Выбрать главу

– Zabrałaś słodkie bułeczki na weekend?

– Tak, Leno. – Pieczywo zostało upchnięte na wierzchu zabrudzonego uniformu. Rebecca czekała niecierpliwie na kolejny punkt litanii.

– Tylko nie zapomnij jeść, kiedy będziesz w domu.

Rebecca pokiwała głową, bo to również należało do rytuału.

– Będę pamiętała, Leno.

Jeszcze coś.

Nie usłyszała jej.

Rebecca czekała, niezdolna do ruchu, dopóki ostatnie słowa nie zostaną wypowiedziane. Nie mogła się odwrócić, żeby zobaczyć, dlaczego nie padły. Usłyszała dziwne sapanie, drapanie o linoleum i głos, który znała, choć nie wiedziała skąd.

– Ostrzegano panią, pani Pementel, że papierosy panią zabiją. – Adept Mroku spoglądał na kierowniczkę stołówki, która wiła się u jego stóp, jedną ręką chwytając się za pierś, a drugą skrobiąc w podłogę. – Zdecydowanie duży odsetek palących kobiet po pięćdziesiątce choruje na serce. Co? – Nachylił się lekko nad kobietą, która siniejącymi wargami szeptała bezgłośne słowa. – Pomocy? Ależ ja już pani pomogłem. Bez mojej pomocy z pewnością żyłaby pani jeszcze dobę. – Uśmiechnął się sympatycznie. – A świat za dobę nie spodobałby się pani.

Obserwując konającą kobietę, pochwycił jej ostatnie tchnienie i wessał w siebie z głębokim zadowoleniem. Dopiero wtedy odwrócił się i przyjrzał Rebecce.

Nadal ścigał tę drugą kobietę. Kiedyś padnie jego łupem, bo bardzo wielu mężczyzn biegło jako psy gończe w jego łowach. Kiedy poczuje, że ją złapano, przybędzie na miejsce, by być świadkiem zakończenia. Co do następnego pomocnika Światłości, tego tak zwanego barda, kraina cieni i Adept Mroku nie mogli się już doczekać, by pokazać mu prawdziwą Ciemność. Ale ta kobieta…

– Nie wiem, co ci przyszło z pomocą ostatnim razem – powiedział do odwróconej Rebeki, z przyjemnością zauważając drżenie jej spragnionych ruchu mięśni – ale teraz już ci nie pomoże. Sama zastawiłaś tę pułapkę. Ja tylko z niej skorzystałem. – Zbliżył się i objął ją w talii.

Rebecca zadrżała, lecz nie mogła uwolnić się z jego uścisku, tak samo, jak nie mogła przestąpić progu. Musiały paść ostatnie słowa.

– Jej urok polega na tym – bardzo gorący oddech musnął jej głowę – że wydarzenia dzisiejszego popołudnia w najmniejszy sposób nie naruszyły równowagi. Ja tylko pomogłem twej przyjaciółce szybciej zejść ścieżką, na którą już dawno wstąpiła, a twój problem jest naturalną tego konsekwencją. Może jednak wciąż tego nie pojmujesz. – Jego dłonie sunęły w górę, chwilę popieściły jej ciężkie piersi i otoczyły szyję. Kciuki wpijały się boleśnie w miękkie ciało. – Jasność nie będzie mogła cię ocalić – zamruczał. – On się nie dowie, jak zostałaś uwięziona, dopóki nie będzie za późno, a wtedy będzie miał do czynienia ze mną. I przegra. Kiedy już go zabiję, przyjdę po ciebie. Mnie to sprawi przyjemność, tobie nie.

Wtedy, niespodziewanie, została sama z bólem, jaki sprawiły jego ręce i słowa. Rozpaczliwie uczepiła się cichego miejsca w sposób, jaki jej pokazała pani Ruth. Łzy płynęły jej cicho po twarzy, gdy w skupieniu i z determinacją zmagała się z krępującymi ją pętami. Evan potrzebował pomocy. Musiała pójść do Evana.

Evan dotknął Rolanda i muzyk przestał mruczeć pod nosem słowa piosenki.

– Nie mam wiele czasu, żeby się tego nauczyć – zaczął i umilkł, widząc wyraz twarzy Adepta. – Co się stało? – szepnął, rozglądając się nerwowo.

– Posłuchaj.

W mieszkaniu słychać było rytmiczne mlaskanie kota myjącego językiem łapę, buczenie lodówki i monotonne kapanie wody z kranu w łazience. Na zewnątrz – ruch na ulicy, głosy i dzwony.

Dzwony? Wydawało się, że co najmniej dzwony z dwóch kościołów biją jak oszalałe, głośno, rozpaczliwie i nieharmonijnie. Roland spojrzał na zegarek. Druga dwadzieścia trzy.

