Wysłał do domu sondę i zastał tylko jedną żywą istotę – mroczną, lecz ludzką – oraz obfitość dowodów, że dotarł do końca tropu. Odgarnął włosy z twarzy, podszedł do drzwi i nacisnął dzwonek. Usłyszał jego echo rozbrzmiewające w całym domu, a potem zbliżające się kroki.
– Tak, w czym mogę pomóc? – Siwe włosy, bladoniebieskie oczy i zaskakująco czarne brwi. Pewny siebie głos, starannie modulowany, lecz pozbawiony emocji, nawet ciekawości.
Evan musiał powstrzymać się z całych sił, by nie rozbłysnąć i nie przeciągnąć tego mężczyzny tak daleko w Światłość, daleko jak był teraz pogrążony w Ciemności. Zamiast tego wyciągnął rękę – drżącą z niepokoju – dotknął jego piersi i przywrócił do stanu, w którym się znajdował, nim Adept Mroku zaczął deprawować go i niszczyć. Pozostawił mu jednak wspomnienie Ciemności i tego, kim się omal nie stał.
Mężczyzna wybałuszył oczy, zakrztusił się i odbiegł od drzwi.
Evan wszedł i zamknął drzwi cicho za sobą. W ciszy szedł śladem Ciemności schodami na górę do pomieszczenia, które niegdyś było dużą i ładną sypialnią. Widok nie był tak straszny jak w hotelu, bo Mrok przebywał tu krócej.
Nagle równowaga została zakłócona, wstrząs był tak silny, że Evan omal nie wykrzyknął. Naprawdę krzyknął chwilę później, gdy dotarło do niego wysłane z odległego mieszkania przerażenie Rebeki. Ze łzami spływającymi po twarzy stał jak skamieniały, serce mu pękało.
Przykro mi, Pani, lecz jeśli będę zmuszony cię poświęcić, by zniszczyć Ciemność, uczynię to.
Adept Mroku, ucieleśnienie odnoszącego sukcesy młodego kierownika, pogwizdując skręcił w dróżkę wiodącą do domu. Tego wieczora dobrze się bawił; jego zdaniem nie mógł przegrać. Bez względu na to, czy Rebecca przeżyje czy zginie, Światłość będzie miała pełne ręce roboty, pragnąc udaremnić zamiary jego narzędzia. A cóż to było za narzędzie – całe życie urojeń i wydumanych krzywd zmienione w wyostrzoną broń. Jej dziewictwo, odebrane tylko dlatego, że tak je sobie ceniła, było dodatkową premią.
Otworzył drzwi i zaczął iść na górę.
– Mistrzu, nad tobą!
Ostrzeżenie nadeszło w ostatniej chwili. Adept Mroku uchylił się przed błyskiem aureoli, której bliskość sprawiła mu ból. Warknął w twarz Światłości i znikł.
Evan powoli schodził po schodach, otoczony promiennym blaskiem swej natury.
– Już drugi raz – powiedział do mężczyzny, który trząsł się, skomlał i zasłaniał oczy – z własnej woli wybrałeś Ciemność. Niewielu dostaje drugą szansę. Ty jej nie dostaniesz. – Złączył dłonie i spomiędzy nich wyrósł miecz Światłości.
Jedynym oświetleniem w mieszkaniu Rebeki była wpadająca przez okna poświata unosząca się nad miastem w nocy. Rebecca dostała kubek ciepłego mleka i została położona do łóżka. Daru wyciągnęła się na kanapie, jej warkocz leżał na podłodze. Roland siedział na kuchennym krześle, brzdąkając kołysankę na Cierpliwości. Kiedy pojawił się Evan, wstał powoli i jeszcze wolniej odłożył gitarę.
– Witaj w domu – rzekł.
Twarz Evana rozpromieniła się. Doprawdy nie sądził już, że ujrzy Rolanda.
– Ty też – powiedział, przeplatając słowa radością.
Roland nie chciał odpowiedzieć uśmiechem.
– Gdzie się, do licha, podziewałeś? – spytał. – Rebecca cię potrzebowała.
– Wiem. – Radość znikła. – Czułem jej strach.
– I nic cię to nie obchodziło?
– Nie mogłem przyjść.
– Przypuszczam, że nie mogłeś też przyjść, kiedy ja cię potrzebowałem. – Roland wyminął go i zapalił światło. Evan zbyt mocno jaśniał w ciemności, stawał się zbyt nierealny, by można mu było coś zarzucić.
