– Paskudna myśl na nas napadła – przerwała jej Rebecca – kiedy szliśmy tutaj.
Pani Ruth postukała w sztylet.
– To je przyciąga. W jaki sposób was zaatakowała?
– Utworzyła ciało z ziemi.
– Z ziemi? – Znów parsknęła. – Głupota.
– Chwileczkę – zaprotestował Roland. – Czy chce pani powiedzieć, że rzeczywiście zostaliśmy zaatakowani przez paskudną myśl spowitą w ziemię?
Pani Ruth wzruszyła ramionami.
– Ty mi powiedz. To ty tam byłeś.
– No cóż, ona to znaczy, ja…
– Słuchaj, koleś, powiedzmy, że napadł na was fragment nieukształtowanej Ciemności, i nie mówmy o tym więcej. Dobra? A teraz – spojrzała na niego ostro – jeśli nie ma innych głupich pytań, będę mówić dalej. Mrok wślizguje się, kiedy i gdzie tylko może, lecz Światłość czeka na zaproszenie. Prawdę mówiąc – twarz starszej kobiety złagodniała – byłbyś zaskoczony, jak wielu ludzi prosi o to, by mały skrawek Światłości wkroczył do ich życia. Równowaga zostaje mniej więcej zachowana. Światłość zyskuje na siłach przez nawracanie, wolny wybór bowiem jest częścią jej natury. Mrok ani trochę nie dba o to, jakim sposobem zdobywa wyznawców, a najłatwiej jest mu posługiwać się strachem. Sztyletem takiego rodzaju – pani Ruth spojrzała ponuro na przedmiot – może władać jedynie Adept Dworu Mroku. Najwyraźniej jeden z nich przedostał się na naszą stronę.
– Czy oni są do tego zdolni? – spytał Roland.
– Słuchaj uważniej, koleś – poradziła mu pani Ruth. – przed chwilą właśnie powiedziałam, że tak. – Potarła się po podbródku, zostawiając brudną smugę na spoconej skórze, i zmarszczyła brwi. – Oczywiście wymaga to wielkiej mocy, a Mrok nie słynie z robienia czegoś bez powodu, więc przypuszczam, że szykuje się coś dużego.
– Coś dużego?
– Coś, co pozwoli mu odzyskać zużytą moc, a nawet więcej. Coś, czego śmierć waszego małego przyjaciela była zaledwie skromniutkim początkiem. Albo, mówiąc bez ogródek, niezła kupa gówna, z którą musisz sobie poradzić.
– Poradzić? – jęknął Roland.
– Poradzić… Zignorować… – Pani Ruth wzruszyła ramionami. – To twój wybór. Zawsze możesz pozwolić, żeby świat i każda żyjąca na nim dusza pogrążyła się w wiecznej Ciemności. Niech zapanuje gniew, strach i obojętność. Nie mieszaj się do tego.
Rebecca odwróciła się do niego z rozszerzonymi oczyma i Roland zobaczył małego człowieczka, który wykrwawia się na śmierć na jej łóżku. Zobaczył nagłówki gazet, które przestał czytać, bo wojna, cierpienie i głód nie budziły w nim dreszczu emocji. Westchnął.
– Dlaczego ja?
– A bo ja wiem, koleś. Na mojej liście nie byłbyś pierwszy.
– Co mamy zrobić? – pytała Rebecca, nachylając się z zapałem.
– Zaczniecie od poproszenia o pomoc. Cały ten bałagan do tego stopnia zakłócił równowagę pomiędzy Mrokiem i Światłością, że równy mocą Adept Światłości będzie mógł przekroczyć bariery, jeśli zostanie zaproszony.
Adept Światłości? – powtórzył w duchu Roland. Och, cudownie, kolejne dziwactwo.
– Po co nam pomoc?
Połamany żółty paznokieć popukał w ręcznik tuż obok klingi sztyletu.
– Czy wiesz, jak się z tym obchodzić?
– Nie – przyznał.
– Więc wezwij kogoś, kto wie.
– Wezwij kogoś? Jasne. Jak sądzę, jest w książce?
– Tak – odparła pani Ruth – jest w Książce. – W jej głosie można było bardzo wyraźnie usłyszeć duże litery. – Ale nigdy nie dostaniesz w ręce jej egzemplarza. Skorzystaj z usług szarego ludku. Niech oni zaniosą wiadomość.
– Alexander był jedynym z małego ludku, z którym spędziłam trochę czasu – zaprotestowała Rebecca. Przerwała. – Z wyjątkiem trolla, ale on nigdy nie podróżuje. A wie pani, jak długo trwa, zanim któryś z nich zaufa człowiekowi.
