Jednak nie może się zgodzić, że Shane nie ma prawa do rodzinnego majątku. To mu się należy, przez sam fakt urodzenia. Tak jak jej należy się to ranczo, bo tu się urodziła. To jej rodzinne dziedzictwo.
– Chodź, usiądziemy – gestem zaprosiła go do salonu.
Shane zaśmiał się cicho.
– Nie obraź się, ale na siedzeniu masz plamę ze smaru.
Popatrzyła na niego, badając, czy nie żartuje. Oczy mu się śmiały.
– Nie bujasz?
Zamiast odpowiedzi, Shane pokazał gazetę, którą chyba zabrał po drodze z kuchni.
– Możesz usiąść na tym.
Rozłożył gazetę na fotelu. Corrie usiadła wygodnie. Na szczęście udało się jej nie rozlać wody z trzymanej w dłoni szklanki.
Shane usiadł na podnóżku fotela. Wskazał na jej szklankę.
– Cud, że nie rozlałaś. Jak zawsze zręczna. Masz w sobie wyjątkową elegancję.
W jego oczach znowu dostrzegła coś nowego… Starała się tego nie zauważać.
– Jak zwykle przesadzasz.
Jego uśmiech zgasł.
– Nie przywykłaś do komplementów. Zbijają cię z tropu.
Pewnie nie zdajesz sobie sprawy, że większość facetów, patrząc na ciebie, ma nieprzyzwoite myśli.
Zaskoczył ją tą uwagą. I zdeprymował. Bo zwykle nikt jej nie zauważał.
Uśmiechnęła się z przymusem, przerzuciła warkocz na ramię i zaczęła go rozplatać. Rozpuszczone włosy sięgały jej do talii.
Niemal od razu pożałowała tego nieprzemyślanego gestu. Bo Shane przyglądał się jej z takim napięciem, że poczuła się nieswojo.
– Shane, nie obraź się, ale mógłbyś przesiąść się w inne miejsce, bo chcę zdjąć buty?
Znowu ją zaskoczył. Uśmiechnął się, ujął jej nogę i ściągnął but.
– Nie boisz się pobrudzić, ale gdy tylko przyjdziesz do domu, od razu zaczynasz się myć? Typowa dziewczyna.
Przygniatając łokciem jej kostkę, sięgnął po drugą nogę. Corrie zamilkła. Czekała, aż ją puści.
– Czemu nagle zrobiłeś się taki troskliwy? – zapytała, oddychając z ulgą, gdy w końcu oswobodziła stopy.
– Tak sobie – odparł. – Byłem ciekawy, jak długo wytrzymasz. Czy ktoś ci robił masaż stóp?
– Nie. I obejdę się bez tego. – Była zła na siebie, że tak poważnie do tego podeszła. Choć z drugiej strony coś między nimi się zmieniło. Shane zawsze traktował ją jak kumpla. Nigdy nie widział w niej dziewczyny.
Raz doszło do zabawnego zdarzenia. Odwróciła się, gdy szeptał jej coś na ucho. Wtedy niechcący ich usta się zetknęły. Natychmiast odskoczyli od siebie jak oparzeni, a potem śmiali się z tego jak szaleni. Teraz było inaczej.
Shane uśmiechał się, ale jakoś dziwnie. Zrobiło się jej gorąco.
– Corrie, dalej jesteś niewinną panienką, prawda? – Zniżył głos. – Nie masz pojęcia, jaka to teraz rzadkość. I jak bardzo jesteś wyjątkowa.
Popatrzyła na niego czujnie, nie bardzo wiedząc, jak powinna zareagować. To chyba go jeszcze bardziej ujęło. Rozjaśnił się w uśmiechu, odgarnął loczek z jej twarzy. Podniósł się.
– Leć pod prysznic, kochanie. Na mnie już pora, ale jeszcze się do ciebie odezwę. Później. Zgoda?
Kochanie? Patrzyła na niego ze zdumieniem.
– Zgoda – wymamrotała szeptem.
Patrzyła, jak idzie do drzwi. Gdy zniknął, wbiła wzrok w podnóżek.
Czuła się beznadziejnie. Po raz pierwszy w życiu z taką mocą uzmysłowiła sobie, czym jest całkowity brak doświadczenia w sprawach damsko-męskich. Swobodnie może rozprawiać o polityce czy interesach, ale o tych rzeczach nie ma bladego pojęcia. Teoretycznie wszystko wie, gorzej z praktyką.
Zawsze miała doskonały kontakt z chłopakami. Jeździła konno, łowiła ryby, nie bała się ciężkiej pracy na farmie. W szkole wszyscy chcieli być z nią w zespole, bo świetnie się uczyła. I żaden chłopak się nie bał, że się w nim zakocha.
