— Ile? — zapytał troszeczkę za szybko.
— Za co?
— Za twoje usługi.
— W jakim charakterze?
— Myśleliśmy o zaproponowaniu ci interesującej pracy. Jak ci się podoba stanowisko specjalisty do spraw obcych kultur przy przedstawicielstwie Stanów Zjednoczonych w Narodach Zjednoczonych? Jednym z warunków otrzymania posady jest doktorat z antropologii.
— Kiedy ustalono te warunki? — zapytałem.
Znów się uśmiechnął.
— Dosyć niedawno.
— Rozumiem. A jakie byłyby obowiązki takiego specjalisty?
— Zaczęłyby się od zadania specjalnego natury dochodzeniowej.
— W jakiej sprawie?
— Zniknięcia gwiezdnego kamienia.
— O-o. No cóż, muszę przyznać, że przemawia to do mojej ciekawości, ale nie na tyle, żebym chciał dla ciebie pracować.
— Właściwie to nie pracowałbyś dla mnie.
Zapaliłem papierosa i zapytałem: — To dla kogo?
— Daj mi jednego — odezwał się znajomy głos. Zabiedzony pies podniósł się z podłogi i podszedł do łóżka.
— Mistrz charakteryzacji z międzygwiezdnego towarzystwa — zauważyłem. — Kiepski z ciebie pies, Ragma.
Rozpiął kilka elementów swego przebrania i przyjął ogień. Nie widziałem, jak wygląda w środku.
— A więc znów dałeś się postrzelić — powiedział. — A ostrzegaliśmy.
— Słusznie. Zrobiłem to świadomie i dobrowolnie.
— I w odwróconym stanie — rzekł unosząc koc i patrząc na mnie. — Blizny od ran odniesionych w Australii są na niewłaściwej nodze.
Puścił koc i przysiadł obok stolika.
— Wcale nie musiałem patrzeć — dodał. — Po drodze tutaj usłyszałem coś niecoś o twoim cudownym odwróconym sercu. I jakoś cały czas miałem wrażenie, że to ty musiałeś być tym idiotą, który wygłupiał się z jednostką odwracającą. Zechcesz mi powiedzieć dlaczego?
— Nie, nie zechcę.
Wzruszył ramionami.
— W porządku. Jeszcze trochę za wcześnie na objawy niedożywienia. Poczekam.
Spojrzałem na Nadlera.
— Nadal nie odpowiedziałeś mi na pytanie — rzekłem. — Dla kogo bym pracował?
Tym razem wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— Dla niego.
— Żartujesz? Od kiedy to Departament Stanu zaczął zatrudniać fałszywe wombaty i psy-przewodników? I to w dodatku będące Obcymi bez prawa pobytu?
— Ragma nie jest pracownikiem Departamentu Stanu. Oddaje swe usługi Narodom Zjednoczonym. Przyjąwszy u nas pracę natychmiast zostałbyś wypożyczony do specjalnej grupy ONZ kierowanej przez niego.
— To trochę jak puchar przechodni — powiedziałem przenosząc wzrok na Ragmę. — Możesz mi coś o tym powiedzieć?
— Po to tu jestem. Jak oczywiście zdajesz sobie sprawę, przedmiot zwany gwiezdnym kamieniem zniknął. Najwyraźniej przez jakiś czas byłeś w jego posiadaniu i w związku z tym jesteś w centrum zainteresowania kilku grup chcących go z różnych przyczyn odzyskać.
— Paul Byler go miał?
— Tak. Otrzymał zlecenie skonstruowania modelu dla publiczności.
— No to był z nim bardzo nieostrożny.
— Tak i nie. Profesor Byler to bardzo szczególny człowiek. Padł ofiarą zbiegu okoliczności, który skomplikował sprawy w nieprzewidziany sposób. Widzisz, zwrócono się do niego z prośbą o podjęcie się tego zadania, ponieważ uznano go za jedną z najlepiej się do tego nadających osób. W przeszłości robił mnóstwo pomysłowych rzeczy związanych z syntetykami, kryształami i podobnymi substancjami. Sporządził piękny okaz, taki, że komisja oceniająca nie potrafiła go odróżnić od domniemanego oryginału. Hołd złożony jego umiejętnościom? Tak się z początku wydawało. Nie wiem, w jaki sposób moglibyście w normalnej sytuacji odkryć mistyfikację.
