Daru przepchnęła się przez tłum lokatorów zgromadzonych przed drzwiami Rebeki i weszła do środka.
– Dobry Boże.
Mieszkanie wyglądało, jakby stoczono w nim wielką bitwę. Dookoła leżały skorupy potłuczonych donic i połamane rośliny, wszystko pokrywała cieniutka warstwa ziemi. Kanapa była zepchnięta prawie pod przeciwległą ścianę, obok niej leżało ogromne, wzdęte ciało w fioletowej sukience. Spoczywało w pozie zbyt bezwładnej jak na żywą istotę. Rebecca siedziała skulona w kącie pod kaloryferem. Kolana miała podciągnięte pod brodę, oczy zamknięte i kołysała się wprzód i w tył.
Daru przestąpiła nad opiekaczem do grzanek i przyklękła przy zwłokach na podłodze. Wciskając głęboko palce w zwały tłuszczu, poszukała pulsu na szyi. Nic. Przyjęła to bez zaskoczenia. Widziała wielu nieboszczyków, lecz żaden nie wyglądał na tak nieżywego, jak ta kobieta. Wytarła rękę o udo, bowiem skóra zmarłej była zimna i wilgotna, obciągnęła jej fioletową sukienkę, przysłaniając pulchne nogi. Śmierć i tak ma niewiele godności, pomyślała, dobrze wiedząc, jakie zdanie będzie miała na ten temat policja. Nie lubią manipulowania dowodami rzeczowymi.
Podeszła do Rebekki.
– Ach. Ach. Ach. – Przy każdym sapnięciu Rebecca wydawała cichy okrzyk, świadczący o zagubieniu i poczuciu skrzywdzenia.
– Rebecco? Rebecco, to ja, Daru. Otwórz oczy, złotko. Wszystko jest już dobrze, jestem tu.
Rebecca nie dawała po sobie poznać, że słyszy. Jej krzyki stawały się coraz głośniejsze, a kołysanie bardziej uporczywe. Nagle rzuciła się w bok i Daru ledwo zdążyła ją uchronić przed uderzeniem głową w kaloryfer.
– Hej, dziecino, spokojnie, już po wszystkim. Już po wszystkim. – Roland pomógł Daru i razem ją unieruchomili.
– Nie! Nie! Nie! – Wyrywała im się z rąk, jej okrzyki zmieniły się we wrzaski protestu.
– Może by ją spoliczkować? – zaproponował Roland, przekrzykując dziewczynę.
– Zbyt ryzykowne. To ją może jeszcze bardziej przestraszyć. Musimy ją uspokoić. Dotrzeć do niej w jakiś sposób.
Roland zmarszczył brwi i spróbował przypomnieć sobie, dlaczego ta scena wydaje mu się znajoma. Dawno, dawno temu. Nie, poprawił się, mniej niż przed tygodniem, tylko wydawało się nieskończenie dawno temu.
– Rebecca wpadła w panikę. – Wstał, ciągnąc za sobą Rebeccę i Daru. – Musimy wyprowadzić ją na dwór.
– Co?
– Na zewnątrz. Słuchaj, nie kłóć się i zaufaj mi. To się już raz zdarzyło. Daru rzuciła pełne zgrozy spojrzenie na zwłoki.
– Nie to! – warknął Roland, potrząsając lekko Rebecca. – To!
Nie mając lepszego pomysłu, Daru pomogła wyprowadzić prawie bezwładną Rebeccę z mieszkania na oczach tłumu gapiów stojących z otwartymi ustami i sprowadzić ją po schodach. Kiedy dotarli do parteru, usłyszeli zbliżające się syreny.
– Przynajmniej jeden z tych idiotów miał dość rozumu, by zadzwonić na policję – sapnęła Daru, z wysiłkiem przeprowadzając Rebeccę po potłuczonym szkle.
– I co teraz?
– Tutaj. – Roland zszedł z chodnika na trawę. Odwrócił się i przycisnął Rebeccę do pnia drzewa.
Krzyk ucichł jak ucięty nożem. Zaczerpnęła głęboko tchu, przywarła bezwładnie do szorstkiej kory i zaczęła szlochać, powoli osuwając się na ziemię.
Roland przyklęknął i wziął ją w ramiona, szepcząc wszystkie pocieszające bzdury, jakie przychodziły mu na myśl.
Podjechał pierwszy samochód policyjny. Potem drugi.
Daru wyszła im na spotkanie. Tym umiała się zająć.
– Sastri? Daru Sastri? Z opieki społecznej? – Posterunkowy Patton nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Że też wśród wszystkich obecnych ludzi… – Chciałabym zamienić z panią kilka słów na temat pani przyjaciela. Niejakiego pana Evana Tarina.
