Выбрать главу

— Fred Cassidy? — odezwał się pierwszy mężczyzna zatrzymując się o kilka kroków ode mnie, po czym odwrócił się, aby spojrzeć na ścianę i mój wykop.

— Owszem — odparłem.

Wyciągnął zdumiewająco delikatną chusteczkę i osuszył nią twarz.

— Znalazłeś, czego szukasz? — zapytał.

— Nie szukam niczego specjalnego — odpowiedziałem.

Parsknął śmiechem. — Wygląda, że niczego nie szukając odwaliłeś kawał roboty.

— To tylko wykop próbny — wyjaśniłem.

— A dlaczego w ogóle kopiesz?

— A może byś mi powiedział, kim jesteś i dlaczego chcesz wiedzieć? — spytałem.

Zignorował moje pytanie i podszedł do wykopu. Przeszedł się wzdłuż niego, pochylając się parę razy i zaglądając w dół. Tymczasem drugi mężczyzna podszedł do mojej budki. Kiedy sięgnął po mój plecak, krzyknąłem, ale i tak go otworzył i wyrzucił wszystko ze środka.

Zanim znalazłem się przy nim, doszedł do kompletu do golenia. Chwyciłem go za rękę, ale ją wyszarpnął. Kiedy znów spróbowałem, odepchnął mnie tak, że się potknąłem. Nim znalazłem się na ziemi, doszedłem do wniosku, że to nie gliny.

Woląc nie wstawać do następnych wyczynów, zamachnąłem się nogą z miejsca, gdzie leżałem, i przeorałem mu po goleniach obcasem mojego ciężkiego buta. Nie było to aż tak spektakularne jak wtedy, kiedy kopnąłem w krocze Paula Bylera, ale do moich celów zupełnie wystarczyło. Wstałem pośpiesznie i przyłożyłem mu w podbródek mocno z lewego. Zwalił się bez ruchu na ziemię. Nieźle jak na jeden cios. Gdybym potrafił zrobić coś takiego bez kamienia w garści, byłbym postrachem okolicy.

Mój tryumf trwał całe dwie sekundy. Potem na plecy runął mi wór kul armatnich, a przynajmniej tak mi się wydawało. Zostałem uderzony z tyłu i rzucony na ziemię w sposób bardzo niesportowy. Ten mocno zbudowany był o wiele szybszy, niż sądziłem po jego wyglądzie, a kiedy wykręcił mi za plecami rękę i chwycił mnie za włosy, zacząłem sobie zdawać sprawę, że tylko niewielką część jego masy — jeśli w ogóle — stanowił niefunkcjonalny tłuszcz. Nawet to wybrzuszenie było jak krawężnik.

— No dobra, Fred. Chyba czas na pogawędkę — powiedział.

Gwiezdny taniec…

Leżąc tak poobcierany, posiniaczony, obolały i oszołomiony, doszedłem do wniosku, że profesor Merimee dotarł bardzo blisko do tego nieruchomego, zimnego środka wszechrzeczy, gdzie kryje się definicja. Rzeczywiście, sposób, w jaki martwa ręka wyciągała się ku mnie z wulgarnie uniesionym środkowym palcem, był absurdalny.

Leżąc, bezgłośnie klnąc i cofając się myślami po własnych śladach, zauważyłem kątem oka jak jakiś mały ciemny futrzasty kształt porusza się wzdłuż mojej południowej granicy, zatrzymuje się, patrzy, znów idzie. Na pewno jakiś drapieżnik. Zwalczyłem dreszcz, zmieniłem go we wzruszenie ramion. Nie ma sensu wołać. Najmniejszego. Jednak w zejściu w taki sposób mogła się kryć odrobina tryumfu.

Usiłowałem więc praktykować stoicyzm, starając się jednocześnie lepiej zobaczyć owo zwierzę. Dotknęło mojej prawej nogi, więc szarpnąłem się konwulsyjnie, ale nie odczułem bólu. Po pewnym czasie stworzenie przemieściło się do mojej lewej nogi. Zastanowiłem się, czy właśnie zeżarło mi zdrętwiałą stopę? Czy mu smakowała?

Po kilku chwilach wróciło, posuwając się w górę wzdłuż lewego boku i w końcu udało mi się lepiej je zobaczyć. Ujrzałem głupio wyglądającego małego torbacza, w którym rozpoznałem wombata, wyglądającego na nieszkodliwego i najwyraźniej ciekawego, który wcale nie pożądał moich końcówek. Westchnąłem i poczułem, jak opuszcza mnie napięcie. Mógł mnie sobie obwąchiwać do woli. Kiedy ma się umrzeć, wombat jest lepszym towarzystwem niż żadne.

