Grał i śpiewał automatycznie, koncentrując się na przepływających obok niego i przez niego ulotnych strzępach rozmów.
– …zacznie się dopiero za dwadzieścia dziesiąta, sprawdziłem w gazecie.
– On oczywiście twierdzi, że tylko omawiali interesy przy lunchu…
– Posłuchaj, Marge, umówmy się tak. Pozwolisz mi zachować brodę, a ty możesz przekłuć sobie uszy.
– …i to w dodatku do tego samobójstwa pokojówki dziś rano.
Dwaj mężczyźni spacerowali wolno i Roland nadstawiał ucha, by posłyszeć, o czym mówią.
– To nie było samobójstwo. Tylko jakiś ćpun, który wreszcie się przejechał.
– Chłopiec hotelowy wstrzykuje sobie prawie cały gram heroiny i to ma być wypadek? Podejrzewam, że w King George coś się dzieje.
– Tak? A kto to wie, co tym ćpunom odbija?
Rzeczywiście, kto? – zamyślił się Roland, kończąc piosenkę. Czy widzieli dziś po południu tego chłopca hotelowego? Może z nim rozmawiali? Czy mogli go ocalić? Odpędził te myśli i starał się pogrążyć swe uczucia w sarkazmie. Przynajmniej zostawia po sobie ślad. Nie podziałało. Sarkazm był zbyt kruchą podporą, by unieść ciężar, jaki teraz dźwigał. Zawsze przybywamy o jednego trupa za późno.
– Co tu robisz?
Roland się odwrócił i jego gitara zetknęła się brzuchem najgrubszego policjanta, jakiego widział na oczy. Facet wyglądał jak żywcem wzięty z kiepskiej komedii z Burtem Reynoldsem, jego małe, świńskie oczka błyszczały wśród fałd tłuszczu.
– Zadałem ci pytanie, chłopcze.
Nawet mówił, jakby wyszedł z kiepskiej komedii z Burtem Reynoldsem, lecz Rolandowi nie było do śmiechu. Dać takim pałkę policyjną i prawo do jej używania, a skorzystają z tego.
– Czy coś się stało?- Roland odezwał się tonem spokojnym, obojętnym, nie prowokującym. Jeśli Mrok przysłał tego człowieka, nie musiał się dużo wysilać.
– Czy gdyby nic się nie stało, marnowałbym czas na rozmowy z tobą? Tarasujesz chodnik. Idź stąd. – Za tymi słowami kryły się inne. No dalej, ty nic niewarty hippisie, zmywaj się. Jesteś gówno warty i obaj o tym wiemy.
Kilka lat temu Roland może by zaprotestował. Piesi wymijali go swobodnie i nikt się nie uskarżał.
Kilka lat temu Roland skończył na przesiedzeniu nocy w więzieniu z trzema połamanymi żebrami. Przykucnął, schował Cierpliwość i zatrzasnął wieko futerału.
Gliniarz stał i obserwował go, póki zakręt Bay Street nie przesłonił jego sylwetki.
W huku metra, od którego wibrowało całe zachodnie zbocze Don Valley, Evan i Rebecca przeczołgali się przez otwór wycięty w siatce i wdrapali na górę pod masywną, betonową podporę wiaduktu Bloor.
– Spójrz na rośliny! – Rebecca przekrzykiwała hałas torów kolejowych.
Bujna zieleń pokrywała ziemię pomimo prawie nieustającego hałasu i drgań oraz spalin wzbijających się znad Bayview Avenue. Nawet ostatnio panujący skwar zdawał się nie mieć wpływu na roślinność.
– Opiekuje się nią troll. To jego zadanie. – Metro przejechało i ostatnie słowa dziewczyny zabrzmiały w ciszy. Zachichotała i dodała ciszej: – Opiekuje się również mostem.
Evan spojrzał na stalowe podpory mostu i spuścił wzrok. Troll był ich ostatnią nadzieją na uzyskanie informacji. Nikt z szarego ludku, którego spotkali i ostrzegli, nie potrafił czymkolwiek im się odwdzięczyć. Wielu po prostu zlekceważyło ostrzeżenia. Większość szarego ludku w tym mieście była młoda i nie troszczyła się nadmiernie o to, co ich bezpośrednio nie dotyczyło. Starszych, bardziej tradycyjnych istot było niewiele i z każdym dniem ich liczba malała.
Ich uwagę przyciągnęło drzewo stojące w miejscu, gdzie nie powinno być żadnego drzewa. Evan oczyścił umysł i troll skłonił głowę z wdziękiem.
Dzięki swemu sposobowi bycia troll sprawiał wrażenie wysokiego – choć nie był w rzeczywistości bardzo duży – oraz potężnego – choć nie był bardzo masywny.