Pani Ruth westchnęła i poklepała Rebeccę po kolanie.
– Nie, nie wiem. Nie słyszałam jeszcze o szarym, który zaufałby komukolwiek poza tobą. Ponieważ nie masz czasu na nawiązanie nowych przyjaźni, proponuję, żebyś przesłała wiadomość przez zmarłego.
Ku zaskoczeniu Rolanda Rebecca pokiwała głową w zamyśleniu i odrzekła:
– To mogłabym zrobić.
Mężczyzna stuknął ją w ramię.
– Przez zmarłego?
– Aha. – Uśmiechnęła się. – Znam pewnego ducha.
– Wspaniale. – Zaczął wycofywać się z krzaków. – Zdaje się, że na tym koniec. – Kłopot w tym, że nie było mu trudno uwierzyć, iż Rebecca naprawdę znała ducha.
– Ja tam bym się nie martwiła o duchy, koleś – zachichotała pani Ruth, trafnie odczytując jego wyraz twarzy. – Jeśli nie zetkniesz się z niczym gorszym, zanim to się skończy, to masz większe szczęście, niż na to zasługujesz.
– Rzeczywiście, cholernie mnie pani pocieszyła – mruknął Roland, nie dbając o to, czy starsza pani go słyszy.
Rebecca zgarnęła sztylet ręcznikiem i wepchnęła z powrotem do torby.
– Lepiej go zatrzymajmy. Kiedy przyjdzie Światłość, możemy go jej oddać.
– Czy nie moglibyśmy… – zaczął Roland.
– Bardzo dobry pomysł – przerwała mu pani Ruth surowym tonem.
Rebecca rozpromieniła się i zaczęła wychodzić za Rolandem.
– Czasami zdarza mi się taki.
Wydostawszy się z zarośli, mężczyzna wyprostował się i wziął głęboki oddech. Nawet spaliny, które wisiały nad Bloor Street niczym koc, były przyjemniejsze. Obawiał się, że charakterystyczna woń pani Ruth będzie mu towarzyszyć przez całą noc.
– Hej, bardzie! – Jej czerwona chustka mocno kontrastowała z ciemnozielonymi liśćmi. – Dwie sprawy!
Odwrócił się.
– Po pierwsze, nie bądź zuchwały. Ledwo skończyłeś czternaście lat. Wciąż jeszcze się uczysz.
Roland czekał i zastanawiał się, czy druga kwestia będzie równie mało sensowna.
– Po drugie, masz może dolca na kubek kawy?
Rozdział trzeci
Kiedy szli tą samą drogą, którą przybyli, przez ciemne, wysadzane drzewami uliczki osiedlowe, które teraz sprawiały wrażenie bardziej groźnych niż cichych – Roland rozmyślał nad naturą zła i dobra. Prawdę mówiąc, nigdy wcześniej o tym nie myślał, ale nigdy nie przeżył podobnej nocy. Z jakiegoś powodu mityczna opowieść o Światłości i Mroku nabierała sensu w ustach pani Ruth. Ta bezdomna kobieta – zupełnie jak Rebecca, uświadomił sobie – była zbyt rzeczywista, by w nią wątpić. A to, że Mrok i Światłość niegdyś przemierzały świat? Cóż, była to opowieść nie mniej sensowna, niż każdy inny mit o stworzeniu świata. Pani Ruth nie powiedziała, w jakim tempie rozwijało się życie, na naszym świecie, co załatwiało sprawę Darwina; co więcej – torba Rebeki uderzyła go w udo i poczuł ostrze czarnego sztyletu – parę rzetelnych dowodów zdawało się przemawiać na jej korzyść.
Gdy Roland zauważył głębokie mroczne cienie na zniszczonym trawniku, chwycił Rebeccę za ramię i próbował wyprowadzić na pustą jezdnię.
– Ależ, Rolandzie – wyrwała mu się – chodzenie po jezdni jest niebezpieczne!
– Tak samo jak zostanie ofiarą ataku trawnika – zauważył.
– Paskudna myśl odeszła. – Rebecca obracała się powoli, badając okolicę. – Tak mi się wydaje.
– Lepiej nie ryzykujmy, dobrze? – Nie sprawiała wrażenia przekonanej, więc dodał: – Zbyt wiele od nas zależy.
– Och. – Pomyślała o tym przez chwilę. – Czy moglibyśmy wrócić na róg i przejść na drugą stronę?
– Jasne, czemu nie. – Jeśli o niego chodziło, to mogli wrócić na Bloor Street i pojechać metrem, ale nie miał zamiaru przechodzić obok tego trawnika. – Ty prowadź, ja pójdę za tobą.