— Zachował oryginał i oddał wam kopię oraz kopię kopii?
— To nie było takie proste — rzekł Ragma, — Jak się okazało, przedmiot, który otrzymał do powielenia, nie był właściwym gwiezdnym kamieniem. Zamiana nastąpiła znacznie wcześniej — jak sądzimy w ciągu Kilku minut od formalnego przyjęcia kamienia przez sekretarza generalnego Narodów Zjednoczonych. Może oglądałeś to wydarzenie w telewizji?
— Chyba jak wszyscy. Co się stało?
— Jeden ze strażników wymienił go na falsyfikat podczas przenoszenia go do skarbca. Zamiana nie została wykryta, strażnik uciekł z oryginałem, a profesor Byler otrzymał do powielenia duplikat.
— No to w jaki sposób Paul mógł uczestniczyć w…
— Przez przypadek — powiedział — przypadek dopuszczalny w każdej historii. Dziwię się, że nie pytasz, skąd strażnik miał falsyfikat.
Nieco oklapłem. Zastanawiałem się, czy bardzo mnie zaboli, jeśli się roześmieję.
— Chyba nie od Paula? Powiedz, że nie zrobił pierwszego duplikatu.
— Owszem, zrobił — odparł Ragma. — Z kilku zdjęć i opisu na piśmie. Oto dowód jego umiejętności. Jeśli chodzi o technikę, wybór nie mógłby być lepszy.
Zgasiłem papierosa.
— Więc dostał do zduplikowania własny duplikat?
— Dokładnie. Co postawiło go w bardzo niezręcznej sytuacji. Miał oryginał i pracował nad ulepszoną kopią, skoro miał coś lepszego niż zdjęcia i opisy, a tu Narody Zjednoczone proszą go o skopiowanie jego pierwszego dzieła.
— Chwileczkę! To on miał oryginał? Myślałem, że zabrał go strażnik.
— Właśnie do tego zmierzałem. Strażnik przeniósł go do profesora Bylera. Byler obawiał się, że pierwsza kopia nie wytrzyma próby bliższych oględzin, szczególnie ze strony jakiegoś przyjezdnego Obcego, który mógł widzieć kamień gdzieś indziej i wiedzieć coś o jego wyglądzie fizycznym — coś, co może mógłby wykryć tylko Obcy. W każdym razie zamierzał za drugim razem stworzyć lepszą replikę i kazać temu samemu strażnikowi spróbować wymienić ją na pierwszy model. Sądził, że druga wersja pozwoli ukryć fałszerstwo znacznie dłużej. Stanął więc wtedy przed dylematem: zwrócić oryginał i kopię czy też dwa kamienie drugiej generacji, z których był dość dumny. Rozwiązał problem zwracając oryginał i kopię, ponieważ obawiał się, że władze mogły już do tego czasu szczegółowo zbadać jego własności i zarejestrować je jako autentyczne dane. Potrząsnąłem głową.
— Ale dlaczego? Dlaczego w ogóle zadał sobie tyle trudu?
Ragma zgasił swego papierosa i westchnął.
— Facet jest emocjonalnie głęboko przywiązany do monarchii brytyjskiej…
— Klejnoty koronne! — rzekłem.
— Właśnie. Przyjechał gwiezdny kamień, a one odjechały. Miał obsesję na punkcie ich oddania, na punkcie nieuczciwości, jak sądził, umowy oraz na punkcie obrazy majestatu.
— Ale w gruncie rzeczy nadal należą do korony i w każdej chwili są osiągalne. Brytyjczycy zgodzili się na wypożyczenie ich na czas nieokreślony pod tymi właśnie warunkami.
— Zdaje się, że obaj tak to widzimy — powiedział Ragma — ale on nie. Podobnie jak kilku innych ludzi — jak na przykład strażnik — którzy z nim współpracowali.
— A co dokładnie chcieli zrobić?
— Zamierzali odczekać jakiś czas, aż wasze kontakty z innymi rasami się rozszerzą, a korzyści z nich płynące na dobre zapadną w pamięć opinii publicznej. Wtedy ogłosiliby, że gwiezdny kamień jest falsyfikatem — który to fakt pozaziemskie władze łatwo by potwierdziły — i że prawdziwy kamień oddadzą za okup. Ceną miał być oczywiście zwrot klejnotów koronnych.