Rebecca uśmiechnęła się i podeszła do niego.
– Lanie – położyła dłoń na ramieniu trolla i mech, jakim był porośnięty, ugiął się pod jej dotykiem – to jest Evantarin, mój przyjaciel.
Troll milczał, podczas gdy górą przejechał z hukiem kolejny pociąg metra. Pozbawione białek oczy trolla patrzyły na Adepta. Stwór pokiwał głową.
– Ciemność przybyła – zaczął Evan, jednakże troll uniósł sękatą rękę. – Jeśli wiesz o tym, dlaczego nie ukryłeś się w bezpiecznym miejscu? – spytał Evan. – Trolle są w wystarczającym stopniu istotami Światłości, by zabicie ciebie dodało sił Mrokowi.
Troll uśmiechnął się.
– Nic mi nie grozi – rzekł głosem, który płynął równie powoli i pewnie jak rzeka wędrująca ku morzu. – Ta mała Ciemność nie odważy się mnie zniszczyć. Wie, że jestem za silny. Nie będzie marnować sił potrzebnych jej na rozprawienie się z wami. Jeśli pękną bariery i przyjdzie wielka Ciemność, ja nie opuszczę swego ogrodu.
– Próbujemy powstrzymać tę Ciemność, Lanie – oznajmiła z zapałem Rebecca, zadowolona, że troll miał ochotę na rozmowę. Czasem, kiedy przychodziła z wizytą, godzinami siedzieli w milczeniu. – Evan twierdzi, że trolle są mądre. Czy wiesz o czymś, co mogłoby nam pomóc?
– Wiem, jak pomagać roślinom we wzroście. Znam się na mostach. – Troll schylił się i wyprostował malutką sadzonkę, którą zgiął wiatr. – Od wielu lat nie myślałem o innych sprawach.
– Być może nadszedł już czas – rzekł cicho Evan.
Troll spojrzał w górę na wiadukt, na dwa olbrzymie łuki i te mniejsze na obu końcach i znów popatrzył na Evana.
Pod wpływem uważnego spojrzenia trolla Evan podniósł dumnie podbródek i odrzucił włosy z twarzy.
Troll ostrzegawczo uniósł rękę.
– Nie musisz pokazywać mi się w aureoli blasku, Adepcie. Ja stąpałem wśród Światłości. Pani – Evan drgnął, słysząc z ust trolla imię, jakie nadał Rebecce – w bluszczu utknął mały ptaszek. Wypadł z gniazda, a ja jestem zbyt ciężki, by wspiąć się na górę i włożyć go do niego z powrotem.
– Czy chciałbyś, żebym ja to zrobiła, Lanie? – Rebecca leciutko podskoczyła.
– Gdybyś zechciała.
– Zaraz wrócę, Evanie. – Wdrapała się na zbocze i zniknęła z drugiej strony filaru, najwyraźniej wiedząc, o jakim bluszczu mówił troll.
Ogłuszeni hałasem, odczekali chwilę, aż przejedzie pociąg. Troll powiedział:
– Jeśli zwyciężysz, zabierz ją ze sobą.
– Co takiego?
– W innych czasach mogłaby zapuścić korzenie, jej niewinność nie miałaby znaczenia, ale ta epoka bez przerwy ją wykorzenia. To dla niej okrutne, a ja pragnąłbym dla niej spokoju. Zrób to, a będę miał wobec ciebie dług.
Kompletnie zaskoczony, Evan odwrócił się i odszedł kilka kroków. W przeszłości mężczyźni i kobiety przekraczali bariery, ale nikt nie czynił tego ostatnio. Adept wyobraził sobie Rebeccę w świecie, z którego przybył, i dziewczyna idealnie do niego pasowała. Być może dlatego tak mnie pociąga, że przypomina mi o ojczyźnie. Wzdrygnął się na myśl o tym, jak on sam czułby się uwięziony w tym świecie. Był zdumiony, że do tej pory jej niewinność pozostała nieskalana.
– Wybór musi należeć do niej – odparł cicho. – Jednakże jeśli zwyciężymy, poproszę ją, żeby poszła ze mną.
– Jeśli przegrasz, Adepcie, to już nie będzie stanowiło problemu.
Największa na świecie księgarnia była otwarta do późna i przyciągała nieprzerwany strumień klientów, choć był to drobiazg w porównaniu z tłumem, który wciąż kłębił się przecznicę dalej na Yonge. Roland przycisnął Cierpliwość do piersi i przez chwilę muskał palcami struny, kojąc nadwerężone nerwy. Gdyby tylko na to pozwolił, nieufność wobec policji łatwo mogła się przerodzić w irracjonalny strach. Nie miał jednak zamiaru na to pozwalać.