Выбрать главу

– W porządku – powiedział tonem, który – jak miał nadzieję – dodawał otuchy. – Idziemy.

Rebecca chwyciła go za rękę i pociągnęła naprzód, na drugą stronę Yonge i na wschód wzdłuż Queen.

Mieli zielone światło i całe szczęście, Rebecca bowiem na nic nie zwracała uwagi; Roland miał wrażenie, iż nie udałoby mu się jej zatrzymać. Przypuszczał, że gdyby próbował wyszarpnąć rękę, zmiażdżyłaby mu palce, nawet tego nie zauważając. Nie zdawał sobie sprawy, że jest taka silna.

Zaraz, zaraz! Zaniosła go do swego łóżka?

– Rebecco, czy ten mężczyzna cię napastował?

– Nie mnie. – Nadal go ciągnęła.

Odnosił wrażenie, że nie zrozumiała pytania, a nie mając pojęcia, czy dziewczyna wie, co to jest gwałt, nie potrafił tego inaczej sformułować. Problem polegał na tym, że choć w najlepszym razie Rebecca miała umysł dwunastolatki, jej ciało było ciałem młodej kobiety – o przyjemnie zaokrąglonych kształtach, kobiety ładnej w niekrępujący sposób. Roland pamiętał, jak sam poczuł rozczarowanie, widząc wyraz twarzy towarzyszący tym kształtom, jednakże zdawał sobie sprawę, że nie zniechęciłoby to wielu mężczyzn, a u niektórych wywołałoby wręcz odwrotne reakcje. Na świecie jest cholernie dużo stukniętych ludzi, westchnął bezgłośnie, a przygnębiająco wielu z nich jest mężczyznami. Rzecz nie w tym, że Rebecca była niewinna, bo miała w sobie zbyt wiele nieświadomej zmysłowości, żeby to określenie mogło jej dotyczyć. Rebecca raczej posiadała niewinność – choć Roland wiedział, że gdyby przyciśnięto go do muru, nie umiałby zdefiniować różnicy. Zostawił w spokoju ten temat. Pocił się na samą myśl o tym problemie.

Jednej rzeczy Roland dowiedział się o Rebecce: nigdy nie kłamała. Czasami jej wersja prawdy była nieco wypaczona, lecz jeśli twierdziła, że ktoś wykrwawia się w jej łóżku, szczerze była o tym przekonana. Oczywiście, popatrzył na pukle włosów podskakujące na jej karku, jest również przekonana, że pod wiaduktem na Bloor mieszka troll. Nie potrafił stwierdzić, czy powinien się zdenerwować, czy poczekać, dopóki się nie dowie, czy jest powód.

Na Church Street Rebecca zaczęła się uspokajać. Przemierzała tę trasę każdego dnia i znajomość okolicy łagodziła jej niepokój.

Jest dziewiąta, powiedział jej Święty Michał, kiedy go mijali. Dziewiąta, dziewiąta, dziewiąta. Spiesz się, śpiesz się, śpiesz. Późno, późno, późno.

Puściła dłoń Rolanda i wybiegła trochę naprzód, nie mogąc już wytrzymać jego tempa.

Roland poruszał palcami, czując, jak wraca mu w nich krążenie. Nie mógł powstrzymać się od uśmiechu na widok dziewczyny, która biegła przed siebie i wracała, żeby upewnić się, że idzie za nią, a potem znów wybiegała naprzód. Przypominało mu to stary film z Lassie. Miał nadzieję, że nie będzie musiał uporać się z niczym bardziej skomplikowanym niż wydobycie Timmiego ze wzbierającej rzeki. Miał taką nadzieję, ale wątpił w to.

Kiedy dotarli do bloku, Rebecca pomknęła ścieżką i szybko podniosła opartą o drzewo torbę z brązowego papieru. Zajrzała do środka, pokiwała głową z zadowoleniem i podsunęła opakowanie Rolandowi do sprawdzenia.

– Moje mleko. Zostawiłam je tutaj.

– Będzie ciepłe, dziecino.

Dotknąwszy ścianki kartonu, potrząsnęła głową.

– Nie. Wciąż jest chłodne. – Następnie odwróciła torbę i pokazała czerwonobrunatną plamę. – Spójrz.

Roland nachylił się. Wyglądała jak…

– O mój Boże, to krew! – Ktoś krwawił w jej łóżku, Jezu! A to on pędzi z pomocą. Powinien był zawiadomić gliny, kiedy tylko się zjawiła. Rebecca podała mu mleko – trzymał je ostrożnie, prawie nie mogąc oderwać oczu od plamy – otworzyła drzwi wejściowe i zaprowadziła go na górę.

