Выбрать главу

– Na to wygląda – przyznał Roland, spojrzał na stempel z Tulsa w Oklahomie i schował wąską kopertę do tylnej kieszeni dżinsów. – Przekaż cioci Sylvii, że życzę jej powrotu do zdrowia.

– Wrócisz dziś do domu na noc?

– Nie wiem.

– W każdym razie spróbuj się trochę przespać. Strasznie kiepsko wyglądasz.

Roland zatrzymał się na schodach i rzekł do wujka:

– Sądziłem, że twoim zdaniem ta praca mi służy.

– To, co kryje się we wnętrzu człowieka, nie ma nic wspólnego z tym, ile śpi.

Banał godny Evana, pomyślał Roland, i powiedział:

– Mówisz, jakbyś rozmawiał z jednym z moich przyjaciół. – Pomachał ręką i podszedł do drzwi.

– Zdaje się, że znalazłeś sobie mądrzejszych przyjaciół! – zawołał do niego Tony.

Roland roześmiał się i wciąż się uśmiechał, kiedy wsiadł do metra i wrócił do śródmieścia.

– Daru musi być nadal w mieście. – Roland odwiesił słuchawkę i pokręcił głową. – Tym razem rozmawiałem z automatyczną sekretarką, a nie z żywą osobą, ale wiadomość była ta sama. Oddzwoni po powrocie. Jest siedemnaście po dziewiątej. Zaczynam podejrzewać, że ta kobieta wyłącznie pracuje.

– Jej praca jest ważna – zauważył Evan. – Daru bez przerwy walczy z Ciemnością, dzisiaj musiało jej się powieść lepiej niż nam.

Tego dnia niczego nie dowiedzieli się o miejscu, gdzie Adept Mroku zamierzał otworzyć bramę. Przez cały ten długi i nużący dzień absolutnie nic nie zdziałali.

– Może moglibyśmy chronić osobę, która ma zostać poświęcona. – Roland wziął ananasową bułeczkę, którą Rebecca przyniosła z pracy, aleją odłożył. Wcale nie czuł głodu, jego umysł ciągle pracował. Poświęcenie. Ofiara. Trup.

– Jak? – oparł Evan, gładząc rękami włosy, które nie chciały leżeć na bokach. – Ma do wyboru pełne miasto ludzi. Jego jedynym kryterium jest niewinność. – Obaj mężczyźni spojrzeli na Rebeccę, która krzątała się po maleńkiej kuchni, szykując herbatę. – Ona jest jedyną osobą, którą potrafię na pewno obronić – dodał ciszej.

– Więc możemy tylko czekać?

– Czekać, aż on zacznie i mieć nadzieję, że zdołam go powstrzymać, zanim skończy. Tak.

– Czy będziesz mógł ocalić… – Roland umilkł na widok cierpienia w oczach Evana.

– Zrobię wszystko, co w mojej mocy, ale… – Teraz Evan cichł powoli.

– Musi być coś, co moglibyśmy zrobić! – Roland uderzył z całych sił pięścią w kanapę. Harfa pod oknem zabrzęczała cicho niczym echo jego emocji.

Rebecca postawiła imbryk na stole.

– Moglibyśmy spytać o to panią Ruth. Ona wie wszystko.

Wcale w to nie wątpię, pomyślał Roland, przypominając sobie bezdomną kobietę pochylającą się nad nim, kiedy ocknął się w zaułku. Podniósł ręce.

– Gotów jestem spróbować. Lepsze to od siedzenia i czekania.

– Doskonale – zgodził się Evan, z wyraźnym wysiłkiem powstrzymując ręce od drżenia. – Pójdziesz porozmawiać z panią Ruth, która jest co najmniej mądrą kobietą, a ja zostanę tu w razie, gdyby Mrok ruszył do ataku, nim otrzymasz odpowiedź. Bo tu, w tym zaciszu, mogę najlepiej bronić mojej Pani. Nie dostanie jej, choćby nie udało mi się dokonać niczego więcej. – Zostaniesz ze mną, Pani?

Rebecca przeniosła wzrok z Rolanda na Evana i zmarszczyła czoło. Obawiała się, że pani Ruth może nie zechcieć rozmawiać z Rolandem, jeśli przyjdzie sam. Staruszka potrafiła być bardzo nieuprzejma. Jednak Evan chciał, żeby została, potrzebował jej, choć nie bardzo rozumiała, dlaczego.

– Jeśli Roland pamięta drogę – postanowiła wreszcie.

– Pamiętam, dziecino. – Podniósł Cierpliwość, oznajmił harfie, że wróci – odpowiedziała żałosnym ćwierknięciem, lecz wydawała się godzić z jego odejściem – i podszedł do drzwi.

