Znów spojrzał na zegarek. Ósma czterdzieści siedem. Czas leci. Przyjrzał się nielicznym ludziom na ulicy i z haseł na ich podkoszulkach – prawo do zbrojenia niedźwiedzi? [W oryginale the right to arm bears, prawo do zbrojenia niedźwiedzi. Jest to oczywisty żart z amerykańskiego prawa do noszenia broni, the right to bear arms.] – wywnioskował, że są to Amerykanie. Pewnie z Buffalo albo Rochester. Czasami odnosiło się wrażenie, że połowa górnego stanu Nowy Jork przyjeżdża na weekend do Toronto. Westchnął i podrzucił w myślach monetę. Wypadło na Johna Denvera, więc rozpoczął Rocky Mountain High. To tyle w kwestii artystycznej uczciwości.
Przy drugiej zwrotce satysfakcjonujący brzęk nowych monet dolarowych, które sypały się do pokrowca, polepszył mu humor, toteż kiedy zauważył Rebeccę, zdołał uśmiechnąć się do niej. Ta część jego umysłu, która nie była zajęta wędrówką do domu tam, gdzie nigdy jeszcze nie był, zastanawiała się, co dziewczyna drobi na ulicy tak późno. Zazwyczaj widywał ją wczesnym popołudniem, kiedy podczas przerw na lunch słuchała jego grania, lecz nigdy w czasie weekendów. Przypuszczał, że nie wolno jej było wychodzić o tej godzinie, ale nie zakładał tego z góry. Nauczył się już, iż w przypadku Rebeki niewiele można było zakładać z góry.
– Nie jestem niedorozwinięta – oświadczyła pierwszego popołudnia, odpowiadając na jego protekcjonalny ton i manierę. – Jestem umysłowo niepełnosprawna. – Długie słowa wymawiała powoli, ale doskonale.
– Tak? – odrzekł. – A kto ci tak powiedział?
– Daru, moja opiekunka społeczna. Ale bardziej podoba mi się to, co mówi pani Ruth.
– A cóż takiego?
– Że jestem nieskomplikowana.
– A czy wiesz, co to znaczy?
– Tak. To oznacza, że w odróżnieniu od większości ludzi brakuje mi piątej klepki.
– Och. – Żadna inna odpowiedź nie przychodziła mu do głowy.
Uśmiechnęła się do niego szeroko.
– A to oznacza, że jestem solidniejsza niż większość ludzi.
Najzabawniejszy w tym wszystkim jest fakt, pomyślał Roland, że o ile Rebecca była niewątpliwie opóźniona umysłowo, o tyle pod wieloma względami rzeczywiście była solidniejsza od większości ludzi. Wiedziała, kim i czym jest. Co daje jej nade mną przewagę dwóch do jednego, dodał z parsknięciem w duchu. Czasami ni z gruszki, ni z pietruszki potrafiła mówić niesamowite rzeczy, które miały ogromny sens. Z pewnym zaskoczeniem stwierdził, że rozmowa z nią sprawia mu przyjemność, i z utęsknieniem oczekiwał, kiedy zobaczy jej uśmiech wśród ponurych i skwaszonych min w porze na lunch.
Zbliżając się do ostatniego refrenu, Roland zauważył, że Rebecca stale wznosi się na palce i opada, tak jak to czyniła, gdy miała mu coś ważnego do powiedzenia. Ostatnią ważną rzeczą był obrzydliwy pomarańczowy sweter, którym teraz była obwiązana w pasie. (Kupiłam go sobie w Goodwill za jedyne dwa dolary.) Jego zdaniem przepłaciła, lecz tak była dumna ze swego zakupu, że nic nie mógł powiedzieć. Tego wieczora na tle dżinsów i fioletowego podkoszulka bez rękawów sweter wyglądał jeszcze gorzej niż zwykle.
Roland skończył piosenkę i podziękował uśmiechem ubranemu w krzykliwą hawajską koszulę czterdziestokilkuletniemu mężczyźnie, który wrzucił mu garść drobnych do futerału.
– Co u ciebie słychać, dziecino? – zwrócił się do Rebeki.
Rebecca przestała podskakiwać i podeszła do niego.
– Musisz mi pomóc, Rolandzie. Zaniosłam go do mojego łóżka, ale nie wiem, co mam teraz zrobić ani jak powstrzymać krwawienie.
– Co takiego?
Zaskoczona dziewczyna odsunęła się o krok. Wokół było zbyt wiele sztucznych rzeczy, zbyt wiele samochodów, zbyt wielu ludzi. Czuła, jak wszystkie te rzeczy na nią napierają. Czuła, jak świat zewnętrzny ją nadgryza, lecz wiedziała, że nie może udać się do spokojnego, wewnętrznego miejsca, jeśli chce uratować przyjaciela. Podeszła i złapała Rolanda za ramię.
– Pomóż. Proszę – błagała.
Roland uważał się za wnikliwego znawcę uczuć – to umiejętność konieczna do przeżycia na ulicy – i widział przerażenie Rebeki. Niezgrabnie poklepał ją po ręce.
– Jasne, nie martw się. Zaraz przyjdę. Pozwól mi się tylko spakować.
