Выбрать главу

Rozważyłem całą sprawę, po czym doszedłem do wniosku, że może się nie udać z powodu efektów ubocznych samej procedury. Stłumiłem chwilową złość i zacząłem na nowo. Te wszystkie drobiazgi, o które musiałem zadbać z powodu takiej drobnostki, graniczyły z absurdem.

Pojechałem na dworzec autobusowy i nabyłem bilet do domu. Włożyłem go do kieszeni płaszcza. Kupiłem jakieś czasopismo i gumę do żucia, poprosiłem o włożenie ich do torby, wyrzuciłem czasopismo, włożyłem gumę do ust i schowałem torbę. Potem znalazłem bank, wszedłem do środka i rozmieniłem wszystkie pieniądze na jednodolarówki, którymi wypchałem torbę — razem sto piętnaście banknotów.

W drodze powrotnej w okolice sali wystawowej znalazłem restaurację z szatnią, zostawiłem tam płaszcz i wymknąłem się na zewnątrz. Gumą do żucia przymocowałem numerek pod ławką, na której przysiadłem. Potem wypaliłem ostatniego papierosa i wróciłem do hali w jednej ręce trzymając torbę z pieniędzmi, a w drugiej ściskając jeden jednodolarowy banknot.

Wewnątrz poruszałem się powoli, czekając aż tłum osiągnie właściwą gęstość i rozmieszczenie, po raz kolejny sprawdzając swoją znajomość przeciągów występujących przy otwieraniu i zamykaniu zewnętrznych drzwi. Wybrałem najlepsze miejsce na przeprowadzenie akcji i powoli się tam udałem. Przedtem rozdarłem torbę z jednej strony i teraz trzymałem brzegi rozdarcia razem.

W jakieś pięć minut później stwierdziłem, że sytuacja nie może się już chyba bardziej zbliżyć do ideału. Tłum był zdecydowanie gęsty, a strażnicy znajdowali się wystarczająco daleko. Słuchałem standardowych już pytań „Ale co ona właściwie robi?” i odpowiedzi „Tak naprawdę to nie są pewni” oraz czasem wtrąconego komentarza „To jakieś urządzenie odwracające, prowadzone są badania” dopóki nie nastąpił silny przeciąg, a obok mnie znalazł się odpowiednio duży osobnik.

Uderzyłem faceta łokciem w żebra i trochę go popchnąłem. On z kolei uraczył m-nie próbką języka średnioangielskiego — większość ludzi sądzi, że to relikt staroangielskiego, ale sprawdziłem kiedyś w słowniku w związku z zajęciami językoznawczymi — i też mnie popchnął.

Przesadziłem z reakcją zataczając się w tył i wpadając na innego mężczyznę, jednocześnie rozsypując dolary z wyrzuconej zamaszystym gestem nad głowę torby.

— Moje pieniądze! — wrzasnąłem rzucając się do przodu i przeskakując barierkę. — Moje pieniądze!

Nie zwracałem uwagi na pomruki, krzyki i nagły ruch za moimi plecami. Włączyłem przy okazji alarm, ale w tej chwili nie miało to wielkiego znaczenia. Znalazłem się na podwyższeniu i pędziłem w kierunku miejsca, w którym pas znikał w elemencie centralnym. Miałem nadzieję, że utrzyma mój ciężar.

Odpowiedziałem na wyryczane „Złaź stamtąd!” paroma powtórzonymi okrzykami „Moje pieniądze!” i rzuciłem się płasko na pas z gestem mającym według mnie wyrażać pogoń za dolarem. Gładko i pewnie wjechałem w tunel mobilatora.

Od stóp do głów przeniknęło mnie wrażenie delikatnego mrowienia i przez chwilę widziałem jak przez mgłę. Nie przeszkodziło mi to jednak rozwinąć banknotu trzymanego w dłoni, tak że kiedy pojawiłem się z drugiej strony, trzymałem go wysoko nad głową. Natychmiast stoczyłem się z pasa. Mimo zawrotu głowy zeskoczyłem z podwyższenia i ruszyłem w kierunku tłumu, usiłując sprawiać wrażenie, że nadal szukam rozrzuconych pieniędzy, chociaż nie było ich już widać.

— Moje pieniądze… — powiedziałem przechodząc z powrotem przez barierkę i opadając na czworaki.

— Proszę — odezwała się jakaś uczciwa dusza, wyciągając ku mnie garść banknotów.

Podano mi jeszcze kilka, jednego po drugim. Na szczęście dzięki wcześniejszym rozmyślaniom spodziewałem się tego efektu, więc kiedy wstałem i dziękowałem, na mojej odwróconej twarzy nie rysowało się zaskoczenie. Jedynym banknotem, który wydawał mi się normalny, był ten, który przedtem trzymałem w ręce.

— Czy był pan w środku? — ktoś zapytał.