– Zaczekaj! – Rebecca chwyciła słodką bułeczkę, przebiegła przez pokój i wcisnęła mu ją do rąk. – Czasami pani Ruth jest milsza, kiedy jej się coś przynosi.

– Dzięki, dziecino. – Mrugnął do niej, skinął głową Evanowi i wyszedł. Nie było potrzeby, żeby któreś z nich zalecało mu ostrożność.

Roland pojechał tramwajem do Spadiny, a potem autobusem na północ wzdłuż Spadiny do Bloor. Trzy roześmiane i rozgadane młode kobiety, które wsiadły do autobusu, rozpromieniły pojazd swą obecnością, pulchne niemowlę w nosidełku uśmiechnęło się błogo do niego. Zobaczył, jak nastolatek z zielonym irokezem ustępuje miejsca objuczonej zakupami starszej kobiecie o orientalnej urodzie, i doszedł do wniosku, że świat mimo wszystko jest wart ocalenia. Kiedy nucił cicho do taktu kołysania autobusu, nawet świadomość, że dzisiejszej nocy Ciemność może zgładzić następną osobę, nie mogła zepsuć mu humoru. Ostatnio dość przebywał w Mroku. Miał zamiar cieszyć się odrobiną Światłości.

Z powodu korków na drodze cieszył się nią trochę dłużej, niż zamierzał. Równie dobrze mógł pójść pieszo. Teraz już wiadomo, dlaczego bohaterowie nie korzystają ze środków komunikacji miejskiej, pomyślał, przyłączając się do tłumu kłębiącego się przy tylnych drzwiach. Dzień był upalny, czuć to było w autobusie; jedna z pasażerek miała przy sobie pakunek ze świeżymi rybami. Następnym razem pójdę pieszo. W porównaniu z tym spaliny na Bloor Street pachniały niczym wiatr za miastem.

Na straży przy krzakach bzu stał tylko jeden wózek i Rolanda ogarnęły złe przeczucia. Przyklęknął i wsunął głowę do liściastego tunelu. W środku pachniało zbyt przyjemnie, aby pani Ruth była w domu.

Nie było jej tam.

Jednakże pośrodku placyku, gdzie bezdomna kobieta zwykle siadywała, sterczał wbity w ziemię obdarty z kory patyk, na którym powiewał szary proporzec. Roland schylił się i zdjął go.

– Rachunek z Dominionu? – zdziwił się i odwrócił karteczkę.

Po drugiej stronie ledwo widać było wypisane bladym ołówkiem na wiotkim i wybrudzonym papierze słowa: „Kto wzniósł bariery?”

Rzeczywiście, kto? – pomyślał Roland i zmarszczył czoło. Ciekaw był, czy pani Ruth zawsze zostawiała tajemnicze wiadomości, kiedy wychodziła, czy miała to być konkretna odpowiedź na pytanie, które chciał jej zadać.

Co teraz mamy robić?

Kto wzniósł bariery?

Doszedł do wniosku, że nie była to najlepsza odpowiedź.

Wepchnął papier do kieszeni, wyczołgał się spod bzów i wstał, nie zważając na spojrzenia ciekawskich przechodniów. Pojazdy wlokły się po Bloor nieprzerwanym strumieniem, nie dając powodów do przypuszczeń, że od czasu, gdy wysiadł z autobusu, korek na Spadinie znikł w cudowny sposób. Zerknął na zegarek i westchnął. Dziesiąta trzydzieści trzy. Dlaczego ci wszyscy ludzie nie byli w domu ze swymi rodzinami?

Szybko rozejrzę się po sąsiedztwie. Nie mogła odejść daleko, bo zostawiła połowę swego doczesnego majątku.

Daru zachowywała pozory do chwili, gdy zamknęły się za nią drzwi windy, oparła się wtedy ciężko o pokrytą graffiti ścianę. Nie przypominała sobie, kiedy ostatni raz tak rozpaczliwie tęskniła za gorącym prysznicem. Odrzuciwszy warkocz przez ramię, spojrzała na zegarek. Siedemnaście po jedenastej. To wszystko wyjaśnia. Nie powinna była pozwolić, żeby pani Singh namówiła ją na trzecią kawę.

Podczas gdy winda ze zmęczonym pomrukiem przemierzała pozostałe dziewięć pięter, Daru obliczała, ile czasu zajmie jej dostanie się z korytarza między Jane i Finch, gdzie się znajdowała obecnie, do mieszkania Rebeki w śródmieściu. Przynajmniej tam późna godzina będzie działała na jej korzyść; o tej porze w czwartek aleja powinna być pusta. Pewnie jednak przyjadę za późno, żeby w czymkolwiek pomóc. Czasami odnosiła wrażenie, że na tym polegało jej życie – na chodzeniu za Ciemnością, zbieraniu resztek i próbach ich składania.