Daru poskarżyła się mruknięciem i usiadła, przecierając oczy. Spostrzegła Evana, minę Rolanda i doszła do wniosku, że może zaczekać z powitaniem.
– No? – Roland złapał Evana za ramię i odwrócił go, szarpiąc. – Gdzie byłeś, kiedy ja… kiedy ja… – Głos mu się załamał i otarł łzę. – Kiedy cię potrzebowałem?
Evan rozłożył ręce i jego srebrne bransolety zabrzęczały cicho.
– Nie mogłem zaprzestać swoich zmagań z Mrokiem nawet po to, by cię ocalić. Przepraszam.
– Przepraszam nie wystarczy!
– Najmocniejszą stal – rzekła cicho Daru – hartuje się w najgorętszym ogniu.
– Tak? – Roland gwałtownie się do niej odwrócił. – Nikt się, kurwa, nie pyta stali, co ona o tym myśli, no nie? – Szybko spojrzał na Evana, wiedząc, że Adept ma rację. Nie mógł oczekiwać niczego więcej niż każda inna żywa istota zagrożona przez Ciemność, lecz miał również świadomość, że to nie umniejsza poczucia krzywdy. – A co z Rebeccą? – spytał.
– Ja rozumiem, Rolandzie. – Nieśmiały głos Rebeki dobiegł zza drzwi do wnęki sypialnej.
– Ja też, dziecino – westchnął. Opuściła go złość. Popatrzył Evanowi w oczy. – Naprawdę. – Nie próbował jednak ukryć urazy.
Evan pokiwał głową, przyjmując jego cierpienie do wiadomości, bo nic więcej nie mógł zrobić.
– Gdybym tylko mógł, przyszedłbym do ciebie – rzekł do Rebeki.
– Wiem – powiedziała i uśmiechnęła się.
– W takim razie – Daru podkuliła pod siebie nogi, robiąc miejsce na kanapie – siądź lepiej, Evanie, a my opowiemy ci, co cię ominęło. Chyba że już znasz szczegóły…
– Nie, nie znam. – Przeszedł przez pokój, usiadł i posadził Rebeccę obok siebie. Objął ją czule ramieniem, przytulając mocno do serca. Jedno po drugim, zaczynając od Rolanda, który ocknął się w zaułku – zgodnie z cichą umową nikt go nie pytał, co się działo wcześniej – przyjaciele opowiedzieli mu o wydarzeniach owego wieczora.
– A kiedy policjanci wyszli – zakończyła Rebecca – poszliśmy na górę i Daru kazała mi… – Zmarszczyła ze zdumieniem czoło i popatrzyła na okno. Wszyscy spojrzeli w tym kierunku.
Na parapecie siedział Tom i wyglądał na ogromnie zadowolonego z siebie. W pyszczku trzymał wijący się kawałek Ciemności. Kot zeskoczył, przebył pokój w ciszy i upuścił zdobycz u stóp Evana.
Otoczyła ją klatka ze światła.
– Dziękuję – rzekł poważnie Evan do kota.
Tom ziewnął.
– Co to jest? – spytała Daru, przyglądając się pulsującej, czarnej masie.
– To, na co wygląda. Oderwany kawałek Mroku, który obdarzono ograniczonym życiem.
– Jest żywy?
– O tak. Jest go tu nie więcej niż w sercach wielu ludzi, a taką ilość łatwo przeoczyć. Sądzę, że pełnił funkcję oczu i uszu Adepta Mroku.
– Co z nim zrobimy? – zainteresował się Roland, zdumiony spokojnym tonem swego głosu. Nie wiedział, czy pragnie wgnieść to małe obrzydlistwo w podłogę czy wybiec z pokoju z krzykiem.
Adept Światłości wyciągnął rękę, klatka zmieniła się w sferę i wzniosła na wysokość około czterech i pół stopy.
– Przesłuchamy go.
Grudka skurczyła się z wrzaskiem przerażenia.
– Niczego nie wiem! – zapiszczała.
– Opowie nam o planach swego mistrza – dokończył Evan, jakby nic mu nie przerwało. Klatka zalśniła mocniej.
Łatwo byłoby mu współczuć, pomyślała Daru, gdyby w takim stopniu nie symbolizował zła. Ciemność stopniowo powiększa swe królestwo, a my wzruszamy ramionami i zauważamy to, gdy jest już za późno.
Posłaniec Adepta Mroku wił się i kulił pośrodku klatki. Odsuwał się od jej ścian najdalej, jak mógł.