Выбрать главу

— Czy dobrze ci się odpoczywa? — spytał Charv.

— Nieźle.

— Wody?

— Poproszę.

Trochę wypiłem, a potem znów: — Kanapkę?

— Tak, dzięki.

Podał mi ją, a ja zacząłem jeść.

— Bardzo się martwimy o twoje dobre samopoczucie — i o twoje właściwe postępowanie.

— To miło z waszej strony.

— Zastanawialiśmy się nad czymś, co powiedziałeś jakiś czas temu, a co miało związek z naszą propozycją zaoferowania ci schronienia podczas dość rutynowego dochodzenia, jakie będziemy prowadzić na naszej planecie. Wydawało się nam, że nim po raz ostatni zapadłeś w sen, zacytowałeś część Kodeksu Galaktycznego. Mówiłeś jednak nieco niewyraźnie i nie mamy pewności. Czy tak było?

— Tak.

— Rozumiem — rzekł poprawiając ciemne okulary. — Czy mógłbyś nam powiedzie, w jaki sposób zapoznałeś się z jego treścią?

— W akademickich kręgach takie sprawy roznoszą się szybko — spróbowałem, co było najlepszą odpowiedzią, jaką mogłem znaleźć w moich zbiorach zwodniczych oświadczeń.

— To możliwe — powiedział Ragma wracając do tematu ich poprzedniej rozmowy. — Ich naukowcy pracują nad przekładami. Mogły już zostać ukończone i mogą teraz krążyć po ich uniwersytetach. To nie mój wydział, więc nie mam pewności.

— A jeśli ktoś podjął wykłady na ten temat, to on na pewno na nie chodził — powiedział Charv. — Tak. Niestety.

— A więc musisz zdawać sobie sprawę — ciągnął Charv zwracając się do mnie po angielsku — że twoja planeta nie jest jeszcze sygnatariuszem układu.

— Oczywiście — odparłem. — Ale tak naprawdę to chodzi mi o wasze działanie regulowane jego przepisami.

— Tak, oczywiście — rzekł rzucając okiem na Ragmę.

Ragma przybliżył się, a jego nieruchome oczy wombata nieomal mnie przewiercały na wylot.

— Panie Cassidy — rzekł — przedstawię to panu w jak najprostszy sposób. Jesteśmy funkcjonariuszami prawa — glinami, jeśli pan woli — z pewnym zadaniem do wykonania. Żałuję, ale nie mogę panu zdradzić szczegółów, co prawdopodobnie znacznie ułatwiłoby uzyskanie pańskiej współpracy. W obecnej sytuacji pańska obecność na pańskiej planecie stanowi dla nas znaczne utrudnienie, podczas gdy pańska na niej nieobecność znacznie by wszystko uprościła. Mając to na względzie wydaje się oczywiste, że najlepiej by było dla nas obu, gdyby zgodził się pan na małe wakacje.

— Przykro mi — odparłem.

— Może więc — ciągnął — mógłbym się odwołać do pańskiej sprzedajności oraz do sławnej żądzy przygód właściwej naczelnym. Gdyby sam pan miał przedsięwziąć taką wyprawę, prawdopodobnie kosztowałaby ona pana majątek, a tak uzyska pan możliwość zobaczenia widoków, jakich nie doświadczył jeszcze żaden przedstawiciel Pańskiego gatunku.

To do mnie dotarło. Kiedy indziej bym się nie wahał. Ale moje uczucia właśnie wtedy się wyklarowały. Nie trzeba było mówić, że coś tu nie gra i że ja jestem tego częścią. Ale nie tylko świat nawalał. Działo się ze mną coś, czego nie rozumiałem. Nabrałem przekonania, że jedyną metodą na odkrycie, co to takiego, i naprawienie lub zbadanie stanu rzeczy było zostanie w domu i przeprowadzenie własnego śledztwa. Wątpiłem, czy ktokolwiek zajmie się moimi sprawami tak dobrze, jak ja.

Więc: — Przykro mi — powtórzyłem.

Westchnął, odwrócił się i spojrzał przez iluminator na Ziemię. Po chwili odezwał się:

— Twoja rasa jest uparta.

Kiedy milczałem, dodał: — Ale moja też. Skoro nalegasz, musimy cię odwieźć. Ale znajdę sposób na osiągnięcie niezbędnych wyników bez twojej współpracy.

— Co masz na myśli? — spytałem.

— Jeśli będziesz miał szczęście, pożyjesz na tyle długo, że pożałujesz swojej decyzji.

