Выбрать главу

Podszedłem do niej, wpadłem w panikę, kiedy nie udało mi się znaleźć numerka, a potem przypomniałem sobie, żeby podejść do drugiego jej końca. Tak. Dokładnie w tym samym miejscu…

Umieściłem tutaj numerek oczywiście dlatego, żeby nie został odwrócony i żebym nie miał problemów z odebraniem płaszcza. A oddałem płaszcz do szatni, żeby nie został odwrócony bilet i żebym mógł bez kłopotów wsiąść do autobusu.

Odtworzyłem sobie w myślach obraz okolicy i wróciłem do restauracji. Przygotowałem się na znalezienie jej po przeciwnej stronie ulicy, ale i tak i przy drzwiach sięgnąłem do klamki ze złej strony.

Dziewczyna od razu przyniosła mi płaszcz, lecz kiedy się odwracałem do wyjścia, powiedziała: — To nie prima aprilis. — Hę?

Machnęła moim banknotem. Nie mając drobnych postanowiłem zostawić jej dolara napiwku. W tej chwili zdałem sobie sprawę, że wyciągnąłem mój jedyny normalnie wyglądający banknot, dolara, którego przeniosłem przez mobilator.

— Och — powiedziałem i dodałem do tego szybki uśmiech. — To na przyjęcie. Proszę, zamienię go pani.

Dałem jej za niego OOHKG31, a dziewczyna postanowiła, że też się może uśmiechnąć.

— Sprawiał wrażenie prawdziwego — powiedziała. — Przez sekundę nie mogłam określić, co z nim jest nie tak.

— Tak, świetny żart.

Kupiłem paczkę papierosów, a potem ruszyłem na poszukiwanie dworca autobusowego. Ponieważ do odjazdu miałem jeszcze sporo czasu, stwierdziłem, że może mi nieźle zrobić kolejna dawka lekarstwa antytelepatycznego. Wszedłem do nie rzucającego się w oczy baru i zamówiłem kufel piwa.

Smakowało dziwnie. Nieźle. Po prostu zupełnie inaczej. Przeczytałem od tylu nazwę na kurku i spytałem barmana, czy nalał mi rzeczywiście tego. Powiedział, że tak. Wzruszyłem ramionami i pociągnąłem łyczek. Właściwie bardzo dobre. Potem papieros, którego zapaliłem, smakował dziwnie. Z początku przypisałem to posmakowi piwa. Jednak po kilku chwilach pod wpływem na wpół sformułowanej myśli znów zawołałem barmana i poprosiłem o szklaneczkę whiskey.

Miała pełny, przydymiony smak, niepodobny do niczego, co kiedykolwiek piłem z butelki z taką nalepką. A właściwie ze wszystkimi innymi nalepkami.

Wtedy nagle przypomniały mi się zajęcia z chemii organicznej dla pierwszego i drugiego semestru. Wszystkie moje kwasy aminowe z wyjątkiem glicyny były lewo-skrętne, co tłumaczyło skręt moich protein. To samo jeśli chodzi o nukleotydy nadające skręt zwojom kwasu nukleinowego. Tak było jednak przed odwróceniem. Z przerażeniem pomyślałem o stereoizomerach i o odżywianiu. Wydaje się, że ciało czasem przyjmuje substancje o danym skręcie, a odrzuca ich odwróconą wersję. W innych przypadkach przyjmuje oba rodzaje, choć czas ich trawienia będzie się różnił. Spróbowałem przypomnieć sobie konkretne przykłady. Moje piwo i whiskey zawierają alkohol etylowy, C2H5OH… Dobra. Jest symetryczny, bo oba atomy wodoru odchodzą od środkowego atomu węgla w ten sposób. A zatem czy był odwrócony, czy nie, zaleję się nim tak samo. Tylko dlaczego inaczej smakuje? Ach tak, pierwiastki z tej samej grupy. To estry asymetryczne i drażnią moje kubki smakowe w odmienny sposób. Mój aparat węchowy także musiał się bawić w cofanego z dymem papierosowym. Zdałem sobie sprawę, że kiedy wrócę do domu, będę musiał szybko sprawdzić kilka rzeczy. Ponieważ nie wiedziałem, jak długo mam być Spiegelraenschem, to jeśli niedożywienie miałoby stanowić prawdziwe niebezpieczeństwo, chciałem się przed nim zabezpieczyć.