– Zostawiłam przy nim Toma – wyjaśniła, zatrzymując się przed swym mieszkaniem.

Pchnęła drzwi, które uchyliły się bezgłośnie.

Roland spojrzał na scenę totalnego chaosu i poczuł, jak mu szczęka opada. Jedna zasłonka wisiała pod obłąkańczym kątem i powiewała na wietrze wpadającym przez otwarte okno. Druga wyglądała, jakby ktoś ją celowo podarł i rozrzucił po pokoju. Ociekający wodą kuchenny taboret leżał do góry nogami, przyozdobiony girlandą ciętych kwiatów, obok niego leżał rozbity wazon. Wszędzie pełno było roślin i ziemi.

Pośrodku tego bałaganu siedział ogromny, pręgowany kocur, z całym spokojem czyszcząc sobie biały koniuszek ogona. Brzydkie zadrapanie odcinało się czerwienią od jego różowego nosa, a jedno ucho było świeżo naderwane.

– Tom! – Rebecca przestąpiła zielone strzępy, które – jak przypuszczał Roland – były dywanikiem, zanim kiciuś i jego towarzysz zabaw dobrali się do niego. – Nic ci nie jest?

Tom owinął łapki ogonem i spojrzał na nią złotymi, nieruchomymi oczami. Gdy dostrzegł Rolanda, zaczął prychać.

– Wszystko w porządku – uspokajała Rebecca. – Sprowadziłam go, żeby zobaczył. On będzie wiedział, co robić.

Tom obejrzał Rolanda od stóp do głów, po czym wykręcił łeb, żeby umyć sobie nasadę ogona. Był to gest oczywistego niedowierzania.

– Tak? I nawzajem, kolego – warknął Roland, kiedy mijali go, idąc do wnęki sypialnej. Nie cierpiał kotów, tych świętoszkowatych małych futrzaków. – Dobra, Rebecco, gdzie jest ten…

Pytanie pozostało nie dokończone. Rebecca siedziała na brzegu łóżka, trzymając rękę ludzika, który miał nie więcej, jak stopę wzrostu. Chociaż ubrany był w zielone spodnie i koszulę o barwie niemal odblaskowej żółci, scenę zdominowała czerwień. Jego włosy, brwi i broda sprawiały wrażenie prawie pomarańczowych na tle jaskrawoczerwonej czapeczki, której kolor szedł w zawody ze szkarłatem baniek tworzących się na jego wargach przy każdym oddechu. Jednakże wzrok przyciągała czerwona plama poniżej rękojeści czarnego noża w jego piersi.

Człowieczek otworzył oczy i skupił wzrok na Rebecce, przez jego twarz przemknął cień uśmiechu. Ściskając jej dłoń, spróbował coś powiedzieć.

Nachyliła się niżej.

– Alex… ander – wysapał.

– Alexander? Ależ domyśliłam się tego miesiące temu!

– Wiem. – Walczył o ostatni oddech. – Skłamałem.

Cień uśmiechu wrócił i skrzat skonał. Ciało rozwiało się powoli, aż zostały tylko czerwone plamy i czarny nóż.

Rozdział drugi

Gdy czarny nóż nie tkwił w ciele skrzata, sprawiał wrażenie mniejszego, lecz nie mniej groźnego. Trójkątne ostrze, długości nie więcej niż trzech cali, kończyło się paskudnym szpicem, krawędzie były ostre jak brzytwa. Rękojeść owinięto czarną skórą, lśniącą teraz od krwi.

– Ja w to nie wierzę – mruknął Roland. – To się nie dzieje.

Rebecca oderwała wzrok od noża, przechylając głowę na bok.

– Ale przecież Widziałeś – rzekła.

– Jasne, wiem, że widziałem, ale to jeszcze nic nie znaczy. Widziałem mnóstwo rzeczy, w które nie wierzyłem.

– Na przykład co?

– No cóż, na przykład… na przykład… – Wzniósł ręce w powietrze i wycofał się z wnęki sypialnej. – Takie różne rzeczy. Precz mi z drogi, kocie!

Tom oddalił się od nóg Rolanda, wyraźnie dając do zrozumienia, że nawet ktoś taki jak Roland powinien wiedzieć, że koty mają pierwszeństwo. Wskoczył na łóżko i okrążył nóż, jego zjeżone futro sprawiało, że wyglądał na dwukrotnie większego niż w rzeczywistości. Fuknął i odtrącił dłoń Rebeki, kiedy zbliżyła się do noża.

– Nie miałam zamiaru go dotykać – zaprotestowała.

Owinąwszy łapki ogonem, kot usadowił się na brzegu plamy krwi i patrzył uważnie na sztylet.