Rebecca szybko skinęła głową i ten ruch zdradził Rolandowi, że dziewczyna jest bliska paniki, zazwyczaj bowiem jej ruchy cechowała powolność i rozmysł. Gdzie, do diabła, podziewa się jej opiekunka społeczna? – zadawał sobie pytanie, zgarniając drobniaki do skórzanego woreczka. To ona powinna przybywać z odsieczą, nie ja. Włożył gitarę do pokrowca, upchał woreczek przy gryfie i zamknął wieko. Co się tam, do Ucha, stało? Jakiego krwawienia nie może powstrzymać? O Jezu, tylko tego mi brakowało; Głupia Weronika zadźgała pasztetnika, kino nocne.
Wyprostował się, narzucił sztruksową marynarkę – pomimo wciąż panującego nieznośnego upału łatwiej ją było nosić na sobie niż w ręku – podniósł gitarę i wyciągnął rękę.
– W porządku – powiedział tonem, który – jak miał nadzieję – dodawał otuchy. – Idziemy.
Rebecca chwyciła go za rękę i pociągnęła naprzód, na drugą stronę Yonge i na wschód wzdłuż Queen.
Mieli zielone światło i całe szczęście, Rebecca bowiem na nic nie zwracała uwagi; Roland miał wrażenie, iż nie udałoby mu się jej zatrzymać. Przypuszczał, że gdyby próbował wyszarpnąć rękę, zmiażdżyłaby mu palce, nawet tego nie zauważając. Nie zdawał sobie sprawy, że jest taka silna.
Zaraz, zaraz! Zaniosła go do swego łóżka?
– Rebecco, czy ten mężczyzna cię napastował?
– Nie mnie. – Nadal go ciągnęła.
Odnosił wrażenie, że nie zrozumiała pytania, a nie mając pojęcia, czy dziewczyna wie, co to jest gwałt, nie potrafił tego inaczej sformułować. Problem polegał na tym, że choć w najlepszym razie Rebecca miała umysł dwunastolatki, jej ciało było ciałem młodej kobiety – o przyjemnie zaokrąglonych kształtach, kobiety ładnej w niekrępujący sposób. Roland pamiętał, jak sam poczuł rozczarowanie, widząc wyraz twarzy towarzyszący tym kształtom, jednakże zdawał sobie sprawę, że nie zniechęciłoby to wielu mężczyzn, a u niektórych wywołałoby wręcz odwrotne reakcje. Na świecie jest cholernie dużo stukniętych ludzi, westchnął bezgłośnie, a przygnębiająco wielu z nich jest mężczyznami. Rzecz nie w tym, że Rebecca była niewinna, bo miała w sobie zbyt wiele nieświadomej zmysłowości, żeby to określenie mogło jej dotyczyć. Rebecca raczej posiadała niewinność – choć Roland wiedział, że gdyby przyciśnięto go do muru, nie umiałby zdefiniować różnicy. Zostawił w spokoju ten temat. Pocił się na samą myśl o tym problemie.
Jednej rzeczy Roland dowiedział się o Rebecce: nigdy nie kłamała. Czasami jej wersja prawdy była nieco wypaczona, lecz jeśli twierdziła, że ktoś wykrwawia się w jej łóżku, szczerze była o tym przekonana. Oczywiście, popatrzył na pukle włosów podskakujące na jej karku, jest również przekonana, że pod wiaduktem na Bloor mieszka troll. Nie potrafił stwierdzić, czy powinien się zdenerwować, czy poczekać, dopóki się nie dowie, czy jest powód.
Na Church Street Rebecca zaczęła się uspokajać. Przemierzała tę trasę każdego dnia i znajomość okolicy łagodziła jej niepokój.
Jest dziewiąta, powiedział jej Święty Michał, kiedy go mijali. Dziewiąta, dziewiąta, dziewiąta. Spiesz się, śpiesz się, śpiesz. Późno, późno, późno.
Puściła dłoń Rolanda i wybiegła trochę naprzód, nie mogąc już wytrzymać jego tempa.
Roland poruszał palcami, czując, jak wraca mu w nich krążenie. Nie mógł powstrzymać się od uśmiechu na widok dziewczyny, która biegła przed siebie i wracała, żeby upewnić się, że idzie za nią, a potem znów wybiegała naprzód. Przypominało mu to stary film z Lassie. Miał nadzieję, że nie będzie musiał uporać się z niczym bardziej skomplikowanym niż wydobycie Timmiego ze wzbierającej rzeki. Miał taką nadzieję, ale wątpił w to.
Kiedy dotarli do bloku, Rebecca pomknęła ścieżką i szybko podniosła opartą o drzewo torbę z brązowego papieru. Zajrzała do środka, pokiwała głową z zadowoleniem i podsunęła opakowanie Rolandowi do sprawdzenia.
– Moje mleko. Zostawiłam je tutaj.
– Będzie ciepłe, dziecino.
Dotknąwszy ścianki kartonu, potrząsnęła głową.
– Nie. Wciąż jest chłodne. – Następnie odwróciła torbę i pokazała czerwonobrunatną plamę. – Spójrz.
Roland nachylił się. Wyglądała jak…
– O mój Boże, to krew! – Ktoś krwawił w jej łóżku, Jezu! A to on pędzi z pomocą. Powinien był zawiadomić gliny, kiedy tylko się zjawiła. Rebecca podała mu mleko – trzymał je ostrożnie, prawie nie mogąc oderwać oczu od plamy – otworzyła drzwi wejściowe i zaprowadziła go na górę.