógł pogodzić się z pragnieniem, ale zaspokajanie może okazać się ponad jego siły. Z drugiej strony mniej niż dobę temu zaprzeczał także tej żądzy. Czy to oznacza, że za dwadzieścia cztery godziny…

Mężczyzna w średnim wieku, ubrany w kombinezon mechanika, wyszedł z drzwi awaryjnych na czwartym piętrze i poczłapał na górę, mijając Rolanda i Evana. Kiedy znajdował się na granicy zasięgu słuchu, najwyraźniej celowo wyszeptał tak, by go usłyszano:

– Cholerni pędzie na schodach.

Jeśli miał coś jeszcze do dodania, jego słowa utonęły w śmiechu Rolanda.

Rozdział ósmy

– Ale gdzie on poszedł? – pytała Rebecca, rozdając wysokie szklanice wypełnione równo bladozielonkawym płynem i kostkami lodu.

Roland upił ostrożnie łyk i skrzywił się; mrożona herbata ziołowa. Cudownie. Zamierzał w drodze powrotnej kupić kilka puszek jakiegoś napoju gazowanego i teraz płacił za swoje zapominalstwo.

– Czy przeniósł się do innego hotelu? – Rebecca rozsiadła się na podłodze, opierając się plecami o kanapę i nie spuszczając oczu z Evana, który usadowił się na parapecie.

– Mało prawdopodobne – odpowiedział Evan i pociągnął długi łyk napoju. Uczynił to z ogromnym zadowoleniem, jak zauważył Roland. – Zapewne zamieszkał w prywatnym domu.

Dziewczyna wytrzeszczyła oczy.

– Ale kto by chciał go przyjąć?

Evan westchnął.

– Byłabyś zaskoczona, Pani, jak wielu ludzi darzyłoby go miłością. Potrafi być nadzwyczaj miły.

– Pozwól mi zamieszkać w twoim pokoju gościnnym, a też ci coś skapnie, kiedy moja strona zawładnie światem? – domyślił się Roland.

Evan pokiwał głową.

– Coś w tym rodzaju. – Odwrócił się i wyjrzał przez okno, szepcząc cicho w noc: „Jeszcze raz wziął Go diabeł na bardzo wysoką górę, pokazał Mu wszystkie królestwa świata oraz ich przepych i rzekł do Niego: Dam Ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon”. Westchnął i odwrócił się w stronę pokoju, oczy miał zasmucone. – On oczywiście niczego nie da, lecz śmiertelnicy zdają się nigdy tego nie zauważać. A co ja mogę mu przeciwstawić?

– Swą olśniewającą osobowość – zasugerował Roland. Evan uniósł brwi i spojrzał na Rolanda, który jedynie wzruszył ramionami.- Nie znoszę widoku Adepta Światłości, który użala się nad sobą – wyjaśnił. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie posunął się za daleko, czy nie ocenił niewłaściwie nastroju Evana. Nie sądził, żeby się mylił – widział tę minę w lustrze wystarczająco często, by ją poznać.

Evan zmarszczył czoło, otworzył usta, żeby coś powiedzieć, a potem jakby zmienił zdanie i nagle się uśmiechnął.

Roland rozluźnił muskuły, których nie napiął świadomie.

Rebecca przechyliła głowę na bok i przygryzła kosmyk włosów, niezupełnie pewna, czy zrozumiała to, co zaszło między tymi dwoma mężczyznami.

– Wierzę w ciebie, Evanie – oświadczyła, wyciągając rękę, by poklepać go delikatnie po kolanie.

Nakrył jej dłoń swoją dłonią.

– Dodaje mi to sił i radości, o Pani.

Roland popatrzył na ich splecione dłonie, które spoczywały na wypłowiałych dżinsach Evana, i sięgnął po gitarę. Musiał dać wyraz muzyce, jaką słyszał.

Wtedy zadzwonił telefon.

– Kurwa jego mać, cholera!

Rebecca podskoczyła i spojrzała na Rolanda, mrugając ze zdumienia. Osobiście nie lubiła dźwięku dzwonka, który rozbijał spokój na kawałki. Nie zdawała sobie sprawy, że inni byli takiego samego zdania.