– Rebecce grozi niebezpieczeństwo – oznajmił Evan i znikł.

– Pani Pementel? Pani Pementel! – Drzwi do stołówki otworzyły się i księgowy znalazł się oko w oko z Rebeccą, która nadal stała z ręką wyciągniętą, by zamknąć drzwi. – Och – powiedział z wymuszonym i niepewnym uśmiechem – to ty. – Kiedy spostrzegł, że dziewczyna się nie porusza, wyminął ją, zastanawiając się, co miało znaczyć przewracanie oczami. Nie obchodziło go, jak dobrą jest pracownicą, ta dziewczyna powinna być w zakładzie. – Czy widziałaś panią Pemen… – Pytanie nagle stało się niepotrzebne.

– O mój Boże!

Ukląkł przy leżącej kobiecie i rozpaczliwie poszukał tętna. Zdawało mu się, że go nie czuje, ale nie był pewien, czy szuka w dobrym miejscu. A jeśli ona umarła? O Boże! Dotknąłem jej! Wstał, odsunął się na dwa kroki i czym prędzej wybiegł. Pomoc. Powinienem pójść po pomoc. Jednak jeśli ona nie umarła, powinienem coś zrobić. Ale co? Liczy się każda sekunda. Krzyknął, gdy omal nie został oślepiony ostrym światłem.

– Rebecco? Pani? Nic ci nie jest?

Rebecca? Tak miała na imię ta opóźniona umysłowo dziewczyna. Księgowy tarł oczy, aż wreszcie zobaczył wysokiego młodzieńca z włosami dziwnego koloru, który nachylał się nad dziewczyną przy drzwiach.

– Zaraz zaraz – wybełkotał. – Co? Jak?

Evan zlekceważył go. Widział więzy krępujące Rebeccę, lecz nie miał pojęcia, jak je zerwać, głos Rebeki był spętany tak samo, jak jej ciało. Wyczuwał plugawość, która mówiła mu o obecności nieprzyjaciela, lecz to nie Ciemność zastawiła te sidła.

– Ty tam! Potrzebna mi pomoc!

Evan niechętnie odpowiedział na wołanie. Musiał to zrobić, jeśli chciał zostać tym, kim był. Odwrócił się. Widział, że pęta krępujące Rebeccę sięgają do zwłok na podłodze.

– Kim była ta kobieta? – spytał, odsuwając zdumionego księgowego, który bełkotał z oburzenia. Tak, więzy oplątywały ją, lecz zapoczątkowała je Rebecca. Och, Pani, cóżeś sobie zrobiła?

– Powiedziałem, że potrzebuję pomocy! – Księgowy wskazał poplamioną atramentem dłonią na podłogę. Nie wiedział, dlaczego miał nadzieję, że ten wyglądający na punka młodzieniec będzie mógł coś zrobić, był przekonany, że gdyby tylko zechciał zadać sobie trud, wszystko znów byłoby dobrze. – Ona potrzebuje pomocy!

Evan nie miał czasu na delikatność. Evantarin, Adept Światłości, podniósł głowę i pozwolił, żeby śmiertelnik spojrzał mu w oczy.

– Jej nie mogę już pomóc – powiedział.

O mój Boże! Trup. Jestem w jednym pomieszczeniu z trupem! Jestem… jego myśl została pochłonięta przez szarobłękitną burzę i głos, który zdawał się rozbrzmiewać echem w głowie.

– Muszę pomóc żywym. Jak nazywała się ta kobieta?

– Pementel. Lena Pementel. Była kierowniczką stołówki. – Narastający strach osłabł na jakiś czas, lecz nadal go odczuwał – był głęboko ukryty i mógł wydostać się na wolność.

– Czy znał ją pan dobrze?

– Nie. Tak. Nie wiem. Spotykaliśmy się w każdy piątek, żeby zaplanować budżet na następny tydzień.

– W każdy piątek? – Evan zrobił krok naprzód.

Księgowy patrzył, jak jego odbicie powiększa się w tych dziwnych, szarych oczach i pisnął: – Tak. Przychodziła do mojego gabinetu… – Pańskiego gabinetu? Pan nigdy nie widział tego obrzędu?

– Jakiego obrzędu?

Evan zaczerpnął głęboko powietrza i postarał się, by w jego głosie przestał brzmieć rozkaz. Po raz pierwszy w życiu zazdrościł Mrokowi zdolności docierania od razu do sedna sprawy bez skrupułów.

– Obrzędu, który wyzwoli moją Panią – rzekł, bardzo opanowany. Rebecca była bezradna, Ciemność mogła powrócić w każdej chwili, a on nie był dość silny, by ją obronić.