Wróciłem myślami do balastu na plecach i wykręconej ręki, gdy ciężarowiec, nie zwracając uwagi na powalonego towarzysza, usiadł na mnie i powiedział: — Tak naprawdę to chcę od ciebie tylko kamienia. Gdzie on jest?

— Kamienia? — powtórzyłem, robiąc błąd przez postawienie na końcu znaku zapytania.

Ucisk ręki wzrósł.

— Kamienia Bylera — powiedział. — Wiesz, o co mi chodzi.

— Tak, wiem! — zgodziłem się. — Puść, dobrze? To co się stało, nie jest żadną tajemnicą. Wszystko ci opowiem.

— Mów — powiedział zwalniając nieco uchwyt.

Opowiedziałem mu więc o modelu i jak go zdobyliśmy. Powiedziałem mu wszystko, co wiedziałem o tym cholernym kamieniu.

Tak jak się obawiałem, nie uwierzył w ani jedno słowo. Co gorsza, jego wspólnik przyszedł tymczasem do siebie. Także był zdania, że kłamię, i opowiedział się za kontynuowaniem przesłuchania.

Tak też uczynili i w pewnej chwili po wielu czerwonych i błyskawicznych minutach, kiedy przerwali, aby rozmasować kostki rąk i zaczerpnąć oddechu, wysoki powiedział do ciężarowca: — Właściwie to samo, co powiedział Bylerowi.

— To samo, co Byler powiedział, że mu powiedział — poprawił go ciężarowiec.

— Skoro rozmawialiście z Paulem, to co jeszcze mogę wam powiedzieć? — wtrąciłem. — Wyglądało, że w przeciwieństwie do mnie wie, o co tu chodzi, więc powiedziałem mu wszystko, co sam wiem o kamieniu: dokładnie to, co powiedziałem wam.

— Och, porozmawialiśmy sobie z nim — powiedział wysoki — a on rozmawiał z nami. Można powiedzieć, że wywnętrzył się przed nami…

— Ale wtedy nie byłem go pewien — rzekł gruby — a teraz jestem go pewien jeszcze mniej. Co robisz w chwili, kiedy korkuje? Wyruszasz na jego dawne tereny i zaczynasz kopać dołki. Uważam, że obaj jakoś razem w tym tkwiliście i że zawczasu przygotowaliście sobie pasujące do siebie bajeczki. Uważam, że kamień gdzieś tu jest i że doskonale wiesz, jak go dostać w swoje ręce. Opowiesz nam o tym. Możesz to zrobić z łatwością albo z trudem. Wybór należy do ciebie.

— Już wam powiedziałem…

— Wybrałeś.

Okres, który nastąpił, okazał się niezbyt zadowalający dla wszystkich zainteresowanych. Nie uzyskali, czego chcieli, ja też. Wtedy najbardziej bałem się okaleczenia. Z pobicia pięściami można się wylizać. Jeśli jednak ktoś chce obcinać palce czy wydłubać oko, o wiele bardziej przybliża to mówienie lub nie mówienie do kwestii życia i śmierci. Kiedy już się jednak zacznie, sprawa robi się jakby nieodwracalna. Pytający musi wymyślać coś nowego tak długo, jak napotyka opór i w końcu dochodzi się do punktu, w którym dla pytanego śmierć jest lepsza od życia. Po osiągnięciu tej chwili zaczyna się wyścig między stronami, w którym jednym celem jest informacja, innym — śmierć. Oczywiście niepewność co do tego, czy pytający może posunąć się tak daleko, może być równie skuteczna, co pewność. W tym przypadku byłem dość pewien, że są do tego zdolni, bo wiedziałem o Bylerze. Ale widziałem, że ciężarowca nie zadowoliło opowiadanie Paula. Gdybym miał osiągnąć ten sam punkt zwrotny i wygrać wyścig, byłby zadowolony jeszcze mniej. Ponieważ nie chciał uwierzyć, że naprawdę nie posiadam informacji, na której tak mu zależy, musiał założyć, że mam nadmiar hartu ducha. Chyba to spowodowało, że postanowił postępować ostrożnie, w żaden sposób nie eliminując tej gorszej ewentualności.

Wszystko to stanowi wstęp do jego propozycji: — Umieśćmy go na słońcu i popatrzmy, jak zamienia się w rodzynek — po której nastąpiło kilka chwil osuszania czoła jedwabiem w oczekiwaniu na moją reakcję. Rozczarowani nią rozciągnęli mnie między palikami, gdzie mogłem się kurczyć, ciemnieć i koncentrować cukry, a sami wrócili do swego pojazdu po przenośną lodówkę — Zasiedli w cieniu mojej budki i od czasu do czasu podchodzili do mnie z reklamą piwa.