Выбрать главу

— Jaka to posada?

— Właśnie się nad tym zastanawiam. Widzi pan, mam wybór.

Pociągnął jeszcze jednego łyka i podał mi butelkę.

— To zawsze straszliwa chwila — zauważył. — Masz.

Kiwnąłem głową. Łyknąłem sobie.

— Dlatego chciałem przed podjęciem decyzji z panem porozmawiać.

— To zawsze straszliwa odpowiedzialność — powiedział odbierając mi butelkę. — Dlaczego ze mną?

— Jakiś czas temu, kiedy cierpiałem na pustyni katusze, myślałem o moich licznych opiekunach. Dopiero niedawno przyszło mi do głowy, dlaczego niektórzy z nich byli lepsi od innych. Teraz widzę, że najlepsi to byli ci, którzy nie usiłowali zmuszać mnie do poruszania się utartymi ścieżkami. Nie podpisywali też tak po prostu moich kart. Zawsze jakiś czas ze mną rozmawiali. To nie były zwykłe rozmowy. Nigdy nie radzili mi w bezpośredni sposób rytualnie przewidziany na takie okazje. Nawet nie bardzo pamiętam, co wtedy mówili. Zwykle o rzeczach, których nauczyli się na własnej skórze, pewnie o tym, co uważali za ważne. Ogólnie rzecz biorąc nie o sprawach akademickich. To oni właśnie czegoś mnie nauczyli i może pośrednio mną pokierowali. Nie, żebym robił to, co chcieli, ale żebym dojrzał to, co oni rzeczywiście widzieli. Może żebym przejął nieco z ich podejścia do życia. W każdym razie mimo że jest pan jednym z tych, którzy uniknęli formalnego przydziału, w ciągu tych wszystkich lat nauczyłem się uważać pana za mojego jedynego prawdziwego opiekuna.

— To nie było zamierzone… — powiedział.

— Właśnie. W moim przypadku był to ‘najlepszy sposób. Prawdopodobnie jedyny.

Często pokazywał mi pan rzeczy, które mi pomagały. Teraz szczególnie myślę o naszej ostatniej rozmowie, wtedy na terenie uniwersytetu, tuż przed pańskim odejściem na emeryturę.

— Pamiętam ją dobrze.

Zapaliłem papierosa.

— Całą sytuację jest dość trudno wytłumaczyć — powiedziałem. — Spróbuję ją uprościć: kamień gwiezdny, ten wypożyczony nam obcy wytwór, jest żywy. Został skonstruowany przez wymarłą już rasę trochę podobną do naszej. Znaleziono go w ruinach owej cywilizacji w kilka wieków po jej zniknięciu i nikt nie wiedział, co to jest. Nie jest to szczególnie dziwne, bo nic nie świadczyło, że jest to Speicus wzmiankowany w niektórych zachowanych i później przetłumaczonych dziełach owej cywilizacji. Zakładano, że chodziło o jakąś komisję badawczą czy też program używany do zbierania i oceny informacji z dziedziny nauk społecznych. Wszystko to jednak dotyczyło gwiezdnego kamienia. Aby prawidłowo działać, wymaga on nosiciela zbudowanego podobnie do nas. Żyje wtedy z nim w symbiozie, uzyskując dane za pomocą systemu nerwowego swego gospodarza zajmującego się swymi normalnymi sprawami. Opracowuje ten materiał jako swoisty komputer socjologiczny. W zamian za to w nieskończoność utrzymuje nosiciela w doskonalej kondycji. Na żądanie dostarcza analiz wszystkiego, czego doświadczył bezpośrednio lub pośrednio, oraz procentową ocenę swej sprawności. Będąc obcy dla wszystkich form życia jest obiektywny, ale dzięki charakterowi mechanizmu zbierania danych jest ukierunkowany na istoty żywe. Woli poruszającego się nosiciela z głową pełną faktów.

— Fascynujące. Skąd się tego wszystkiego dowiedziałeś?

— Przypadkiem częściowo uaktywniłem kamień. Dostał się do wnętrza mego ciała i namówił do pełnego uaktywnienia. Posłuchałem go. Jednocześnie jednak uodporniłem się na wszelkie, z wyjątkiem najbardziej podstawowych, formy komunikowania się z nim. Później został on usunięty, a ja wróciłem do normy. Kamień nadal jednak działa, a anlitycy-telepaci potrafią się z nim porozumieć. Otóż zarówno galaktyczna Rada, jak i Narody Zjednoczone chciałyby go użyć ponownie. Zaproponowano, żeby został specjalnym przedmiotem w łańcuchu wymiany kula, dostarczając każdemu odwiedzanemu światu pełnego raportu na jego temat. W ciągu wieki lat i pokoleń baza jego działalności rozszerzałaby się. W końcu będzie mógł dostarczyć Radzie raporty obejmujące całe sektory cywilizowanej galaktyki. Jest to lekko telepatyczny żywy procesor danych — w ciągu całych stuleci swych wędrówek zbierał różne drobiazgi, więc wiedział, kiedy ma mi podsunąć fragment Kodeksu Galaktycznego, i znał działanie pewnego urządzenia. Reprezentuje wyjątkową kombinację obiektywizmu i empatii, dlatego jego raporty powinny mieć znaczną wartość.

