— Tak. Ted powiedział, że jeżeli obchodzi mnie rozwój wypadków, to mogę darować sobie marnowanie sił i jeszcze brać za to pieniądze. W dokumentach figuruję jednak jako mineralog o specjalności pozaziemskiej.
— Wydaje mi się — powiedziałem do nich wszystkich — że sprowadzenie mnie tutaj nie miało na celu jedynie uniknięcia dwóch zbirów. Uważam, że myślicie o czymś innym, co tylko zaczyna się badaniem telepatycznym.
— I masz rację — powiedział Ragma. — Jednak ponieważ wszystko zależy od wyniku analizy, szczegółowe omawianie różnych hipotez, które mogą zostać odrzucone, byłoby ćwiczeniem ze zbyteczności.
— Innymi słowy nie powiecie mi?
— Oddaje to stan rzeczy zupełnie nieźle.
Nim zdążyłem złożyć rezygnację czy wygłosić jakiś komentarz na temat któregokolwiek z licznych zagadnień, jakie przyszły mi do głowy, moją uwagę odwrócił ruch w drugim końcu pokoju. Doktor M’mrm’mlrr znów się ruszał.
Patrzyliśmy, jak podniósł swe wężowe kończyny i zaczął ćwiczenia wstępne. Wyciągnięcie, odprężenie… wyciągnięcie, odprężenie…
Po dwóch czy trzech minutach — ruchy były jakby hipnotyczne — zdałem sobie sprawę, że znów mnie podchodzi, tylko z o wiele większą delikatnością niż poprzednio.
Znów poczułem ten dotyk wewnątrz głowy jako nienaturalne poruszenie pod poziomem myśli podstawowych. Tym razem nie towarzyszył mu ból. Po prostu wrażenie oszołomienia i jakby coś mi robiono pod znieczuleniem miejscowym. Chyba inni też jakoś sobie z tego zdawali sprawę, bo zachowywali milczenie i nie ruszali się z miejsca.
W porządku. Postanowiłem, że jeśli jyl’inrm’mlrr będzie się zachowywał trochę przyzwoiciej, to mu pomogę.
Usiadłem więc i pozwoliłem mu szperać.
Wtem musiał gdzieś tam na dole dość niespodziewanie natknąć się na wielką tablicę kontrolną i wyciągnąć jakąś wtyczkę, bo błyskawicznie i bezboleśnie straciłem świadomość. W mgnieniu oka.
Kolejne mgnienie oka.
Zmęczony, spragniony i czując się, jakby mnie połamano i niewłaściwie złożono z powrotem, podniosłem rękę, żeby przetrzeć oczy, i przy okazji mój wzrok padł na tarczę zegarka. Przybliżyłem go do ucha, żeby usłyszeć cykanie. Tak jak podejrzewałem, ciągle chodził. Ergo…
— Tak, jakieś trzy godziny — odezwał się Ragma.
Usłyszałem, jak Paul chrapie, nagle przestaje, kaszle i wzdycha. Drzemał w fotelu. Ragma rozciągnął się na podłodze i palił. M’mrm’mlrr był nadal wyprostowany i lekko poruszał kończynami. Nigdzie nie było widać Nadlera.
Przeciągnąłem się rozprostowując po kolei mięśnie i słysząc, jak szkielet mi trzeszczy jak podłoga, po której zbyt wiele się chodziło.
— No, mam nadzieję, że dowiedzieliście się czegoś pożytecznego — powiedziałem.
— Tak, można tak powiedzieć — odparł Ragma. — Jak się czujesz?
— Wypompowany.
— To zrozumiałe. Tak. Najzupełniej. Przez chwilę stanowiłeś swoiste pole bitwy.
— Opowiedz mi o tym.
— Przede wszystkim zlokalizowaliśmy gwiezdny kamień.
— A więc miałeś rację? Wszyscy mieli rację? Posiadałem informację?
— Tak. Jeszcze teraz wspomnienie powinno być dostępne. Chcesz sam spróbować? Impreza. Roztrzaskane szkło. Biurko…
— Chwileczkę. Niech się zastanowię.
Zastanowiłem się. Był tam. Ostatni raz widziałem kamień…
To było kawalerskie przyjęcie, które wyprawiłem Halowi na tydzień przed jego ślubem. W mieszkaniu było tłoczno od znajomych, płynęła wódka, a my nieźle hałasowaliśmy. Trwało to do drugiej czy trzeciej nad ranem. Ogólnie rzecz biorąc mogę powiedzieć, że impreza była udana, przynajmniej wydawało się, że wszyscy poszli do domu ze śmiechem i nie było żadnych obrażeń.
Z wyjątkiem drobnego wypadku, jaki przydarzył się mnie.