PIĘĆ

Zwisając tak i napinając oraz zwalniając mięśnie, by przeciwstawić się huśtaniu długiej, poznaczonej supłami liny, przyjrzałem się monecie, na której Lincoln patrzył w prawo. Wyglądała dokładnie tak jak pieniążek oglądany w lustrze, z odwróconymi literami i wszystkim. Tylko że trzymałem go w dłoni.

Obok/poniżej, gdzie huśtałem się tylko metr nad podłogą, mruczała maszyna z Rhenniusa: trzy czarne jak noc obudowy ustawione pod rząd na kolistej platformie, która powoli obracała się w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Ze skrajnych elementów wystawały trzony — jeden pionowy, drugi poziomy — na których była osadzona jakby metrowej szerokości ruchoma wstęga Moebiusa przebiegająca przez tunel w zakrzywionej i prążkowanej centralnej obudowie, która trochę przypominała szeroką dłoń jakby zamykającą się do podrapania.

Pracując kolanami i zapierając się stopami w ostatni węzeł rozhuśtałem delikatnie linę, w wyniku czego po kilku chwilach znów znalazłem się nad wejściowym otworem w środkowym elemencie urządzenia. Opuściłem się niżej, wyciągnąłem rękę i upuściłem monetę na wstęgę, zatrzymałem się u szczytu łuku i zacząłem wracać. Nadal skulony chwyciłem pieniążek w chwili, gdy tylko się pojawił.

Nie tego się spodziewałem. Zupełnie nie tego, naprawdę.

Ponieważ pierwsza podróż przez wnętrzności maszyny odwróciła go, założyłem, że przepuszczenie go przez nią drugi raz przywróci mvi stan pierwotny. Zamiast tego trzymałem w ręce metalowy krążek, na którym rysunek był ustawiony prawidłowo, ale zamiast wypukłego był wklęsły.

Odnosiło się to do obu stron, a krawędź zamiast karbowana, okazała się wklęsła jak koło pociągu.

Coraz ciekawsze. Będę musiał po prostu zrobić to jeszcze raz, żeby zobaczyć, co stanie się dalej. Wyprostowałem się, chwyciłem linę kolanami i zacząłem sterować moim błędnym łukiem.

Przez chwilę spoglądałem w mrok, gdzie do ginącej w mroku belki był przywiązany mój dziesięciometrowy sznurek. Ponieważ belka znajdowała się zbyt blisko sufitu, żeby na niej usiąść okrakiem, pokonałem ją w stylu mrówkojada — ze stopami złączonymi nad nią, a posuwałem się dzięki palcom rąk. Miałem na sobie ciemny sweter i spodnie, a na nogach zamszowe buty na cienkiej podeszwie. Zwiniętą linę niosłem na lewym ramieniu do miejsca znajdującego się jak najdokładniej nad urządzeniem.

Wszedłem przez świetlik, który musiałem wyważyć łomem wyciąwszy uprzednio trochę kraty i odłączywszy trzy alarmy w sposób, od którego przypomniała mi się ze smutkiem porzucona specjalizacja na wydziale elektrycznym. Sala tonęła w półmroku, a jedynego światła dostarczały wpuszczone w podłogę reflektorki otaczające eksponat i podświetlające go. Otaczała go również niska barierka, oraz chroniły ukryte elektryczne oczy. Płytki czujnikowe w podłodze i na podwyższeniu reagowały na nacisk stopy. Do mojej belki była przynitowana kamera. Powoli troszeczkę ją przekręciłem, tak że nadal była nakierowana na eksponat — tylko że nieco dalej na południe, ponieważ zamierzałem opuścić się po stronie północnej, gdzie wstęga była najbardziej płaska, tuż przed zniknięciem w środkowej obudowie. W przybliżonym określeniu kąta pomogły mi cztery semestry zajęć z produkcji telewizyjnej. W budynku znajdowali się strażnicy, ale jeden z nich właśnie skończył obchód, a zamierzałem się pośpieszyć. Wszystkie plany mają swe ograniczenia oraz pewien stopień ryzyka — dlatego bogacą się firmy ubezpieczeniowe. Noc była pochmurna, zimna i wietrzna. Mój oddech zamachał niematerialnymi skrzydłami i uleciał. Jedynym świadkiem moich dachowych ćwiczeń, od których drętwiały mi palce, był wyglądający na zmęczonego przycupnięty przy włazie kot. Chłód panował już w mieście od wczorajszego wieczora, kiedy tu przyjechałem po podjęciu decyzji poprzedniego dnia u Hala na kanapie.