Выбрать главу

I wtedy zaatakował ich trawnik, który mijali.

Tylko że to nie był już trawnik. Humanoidalny stwór odtrącił Rolanda ciężkim łapskiem i rzucił się na Rebeccę.

Dziewczyna nie cofnęła się, ściskała mocno pod pachą czerwoną torbę, w której znajdował się sztylet.

Stwór dotknął dziewczyny, odskoczył gwałtownie i rozsypał się w bezkształtną masę, niegroźną stertę ziemi w kształcie człowieka.

Roland otarł ziemię z oczu i wstał. Padając na chodnik, starł sobie skórę z łokcia, lecz poza tym i kilkoma siniakami nie odniósł żadnych obrażeń.

– Co to było, do diabła? – zapytał głosem, który przeszedł w nerwowy krzyk.

– Paskudna myśl – oświadczyła poważnie Rebecca. Obejrzała go, skinęła głową, przyklękła i zaczęła przerzucać garściami ziemię z chodnika na właściwe miejsce.

– Czy możesz to powtórzyć? – Wyczuł w swoim głosie nutę paniki i zdławił niepokój. W końcu nikt nie został ranny przez trawnik, który rzucił się do ataku. – Chyba nie chcę mieć z tym nic wspólnego – wymamrotał, choć domyślał się, że jest już stanowczo za późno – że było już za późno, gdy pozwolił, żeby Rebecca pociągnęła go za sobą.

– Paskudna myśl – powtórzyła Rebecca, nieprzerwanie zbierając obiema dłońmi ziemię.

– Jasne. – Sprawdził futerał na gitarę, wdzięczny teraz za to, że za dodatkowe pieniądze sprawił sobie solidny przedmiot. – Jakie miała zamiary?

Rebecca zmarszczyła brwi.

– Nie wiem, ale pani Ruth będzie wiedziała.

– W takim razie chodźmy do niej, zgoda? – W jego głosie wciąż pobrzmiewało napięcie. Nie mógł się nadziwić, że ktoś, kto nie potrafił przejść przez jezdnię, nie tracąc przy tym głowy, może bez najmniejszego wysiłku przejść do porządku dziennego nad czymś takim.

– Chwileczkę. – Rebecca zgarnęła resztkę ziemi na kupkę i ostrożnie umieściła ją na zniszczonym trawniku. Należało dbać o te niewielkie przestrzenie, jakie zostały dla zieleni w mieście. Marszcząc czoło, poprawiła grudkę darni. Tylko bardzo paskudna myśl mogła wyrwać trawę z korzeniami. – Może powinniśmy o tym powiedzieć człowiekowi, który tu mieszka. Żeby mógł znów posadzić rośliny.

– Lepiej nie.

– Nie? – Wstała, wycierając dłonie o dżinsy.

– Nie. Nie uwierzyłby. Pomyślałby, że my to zrobiliśmy.

– Ja bym nigdy nie zrobiła czegoś takiego.

Nawet w ciemności Roland dostrzegł jej urażoną minę.

– Wiem, dziecino. – Poklepał ją niezdarnie po ramieniu. – Może byśmy już poszli? Robi się późno, a nie chcemy zaskoczyć pani Ruth w łóżku.

– Nie zaskoczymy. – Rebecca westchnęła i znów zaczęła: – Naprawdę by mi nie uwierzył?

– Nie. – Roland potarł się po klatce piersiowej. Podejrzewał, że pojawiają się na niej następne sińce, poza tymi, jakie zostawiła mu na ramieniu ręka Rebeki. Zmuszony był dojść do wniosku, że wiara w coś nie miała nic wspólnego z realnością tego czegoś.

Okazało się, że Rebecca miała wystarczający powód, aby być przekonaną, iż nie zaskoczą pani Ruth w łóżku. Pani Ruth nie miała łóżka. Mieszkała pod krzakami bzu przy świątyni Trójcy Świętej Kościoła Zjednoczeńców.

Co teraz? – zastanawiał się Roland, gdy Rebecca zachęciła go gestem do wejścia do liściastego tunelu. Wzruszył ramionami i na czworakach przeczołgał się obok dwóch wyładowanych po brzegi wózków sklepowych, ciągnąc po trawie gitarę. Cóż, może to nie są Delfy, ale za to w samym centrum.

Światło jednej z zewnętrznych latarni na kościele padało dokładnie na niewielki, trójkątny obszar pomiędzy bzami a budynkiem, czyniąc zeń najlepiej oświetlone miejsce, w jakim znalazł się Roland od chwili opuszczenia mieszkania Rebeki. Była to jedyna zaleta tej okolicy, bo poza tym cuchnęło tam moczem i niemytym ciałem. Roland oddychał płytko przez usta i podszedł tylko na minimalną niezbędną odległość do pani Ruth, która siedziała oparta o wapienny mur kościoła.