— Nie. Obszedłem maszynę naokoło z tyłu.

— Wyglądało zupełnie, jakby pan przez nią przeszedł.

— Nie przeszedłem.

Przyjmując pieniądze i udając, że szukam pozostałych, szybko rozejrzałem się po całej sali. Mniej uczciwi ludzie z kilkoma moimi dolarami w kieszeniach kierowali się do drzwi, które znajdowały się teraz w miejscach przeciwnych do tych, jakie zajmowały, kiedy wszedłem. Jednak na to też się przygotowałem — przynajmniej intelektualnie. Teraz jednak zacząłem się zastanawiać. Widok całej hali tak odwróconej wprawił mnie w emocjonalny niepokój. Wychodzący nie mieli żadnych trudności, bo strażnicy byli zajęci czym innym: dwaj ugrzęźli w tłumie, a dwaj inni zbierali banknoty. Pomyślałem, czy nie warto by spróbować uciec.

Z początku chciałem nadrabiać bezczelnością zmieszaną z chamstwem lub natręctwem i upierać się przy odzyskaniu pieniędzy oraz twierdzić, że obszedłem urządzenie. Postanowiłem, że tego się będę trzymać i że poniosę wszelkie konsekwencję. Nie sądziłem, żebym popełnił coś karygodnie nielegalnego — a bez względu na to, co się wydarzy, nikt nie może cofnąć odwrócenia.

Strażnicy byli jednak mili. Jeden z nich wyłączył alarm, a drugi krzyknął, żeby przy wyjściu wszyscy zwracali znalezione pieniądze. Następnie dwóch z nich wróciło do pilnowania drzwi, a ten, który krzyczał, odnalazł mnie wzrokiem i ponownie podniósł głos: — Nic się panu nie stało?

— Nie, wszystko w porządku — odpowiedziałem. — Ale moje pieniądze…

— Szukamy ich! Szukamy! Przecisnął się do mnie i położył mi rękę na ramieniu. Pośpiesznie wsadziłem do kieszeni banknot, który wydawał mi się normalny.

— Jest pan pewien, że nic pan vi nie jest?

— Oczywiście. Ale brakuje mi…

— Próbujemy je odzyskać — rzekł. — Czy przemieścił się pan przez środkową część maszyny?

— Nie — odparłem. — Ale obok niej przeleciał jeden z banknotów, więc pobiegłem go łapać.

— Wyglądało, jakby przeszedł pan przez środkowy element.

— Obszedł go z tylu — odezwał się jeden z mężczyzn, którym to powiedziałem. Zrobił to z takim wyczuciem czasu, jak gdyby siedział mi na kolanie z monoklem w oku — niech go Bóg ma w opiece.

— Tak — potwierdziłem.

— Aha. Nie odczuł pan żadnego wstrząsu ani nic takiego?

— Nie, ale odzyskałem mojego dolara.

— To dobrze. — Westchnął. — Cieszę się, że nie musimy spisywać raportu z wypadku. Co się właściwie stało?

— Jakiś facet wpadł na mnie i pękła mi przy tym torba. Miałem w niej ranne wpływy. Szef odciągnie mi je z pensji, jeśli…

— Zobaczmy, ile się zebrało.

Okazało się, że zwrócono mi dziewięćdziesiąt siedem dolarów, co niemal wystarczyło, żebym miło pomyślał o gatunku ludzkim i odpukał, bo jak dotąd opatrzność nade mną tego dnia czuwała. Zostawiłem im fałszywe nazwisko i adres w razie, gdyby pojawiły się jeszcze jakieś banknoty, kilka razy podziękowałem, przeprosiłem za zamieszanie i wyszedłem.

Natychmiast zauważyłem, że ruch odbywa się po niewłaściwej stronie ulicy. Dobra, można z tym żyć. Napisy na szybach sklepów były napisane od tyłu. Dobra. Z tym też.

Ruszyłem w kierunku ławki, gdzie schowałem numerek z szatni. Po dziesięciu krokach gwałtownie się zatrzymałem.

Musiał to być niewłaściwy kierunek, bo sprawiał wrażenie właściwego.

Stałem tak i próbowałem wyobrazić sobie całe miasto w odwróconym stanie. Było to trudniejsze, niż sądziłem. Rostbef i piwo — odwrócone — bulgotały mi w brzuchu. Chciałem się czegoś mocno uchwycić. 2 wysiłkiem poustawiałem wszystko na miejscu, a przynajmniej tak mi się wydawało, i odwróciłem się. Tak. Lepiej. Chodziło o to, żeby kierować się według charakterystycznych punktów i udawać, że się golę. Myśleć o wszystkim jako o lustrzanym odbiciu. Zastanawiałem się, czy dentysta miałby w tym jakąś przewagę, czy jego zdolności rozciągały się tylko na wnętrze ust. Nieważne. Udało mi się wyliczyć, gdzie jest ławka.