Tak. Ktoś zepchnął łokciem kieliszek z bocznego stolika. Roztrzaskał się na podłodze, ale był pusty. Nie trzeba było wycierać. Zdarzyło się to pod koniec zabawy. Ludzie żegnali się i wychodzili. Zostawiłem więc kawałki szkła tam, gdzie leżały. Później. Może mariana.
Wiedziałem jednak, że za dużo wypiłem, mogłem się domyślić, jak będę się czuł rano i co niewątpliwie zrobię.
Będę warczał, klął i każę odejść dniowi. Kiedy nie posłucha, wytoczę się z łóżka, pójdę chwiejnym krokiem do kuchni, żeby nastawić kawę — moja pierwsza czynność każdego dnia — a potem powlokę się do łazienki, żeby nim kawa będzie gotowa, przeprowadzić zwykłą konserwację. Jak zwykle boso. Na pewno nie pamiętając, że droga jest usłana odłamkami szkła. Przynajmniej przez krótką chwilę nie pamiętając. Wyciągnąłem więc spod biurka kosz na śmieci, przykucnąłem i zacząłem przeczesywać okolicę.
Oczywiście skaleczyłem się. W pewnej chwili wychyliłem się za bardzo do przodu, straciłem równowagę, wysunąłem rękę, żeby ją zachować i uderzając dłonią w podłogę znalazłem jeszcze jeden odłamek.
Zacząłem krwawić, ale owinąłem rękę chusteczką do nosa i dalej sprzątałem. Wiedziałem, że jeśli przestanę to robić, aby zająć się ręką, to później wszystko zostawię jak jest. Bardzo mi się chciało spać.
Zebrałem więc wszystkie kawałki szkła, które widziałem, i wytarłem podłogę wilgotnymi serwetkami. Postawiłem kosz na miejsce i opadłem na krzesło przy biurku, bo akurat tam stało, a ja miałem na to ochotę.
Rozwinąłem chusteczkę, ale dłoń ciągle krwawiła. Nie ma sensu robić czegokolwiek, zanim moja trombina nie zarobi na utrzymanie. Oparłem się więc wygodnie i czekałem. Mój wzrok rzeczywiście przez chwilę spoczywał na modelu gwiezdnego kamienia, którego używaliśmy jako przycisku do papieru. Sięgnąłem do niego ręką i obróciłem go powoli, czerpiąc na wpół trzeźwą przyjemność ze zmieniającej się gry światła. Następnie wyciągnąłem rękę na całą długość, bo głowa mi ciążyła i przyszło mi na myśl, że mój biceps może być doskonałą poduszką. Odpoczywając tak z otwartymi oczyma nadal bawiłem się kamieniem, czując lekki żal z powodu zabrudzenia go krwią, a potem myśląc, że to nic, bo tu i tam powstawały dzięki temu ciekawe kontrasty. Do widzenia, świecie.
Obudziłem się parę godzin później, spragniony i obolały z powodu pozycji, w której spałem. Wstałem, ruszyłem do kuchni, gdzie napiłem się szklankę wody, a potem przeszedłem przez mieszkanie gasząc światło. Kiedy dotarłem do mojej sypialni, rozebrałem się powoli siedząc na krawędzi łóżka, upuszczając ubranie byle gdzie, wpełzłem pod kołdrę i resztę nocy przespałem właściwie.
Wtedy widziałem gwiezdny kamień po raz ostatni. Tak.
— Pamiętani — odezwałem się. — Muszę oddać doktorowi sprawiedliwość. Teraz wszystko mi się przypomina. Było zamglone alkoholem i zmęczeniem, ale teraz znów pamiętam.
— Nie tylko alkoholem i zmęczeniem — rzekł Ragma.
— A czym jeszcze?
— Powiedziałem, że znaleźliśmy kamień.
— Owszem, tak powiedziałeś. Ale nic w związku z tym mi się nie przypomina. Pamiętam tylko ostatni raz, kiedy go widziałem, a nie dokąd trafił.
Paul odchrząknął. Ragma zerknął na niego.
— Mów — zachęcił.
— Kiedy z nim pracowałem — powiedział Paul — musiałem postępować w sposób mało mnie zadowalający. To znaczy nie zamierzałem odłupać kawałka bezcennego przedmiotu dla celów analizy. Poza przyczynami czysto estetycznymi mogłoby to zostać wykryte. Nie miałem pojęcia, jak szczegółowe mogłyby być analizy jego powierzchni przeprowadzane przez Obcych, prawie wszystko, co prowadziło do jakichkolwiek zmian, mogło spowodować kłopoty. Jednak na szczęście łatwo przewodził światło. Skoncentrowałem się więc na efektach optycznych. Sporządziłem niezwykle wagę sformułowałem kilka hipotez dotyczących jego składu. Chociaż wtedy interesowałem się głównie zrobieniem duplikatu, uderzyło mnie, że kamień wyglądał jak plątanina dziwnie skrystalizowanego białka…