Wyrocznia w osobie bezdomnej kobiety. Czemu nie? Miał nadzieję, że zachował dyplomatyczny wyraz twarzy. Nic w tym osobliwszego od innych wydarzeń tej nocy. Prawdę powiedziawszy, jest to zdecydowanie mniej osobliwe od zostania ofiarą napadu trawnika.

Pani Ruth sprawiała wrażenie osoby około pięćdziesiątki, choć Roland wiedział, że mogła być młodsza. Życie na ulicy z reguły odzierało człowieka z młodości w rekordowym czasie. Strąki włosów, które wymykały się spod czerwonej chustki, były półsiwe, półbrązowe, oczy pod różowymi powiekami miały wyblakły orzechowy kolor. Gruba warstwa tłuszczu nie dopuściła do powstania zmarszczek na twarzy. Nie miała prawie wcale brwi. Pomimo upału jej pękate, nieduże ciało kryło się pod niezliczonymi warstwami brudnych ubrań.

– No? No? – Jej akcent przywodził na myśl Europę Wschodnią. – Dlaczego tym razem przeszkadzasz starej kobiecie i sprowadzasz jej obcych do domu?

– To nie obcy, pani Ruth – oznajmiła szczerze Rebecca. – To Roland.

– Roland? – Kobieta zmarszczyła czoło i porzuciła akcent. – Aha, ten bard.

– Muzyk – poprawił Roland.

– Słuchaj, koleś. – Utkwiła w nim wyblakłe, stare oczy i odniósł bardzo dziwne wrażenie, że jest przezroczysty. – Chcesz mojej rady czy nie?

– No tak, chyba…

– Więc przestań zaprzeczać wszystkiemu, co mówię. – Wycelowała w niego brudny palec. – Jak mówię, że jesteś bardem, to jesteś bardem. Jak mówię, że jesteś mięczakiem, to jesteś mięczakiem. – Po czym dodała: – A mam poważne podejrzenia, że jesteś mięczakiem.

– Och nie, pani Ruth, to nieprawda. On Widzi.

Pani Ruth westchnęła, a jej oddech czuć było miętową gumą.

– Znów nie słuchasz, Rebecco. Właśnie powiedziałam, że jest bardem, a wszyscy bardowie są obdarzeni Wzrokiem, więc on też musi go mieć. C.B.D.O, cokolwiek to znaczy. A teraz do rzeczy, po co tu przyszłaś? Nie w tym rzecz, że nie odpowiada mi twoje towarzystwo, ale mam sprawy do załatwienia.

Pewno śpieszy się na szaloną wyprzedaż o północy na miejscowym śmietniku, podejrzewał Roland, gdy Rebecca otworzyła torbę i wysypała na trawę zrolowany ręcznik. Ostrożnie odwinęła oba końce, kręcąc głową ze smutkiem nad krwawymi plamami na tkaninie.

Pani Ruth wciągnęła powietrze przez zażółcone zęby.

– Gdzie to znalazłaś?

– W Alexandrze.

– Który jest?

– Był. To był ten człowieczek na drzewie przed moim blokiem. Ktoś go zabił.

– I myślisz, że ja wiem, kto to zrobił?

– A wie pani? – spytał Roland.

– Tak jakby. To długa historia. – Wyciągnęła rękę, odłamała uschniętą gałąź i poruszyła nią sztylet. – Ta broń jest własnością Adepta Dworu Mroku. – Wykrzywiła usta w grymasie bliskim uśmiechu. – Czy mam zacząć od początku?

– Proszę – powiedziała Rebecca, Roland kiwnął głową.

– Nasz świat jest obszarem neutralnym, rodzajem strefy buforowej pomiędzy Dworami Mroku i Światłości. U zarania dziejów istoty z obu Dworów wędrowały po naszym świecie swobodnie, walcząc, gdy się zetknęły. Kiedy pojawiło się tu życie, wzniesiono bariery, by dać mu szansę rozwoju bez ingerencji. – Pani Ruth parsknęła. – Zarówno Mrok, jak i Światłość, ze swej natury, uwielbiają ingerować. Tylko szary ludek, istoty nie sprzymierzone z żadnym z Dworów, otrzymał pozwolenie na swobodne przekraczanie barier. Na nieszczęście, zarówno Mrok, jak i Światłość nadal pragną dostać się do środka, aby wykorzystać nasz świat do wzmocnienia się. Mrok nadkrusza bariery i przeciska przez nie paskudne fragmenty…