Dopiłem piwo. Przede mną długa podróż autobusem, podczas której będę mógł się dokładniej zastanowić nad tym problemem. Tymczasem wydawało się rozsądnym trochę pokluczyć i sprawdzić, czy znów ktoś mnie nie śledzi. Wyszedłem i myliłem pogonie przez jakieś piętnaście, dwadzieścia minut, ale nie udało mi się wykryć nikogo chodzącego za mną. Poszedłem więc na dworzec, żeby złapać stereoizobus do domu.

Robiąc się senny wśród monotonnego krajobrazu przepuściłem ulicami mego umysłu wszystkie moje kłopoty, poszturchując niektóre myśli przez szpary w ich klatkach, słysząc, jak ci klauni walą w bębny w okolicach moich skroni. Wykonałem zadanie. Kto mi to nakazał? No, powiedział, że jest zapisem, ale w potrzebie podsunął mi także artykuł 7224, część C — a każdy, kto udziela mi pomocy, kiedy jej potrzebuję, automatycznie znajduje się po stronie aniołów aż do odwołania. Zastanawiałem się, czy mam znów się upić, żeby otrzymać dodatkowe instrukcje, czy też może nasz następny kontakt zostanie nawiązany inaczej. Oczywiście musi być następny kontakt. Dał mi do zrozumienia, że moja współpraca przy tym przedsięwzięciu doprowadzi do wszelkich wyjaśnień i rozwikłań. W porządku. Kupiłem to. Opierając się na tej obietnicy byłem gotów przyjąć konieczność mojego odwrócenia. Wszyscy inni chcieli czegoś, czego nie mogłem dać, nie oferując mi nic w zamian.

Czy jeśli odpłynę w sen, otrzymam kolejną wiadomość? A może miałem za niski poziom alkoholu we krwi? A w ogóle gdzie tu związek? Jeśli można było wierzyć Sibli, alkohol działał raczej jako tłumik niż wzmacniacz zjawisk telepatycznych. Dlaczego mojego rozmówcę rozumiałem najlepiej w dwóch przypadkach, kiedy byłem nietrzeźwy? Przyszło mi w tej chwili do głowy, że gdyby nie oczywisty skutek artykułu 7224 część C. to tak naprawdę nie wiedziałbym, czy przekazy te nie były po prostu pijackimi halucynacjami, może jak dotąd najlepszym przykładem wysoce oryginalnego pragnienia śmierci. Ale musiało być w tym coś więcej. Nawet Charv i Ragma podejrzewali istnienie mojego nadzmysłowego wspólnika. Doznałem nagle uczucia potrzeby szybkiego zrobienia tego, co trzeba zrobić, zanim Obcy zorientują się, co jest grane — cokolwiek by to miało być. Byłem pewien, że nie będzie im się to podobało i że prawdopodobnie będą chcieli temu przeszkodzić.

Ile osób mnie śledzi? Gdzie są Zeemeister i Buckler? Co kombinują Charv i Ragma? Kim jest mężczyzna w ciemnym płaszczu, którego zauważył Merimee? Co robi przedstawiciel Departamentu Stanu? Ponieważ nie znałem odpowiedzi na żadne z tych pytań, poświęciłem nieco czasu na zaplanowanie własnych posunięć w przypadku jak najgorszego rozwoju sytuacji. Z oczywistych przyczyn nie wrócę do własnego mieszkania. Przy całej aktywności opisanej przez Hala jego mieszkanie wydawało się nieco ryzykowne. Doszedłem do wniosku, że przez jakiś czas będzie mnie mógł przetrzymać w odpowiednio nie rzucający się w oczy sposób Ralph Warp. Przecież byłem właścicielem połowy firmy Woof & Warp, jego sklepu z wyrobami artystycznymi, i w przeszłości już sypiałem na zapleczu. Tak, tak zrobię.

Wtedy przygwoździły mnie jak spadający z wysoka fortepian Steinway cienie minionych wydarzeń. Mając nadzieję na dalsze oświecenie nie walczyłem z przygniatającym ciężarem. Jednak drzemka w autobusowym fotelu nie została nagrodzona kolejnym przekazem. Zamiast niego ogarnął mnie koszmar.

Śniło mi się, że znów jestem rozciągnięty w palącym słońcu, że się pocę, płonę, zamieniam się w rodzynek. Po osiągnięciu piekielnego punktu szczytowego wszystko zbladło. Odkryłem, że jestem uwięziony na górze lodowej, szczękają mi zęby i drętwieją kończyny. To też przeminęło, ale od czubka głowy po palce u nóg wstrząsały mną teraz fale skurczów mięśni. Potem zacząłem się bać. Złościć. Cieszyć. Podniecać. Rozpaczać. Przedefilowały przeze mnie bez butów wszystkie uczucia, przy odziane w kształty, które przede mną uciekają. To nie był sen…