– Teraz? – W wydziale mówiono, że Daru potrafi zabić uniesieniem brwi. Skorzystała z tej umiejętności.
Posterunkowy Patton poczuła, że się czerwieni. Usłyszała, jak stojący obok Jack kręci się nerwowo.
– Nie, nie teraz – wymamrotała.
Do czasu, gdy Daru pozwoliła im zakłócić spokój Rebeki, ciało zostało usunięte, zeznania świadków spisano, a kuchenny nóż zabrano jako dowód.
– Rebecco. – Posterunkowy Patton mówiła cichym głosem, którego używała w rozmowach z małymi dziećmi. – Rebecco, muszę zadać ci trochę pytań. – Sastri podała jej kilka faktów z życia Rebeki i policjantka obiecała postępować ostrożnie. „Nie jestem ludojadem!”, warknęła. Sastri przeprosiła.
Rebecca uniosła głowę znad piersi Rolanda i wytarła twarz dłonią.
}
– Pani jest z policji – powiedziała, pociągając nosem. – Policja to nasi przyjaciele.
– Właśnie. Policja to wasi przyjaciele. – Tak zwani normalni ludzie powinni być tak chętni do współpracy.
– Muszę cię zapytać, co się dziś stało w twoim mieszkaniu.
Rebecca wykrzywiła usta i oczy znów zaszły jej łzami, jednak odpowiedziała na pytanie dość spokojnie, choć jednym tchem.
– Zapukała do drzwi i odpowiedziałam, i powiedziała, że powinni mnie zamknąć, i miała nóż, więc rzuciłam w nią dzbankiem soku i teraz go nie mam i upuściła nóż, ale wciąż starała się zrobić mi krzywdę i wtedy Ciemność ją zjadła.
– Ciemność ją zjadła?
– Aha. – Znów zasłoniła twarz.
Policjantka wstała.
– Słyszałeś? – zapytała swego towarzysza.
Posterunkowy Brooks pokiwał głową.
– Dość dobrze się zgadza z tym, co zeznali inni świadkowie. Z wyjątkiem tego ostatniego stwierdzenia. Ciemność ją zjadła. Ciekawe, co to znaczy.
– Zupełnie nie rozumiem. – Patton zwróciła się do Daru. – A pani?
– Nie mam pojęcia – odpowiedziała jej zgodnie z prawdą Daru. Nie dodała, że chciała się dowiedzieć.
– Wydział zabójstw uważa, że to był rozległy zawał. – Patton skinęła głową w stronę trzech stojących na chodniku mężczyzn bez marynarek. Ponieważ nie było morderstwa, nadrabiali zaległości w sprawach prywatnych. – Tak więc, sądzę, że nie mamy się czym martwić. Zostanie pani z nią na noc?
– Jeśli nie, ja zostanę – wtrącił się Roland.
Posterunkowy Patton kiwnęła głową do niego. Człowiekowi o takim spojrzeniu można zaufać, pomyślała podczas powrotu do samochodu patrolowego. Wygląda, jakby przeszedł przez piekło i uszedł z życiem. Tylko dziwnie się ubiera.
– Nie poznała mnie – powiedział Roland ze zdumieniem w głosie.
– Nie wyglądasz tak samo. – Daru parsknęła.
Roland wzruszył ramionami i postawił Rebeccę na nogi.
– Chodź, dziecino. Wracamy do środka.
Rebecca czknęła.
– Ciemność ją zjadła, Rolandzie.
– Ciekawe, co ma na myśli – szepnęła Daru.
Roland popatrzył jej w oczy nad głową Rebeki.
– Ciekawe, gdzie jest Evan – rzekł. – I znów z nią nie porozmawialiśmy. Posterunkowy Patton zakręciła kierownicą i wóz patrolowy z piskiem skręcił w Dundas Street.
– Wiem.
– Uważam, że powinniśmy zawiadomić sierżanta.
– O czym? Nie mamy mu nic do powiedzenia.
– No tak, ale…
– Powiemy mu, kiedy z nią porozmawiamy.
– Sam nie wiem, Mary Margaret.
– Ja wiem. – Nagłe przyspieszenie podczas wymijania tramwaju wcisnęło ich oboje w oparcia. – Daruj to sobie, Jack.
To było tutaj. Każdy, kto Widzi, mógłby to dostrzec, ponieważ dwupiętrowy, wiktoriański dom otaczała atmosfera posępności. Idąc tropem wiodącym do kryjówki Adepta Mroku, Evan zachowywał się bardzo ostrożnie. Użył jedynie ułamka swej mocy, tyle tylko, by wykonać zadanie, za mało jednak, by się zdradzić. Dlatego też to, co mogłoby potrwać kilka sekund, zajęło mu wiele godzin, lecz miał nadzieję, że Mrok nadal nie zdaje sobie sprawy, że został odkryty.