Za to na szkolnych potańcówkach omijano ją łukiem, a prym wodziły inne dziewczyny. Kokietki trzepoczące wymalowanymi rzęsami. Wystrojone w skąpe bluzeczki i kuse spódniczki, które umiały owinąć sobie facetów wokół palca.
Próbowała iść w ich ślady, gdy straciła głowę dla Nicka. Liczyła, że kilka sztuczek i odpowiedni makijaż otworzą jej drogę do jego serca. Myliła się.
Ostatnio coraz bardziej doskwiera jej uporządkowane codzienne życie. Nuży ją powtarzalność każdego dnia. Ma dość samotności. W ciągu ostatnich tygodni kilka razy była w mieście. Spotkała dawne koleżanki. Mają mężów i dzieci. Wmawiała sobie, że w wieku dwudziestu czterech lat jeszcze nie jest starą panną, lecz czuła się trochę przybita.
Teraz nagle pojawił się Shane. Te jego odzywki… Czyżby próbował ją uwodzić? Trudno jej to ocenić, bo nie ma doświadczenia. Jednak sama myśl budzi w niej dziwne emocje, jakąś ekscytację…
Oparła łokieć na fotelu, po chwili zakryła dłonią usta.
Czyżby Shane z nią flirtował?
Ogarnęło ją podniecenie. Jutro pewnie wszystko wróci do normy, ale dzisiaj…
Dzisiaj został dokonany wyłom w jej codzienności. Powody są niejasne, jednak czuje się zupełnie inaczej. Po raz pierwszy w życiu ma nadzieję, że może coś się zmieni, że może jest przed nią szansa.
Gdyby zakochała się w kimś, kto by odwzajemnił to uczucie… Może nie jest taka beznadziejna, jak zawsze o sobie myślała? Może ktoś ją pokocha? A idąc dalej tym tropem, może nawet zaproponuje małżeństwo i zechce mieć z nią dzieci? Kto wie?
Wzięła prysznic, zjadła lunch i zaczęła porządkować papiery. Nadzieja ciągle biła się z głosem rozsądku. Gdyby to było możliwe… Jednak powoli, jak zawsze, zdrowy rozsądek wziął górę. A uniesienie i nadzieja rozwiały się bez śladu.
Rozdział 2
Corrie Davis, kobieta fatalna. Trudno ją uznać za taką, jednak coś chyba w tym jest. Bo dotąd nie może pojąć, co jego brat widział w niej przed laty. Zwłaszcza że dziewczyny, z jakimi się wtedy spotykał, były jej absolutnym przeciwieństwem.
Shane gustował w wyrafinowanych ślicznotkach. Co raczej się nie zmieniło, sądząc po dziewczynach, które jeździły za nim na kolejne zawody rodeo. Dwie już dzwoniły na ranczo i zostawiły dla niego wiadomości. Trzeciej też się nie poszczęściło, bo akurat pojechał na ranczo Corrie.
Wprawdzie nie powiedział tego wprost, ale… Większość jego dawnych sympatii zdążyła się ustabilizować czy przenieść w inne okolice, czyli Shane’owi pozostała jedynie Corrie. Zresztą wspomniał o niej, gdy tylko przyjechał. A o żadnej innej nawet nie napomknął.
Przed laty pozostawał pod jej wpływem. Trudno powiedzieć, jak wyglądały ich kontakty przez ten ostatni okres, jednak lepiej dmuchać na zimne.
Corrie wychowała się na ranczu, po śmierci ojca przejęła je i prowadziła samodzielnie. Jednak to zupełnie inna skala niż ich rozległe imperium.
Shane zawsze dążył do niezależności. Chciał działać samodzielnie, być zależnym wyłącznie od siebie. Corrie z pewnością mu imponuje. Nikt jej niczego nie narzuca, nikomu się nie podporządkowuje. Do Shanea to musi przemawiać.
Zaproponował mu czterdzieści pięć procent, jednak w głębi duszy wiedział, że na jego miejscu również miałby opory. Prawdopodobnie też wolałby zacząć działać na własną rękę.
Jednak tradycja i rodzinne dziedzictwo do czegoś zobowiązują. Dlatego postara się zrobić wszystko, by nakłonić Shanea do powrotu.
Ojciec potępiał Shanea za wybór jego drogi. Nick był bardziej tolerancyjny i nie podzielał tych surowych ocen. Mimo to zależy mu, by brat wreszcie dorósł do oczekiwań rodziny. I dowiódł charakteru, spełniając je. Mimo że ojciec już tego nie zobaczy.
Zwykle odpychał od siebie nieprzyjemną myśl, że w jakimś stopniu ponosi winę za postępki brata. Przez ostatnie wspólnie przeżyte lata to on był wzorem dla Shanea, on powinien zaszczepić w nim wartości, nauczyć odpowiedzialności.