Выбрать главу

— Ted! Co to jest, do… — i wtedy nogę oplotło mi pnącze, a drugie zaczęło pełznąć mi po ramieniu — cholery? — spytałem unosząc się w powietrze.

Oczywiście szamotałem się. Kto by tego nie robił? Ale to coś uniosło mnie dobre półtora metra w powietrze, zmieniając moją pozycję na horyzontalną dokładnie nad swoją mniej niż atrakcyjną osobą. Potem zaczęło obracać mnie do góry nogami, tak że moje pole widzenia ograniczyło się do jego szarozielonego ciała, balii z błotem i wijących się ośmiorniczych kończyn. Miałem przeczucie, że źle mi życzy, zanim jeszcze otworzyło liściaste przydatki podobne do ruchomych noży, pokazując mi ich wilgotne, kolczaste i podejrzanie różowe wewnętrzne powierzchnie.

Wydałem barani bek i zacząłem szarpać pnącza. Wtem za moimi oczyma pojawiło się coś przypominającego rozgrzany do czerwoności pogrzebacz i przesunęło się z boku na bok i z powrotem wewnątrz mojej głowy. Zalało mnie przerażenie, a ja zacząłem się konwulsyjnie miotać usiłując rozerwać żyjące więzy.

Powietrze przeszył jakby ostry, gwiżdżący dźwięk, uczucie bólu przeszywającego moją głowę minęło, pnącza zwiotczały i opadły, a ja spadłem skręcając się w locie na dywan, ledwo unikając uderzenia o krawędź balii. Bryznęło na mnie trochę błota, a nieruchome macki wokół mnie wyglądały jak serpentyny. Jęknąłem i zacząłem rozcierać sobie ramię.

— Coś mu się stało! — dobiegł mnie znajomy głos Ragmy.

Odwróciłem głowę, by przyjąć usłyszane w głosie współczucie, które pośpiesznie się do mnie zbliżało na futrzastych łapkach oraz w dużych butach.

Jednak Ragma w swoim stroju psa, Nadler i Paul Byler w równie odpowiednich ubraniach minęli mnie, kucnęli wokół balii i poczęli zajmować się wojowniczym warzywem. Odczołgałem się do kąta, gdzie stanąłem na nogi, choć tylko w dosłownym sensie. Potem zacząłem szpetnie kląć, co nie zostało jednak zauważone. W końcu wzruszyłem ramionami, wytarłem z rękawa szlam, znalazłem sobie fotel, zapaliłem papierosa i zacząłem oglądać widowisko.

Podnosili zwiotczałe kończyny, przekładali je i masowali. Ragma pognał do sąsiedniego pokoju i wrócił z jakąś skomplikowaną lampą, którą włączył do sieci i skierował na krzaczora. Spryskał z rozpylacza jego zjadliwe liście. Pomieszał błoto. Wlał do niego jakieś chemikalia.

— Co mogło pójść nie tak? — spytał Nadler.

— Nie mam pojęcia — odparł Ragma. — No! Chyba wraca do siebie!

Macki zaczęły drgać jak porażone węże. Następnie liście powoli otworzyły się i zamknęły. Przez istotę przebiegła seria dreszczy. W końcu jeszcze raz się wyprostowała, wyciągnęła wszystkie kończyny, opuściła je, znów wyciągnęła i rozluźniła.

— Tak już lepiej — powiedział Ragma.

— Czy kogoś interesuje, jak ja się czuję? — zapytałem.

Ragma odwrócił się i przeszył mnie wzrokiem.

— Co takiego właściwie zrobiłeś biednemu doktorowi M’mrm’mlrrowi?

— Słucham? Z moim słuchem jest chyba coś nie tak.

— Co zrobiłeś doktorowi M’mrm’mlrrowi?

— Dziękuję. Jednak się nie przesłyszałem. Niech mnie diabli, jeśli wiem. Kto to jest doktor Marmur?

— M’mrm’mlrr — poprawił mnie. — Doktor M’mrm’mlrr to analityk-telepata, którego sprowadziłem do ciebie. Mieliśmy dobre połączenie i udało się go tu ściągnąć przed czasem. Po czym gdy tylko próbuje cię zbadać, ty na niego napadasz.

— To coś — rzekłem wskazując na balię i jej mieszkańca — jest tym telepatą?

— Nie każdy należy do królestwa zwierząt tak ja wy je definiujecie — rzekł. — Doktor reprezentuje całkowicie odmienną linię ewolucji niż ty. Czy coś w tym złego? Jesteś może uprzedzony do roślin?