— Zaczynam rozumieć sytuację — powiedział Dobson.

— Tak. Speicus chyba mnie polubił, chce, żebym to ja czynił honory domu.

— To ogromna okazja.

— To prawda. Jeśli jednak odmówię, to i tak dostanę wiele z tych odkryć do opracowania jako specjalista od obcych kultur tu, na Ziemi.

— Dlaczego miałbyś się zadowolić czymś takim, jeśli możesz dostać tamto?

— Zacząłem myśleć o pełzaniu życia, a potem o przyśpieszeniu. Przed chwilą byliśmy tam, teraz jesteśmy tu. Wszystko znajdujące się pomiędzy tymi punktami jest trochę nierealne — jak czas między szczytami naszych wież. Będąc tu na górze i patrząc w dół, wstecz, po raz pierwszy zauważam, że moje wieże coraz bardziej się do siebie zbliżają. Bieg czasu i czasów wyraźnie przyśpiesza. Wszystko tam na dole staje się coraz bardziej gorączkowe i absurdalne. Powiedział mi pan, że kiedy wreszcie się nad tym będę zastanawiał, powinienem pamiętać o whiskey.

— Owszem. Masz.

Wyrzuciłem papierosa. Wspomniałem whiskey i wypiłem za nią.

— Gdyby odległość nie była tak wielka, można by napluć Czasowi w twarz — zauważył, gdy zwracałem mu butelkę. — Owszem, tak mówiłem, i wtedy była to prawda. Dla mnie.

— A dokąd nas to prowadzi? — powiedziałem. — Na szczyt szczególnie śliskiej wieży, która, jak wiemy, od dawna jest zajęta przez innych. Wie pan, oni uważają nas za świat rozwijający się — prymitywny, barbarzyński. I najprawdopodobniej mają rację. Spójrzmy prawdzie w oczy. Zostaliśmy wciągnięci na szczyt siłą. Jeśli podejmę się tego zadania, to będę większym eksponatem niż Speicus.

— Mówiąc statystycznie — powiedział — było nieprawdopodobne, że znajdziemy się na szczycie sterty, tak jak równie nieprawdopodobne jest, że jesteśmy na samym dole. Wtedy wierzyłem we wszystko, co mówiłem, a w niektóre rzeczy wierzę do dziś. Musisz jednak pamiętać o okolicznościach. Mówiłem z punktu widzenia końca kariery, nie początku, i to w chwili, kiedy człowiek takimi rzeczami się przejmuje. Od tego czasu przychodziły mi do głowy inne myśli. Wiele innych myśli. Takie jak na przykład poglądy profesora Knhna na strukturę rewolucji naukowych — że jakaś wielka idea niweczy tradycyjne sposoby myślenia i wszystko jest budowane od nowa. Pełzanie życia, kawałek po kawałku. Po pewnym czasie wszystko, oprócz kilku drobiazgów, znów zaczyna wyglądać porządnie. A potem ktoś wrzuca przez okno kolejną cegłę. Zawsze tak było, a ostatnio cegły zdarzały się coraz częściej. Nie ma już tyle czasu na sprzątanie. A potem spotkaliśmy Obcych i dostaliśmy całą ciężarówkę cegieł. Oczywiście intelekt jest oszołomiony. Kimkolwiek jednak jesteśmy, różnimy się od innych w galaktyce. Musimy. Nie ma dwóch podobnych ludzi czy ludów. I chociażby z tego względu wiem, że mamy coś do zaoferowania. Trzeba tylko to coś znaleźć. Musimy przetrzymać obecną nawałnicę cegieł, bo jest oczywiste, że inni tego dokonali. Jeśli nam się to nie uda, to nie zasługujemy na przeżycie i zajęcie miejsca wśród nich. Nie to było złe, że chciałem być pierwszy i najlepszy, ale że chciałem być sam. Kłopot z wami antropologami, mimo tej całej waszej gadaniny 0 relatywizmie kulturowym, polega na tym, że sam fakt oceny automatycznie przepełnia was wyższością wobec przedmiotu oceny, a oceniacie wszystko. Teraz przez pewien czas to my będziemy oceniani, łącznie z antropologami. Podejrzewam, że znosisz to trudniej, niż chcesz przyznać. Powiedziałbym wtedy: nie trać ducha i czegoś się z tego naucz. Na przykład pokory. Jeśli dobrze odczytuję znaki, znajdujemy się na progu odrodzenia. Lecz pewnego dnia cegły prawdopodobnie przestaną spadać, Czas ruszy niechętnie do przodu i znów się zacznie zamiatanie podłóg. Jeszcze raz będziemy mieli możliwość poczuć się samotnymi w nas samych. Kiedy nadejdzie dla ciebie ten dzień, to jakie będziesz miał towarzystwo?