— Jestem uprzedzony do bycia chwytanym, ściskanym i unoszonym w powietrze.

— Doktor praktykuje technikę zwaną terapią ataku.

— A zatem powinien brać pod uwagę możliwość, że nie wszyscy pacjenci są pacyfistami. Nie wiem, co zrobiłem, ale cieszę się, że tak się stało.

Ragma odwrócił się, przechylił głowę, jakby przyglądał się tubie gramofonu, po czym oznajmił: — Czuje się już lepiej. Pragnie przez chwilę pomedytować. Mamy zostawić mu światło. Nie powinno to potrwać za długo.

Pnącza drgnęły i skupiły się wokół specjalnej lampy. Doktor M’mrm’mlrr znieruchomiał.

— Dlaczego on chce atakować swych pacjentów? — zapytałem. — Wydawałoby się, że nie przysparza mu to popularności u pacjentów.

Ragma westchnął i znów się do mnie odwrócił.

— Nie robi tego z chęci zrażania do siebie pacjentów — rzekł — ale żeby im pomóc. Zapewne wymagałbym od ciebie zbyt wiele, gdybym chciał, żebyś docenił całe wieki subtelnej filozofii, jakie jego lud poświęcił podobnym sprawom.

— Owszem — odparłem.

— Teoria głosi, że każdego pierwotnego uczucia można użyć jako klucza mnemocząsteczkowego. Umiejętne zastosowanie klucza daje telepacie jego gatunku dostęp do wszystkich doświadczeń życiowych danego osobnika związanych z tym uczuciem. Otóż odkryto, że strach jest znaczącym składnikiem problemów, z jakimi przychodzi do niego większość pacjentów. Toteż wzbudzając reakcję ucieczki i udaremniając ją potrafi on jednocześnie podsycić to uczucie i utrzymać pacjenta w zasięgu terapii. W ten sposób może podczas jednej sesji przebadać całe pole uczuciowe.

— Czy pożera swoje błędy? — spytałem.

— Nie ma wpływu na swoje pochodzenie — odparł Ragma. — A czy ty poruszasz się za pomocą rąk? — Po chwili dodał: — Nieważne. Poruszasz się. Zapomniałem.

Zwróciłem się do Nadlera, który właśnie podszedł, i do Paula, który stał obok z głupim uśmiechem na twarzy.

— Rozumiem, że wszystko to wydaje się wam słuszne — powiedziałem do obu.

Paul wzruszył ramionami, a Nadler powiedział: — Jeśli doprowadzi to do zakończenia sprawy.

Westchnąłem.

— Chyba macie rację. Paul, co ty tu robisz?

— Też mnie zatrudnili — odpowiedział.

— Zwerbowali mnie prawie w tym samym czasie, co ciebie. A tak nawiasem mówiąc, przepraszam za to u ciebie. To rzeczywiście była kwestia życia i śmierci. Mojego życia i mojej śmierci.

— Nie ma o czym mówić. W jakim charakterze jesteś na liście płac?

— Jest naszym ekspertem od kamienia — odezwał się Nadler. — Wie o nim więcej niż ktokolwiek inny.

— To zrezygnowałeś już z klejnotów koronnych? — spytałem.

Paul skrzywił się i skinął głową.

— A więc wiesz — rzekł. — Tak, to był spóźniony młodzieńczy wyczyn, który wymknął się spod kontroli. Mea culpa. Nie przewidzieliśmy, że kryminaliści zaangażują się do tego stopnia. Kiedy odzyskałem siły po ich napadzie, zdałem sobie sprawę z błędu i postanowiłem go naprawić. Powiedziałem ludziom z ONZ wszystko, co wiedziałem. Trudno mi było ich przekonać, ale w końcu mi się udało. Byli na tyle przyzwoici, że nigdzie mnie nie zamknęli. Powiedzieli mi nawet trochę o twoich kłopotach. Ale nie wystarczyło mi wyrzucenie wszystkiego z siebie. Chciałem pomóc w odzyskaniu kamienia. Właśnie wtedy wróciłeś do Stanów i domyślałem się, że znów spróbują cię dopaść. Postanowiłem więc mieć na ciebie oko, a we właściwej chwili wytrącić im broń z ręki. Wpadłem na twój trop u Hala i szedłem za tobą aż do Village, ale zgubiłem cię w jednym z barów. Złapałem cię dopiero wtedy, kiedy wróciłeś do domu. Resztę znasz.

— Tak. Kolejna mała zagadka rozwiązana. A więc ciebie też zwerbowali w szpitalu?