Widział, że odetchnęła lżej, gdy weszła Louise. Uśmiechnęła się do niej blado. Gdy gospodyni wyszła, Corrie popatrzyła na niego pytająco, jakby czekając na jego inicjatywę.
Sięgnął po serwetkę. Pora zmienić temat.
– Powiedz, jak sobie radzisz z wodą? Moglibyśmy wykorzystać nasze zraszacze do nawilżania ziemi po twojej stronie płotu.
Rozmowa dwóch ranczerów. Zgodnie z przewidywaniami zrobił dobry początek.
Poszło lepiej, niż przypuszczała. Wprawdzie cały czas miała się na baczności, ale kolację zjadła bez problemu.
Pochlebiało jej, że Nick rozmawia z nią o prowadzeniu rancza jak równy z równym. Z uwagą wysłuchiwał jej zdania, wypowiadał własne opinie, na niektóre tematy dyskutowali.
Z każdą chwilą przekonywała się do niego coraz bardziej. Wprawdzie to on kiedyś powiedział, że nie pasuje do Shanea, jednak trudno mieć mu to za złe. Tym bardziej że sama się z tym zgadza. Nie pasuje ani do Shanea, ani do Nicka. Choć z tym drugim trudno się pogodzić.
Przed laty kochała się w nim. Jak zadurzona nastolatka widziała w nim bohatera. Był dla niej najprzystojniejszym mężczyzną na świecie. Zresztą nadal jest bardzo atrakcyjny. Wtedy różnił się od jej kolegów. Był starszy, mądrzejszy, bardziej doświadczony. To robiło na niej wrażenie.
Nie znała go osobiście, ale wiedziała o nim wiele od Shanea. Shane często opowiadał o starszym bracie. Wściekał się, gdy musiał podporządkować się jego woli, jednak patrzył w niego jak w obraz.
Nie raz ze szczegółami relacjonował jej ich kłótnie. Nick doprowadzał brata do szału, jednak Shane zwykle nie miał racji. Widziała to i gdy emocje trochę opadały, ostrożnie starała się pokazać to Shane’owi.
Gdy patrzy na tamte rozmowy z perspektywy czasu, trudno pojąć, dlaczego Shane był z nią taki szczery. Zwłaszcza że zwykle brała stronę Nicka. Po zastanowieniu i długich rozmowach Shane przyznawał jej rację.
Shane nie miał lekkiego życia. Ojciec i starszy brat to były dwie silne osobowości. Musiał się im podporządkować, a ponieważ sam był do nich podobny, ciągle się buntował.
Ona miała zupełnie inne doświadczenia. Mieszkała z ojcem pod jednym dachem, ale każde z nich miało własne życie. Zazdrościła Shane’owi jego rodziny. Wprawdzie wtrącali się w jego sprawy i często narzucali własne zdanie, jednak w razie jakichkolwiek problemów zwierali szyki i stawali za sobą murem.
Ona nigdy nie przeciwstawiła się ojcu. Mieli zupełnie inny układ. Nie czuła się tak pewnie, by ryzykować. On mało się nią interesował i traktował przede wszystkim jak dodatkowego pracownika.
Pracowała, odkąd pamięta. Pomagała w gospodarstwie, prała, gotowała, sprzątała. I tak od ósmego roku życia, gdy ciocia, która z nimi mieszkała i zajmowała się domem, nieoczekiwanie zmarła. Na szczęście zdążyła nauczyć Corrie podstawowych rzeczy. Jakby przewidywała, że z jej zdrowiem jest coraz gorzej, a gdy jej zabraknie, brat nie zechce nikogo zatrudnić do pomocy w domu.
Nie było jej lekko, gdy wszystko na nią spadło. Szczególnie pierwszy rok był ciężki. Tata nie wziął nikogo do pomocy. Cały dom był na jej głowie. Gdyby nie mamy jej koleżanek, nie miałaby się kogo poradzić. Również nieco później, gdy zaczęła dojrzewać. Mamy nie pamiętała. Pozostało po niej tylko kilka wyblakłych fotografii, a tata rzadko ją wspominał.
Wydawało się to niemożliwe, jednak udało się jej wygospodarować trochę czasu dla siebie i znajomych. Shane często wpadał i pomagał jej uporać się z obowiązkami. Gdy zrobił prawo jazdy, podwoził ją na szkolne imprezy. Przyjaźnili się od początku liceum, gdy wspólnie pracowali nad szkolnym projektem. Od tamtej pory często uczyli się razem i odrabiali lekcje.
Dobrze im było ze sobą. Ich przyjaźń nie miała żadnych podtekstów. Shane traktował ją jak dobrego kumpla. Inni chłopcy też nie widzieli w niej dziewczyny, odnosili się do niej jak do koleżanki.
Była zwyczajna i mało kobieca. I nadal jestem taka, pomyślała z żalem, podążając za Nickiem na patio. Co z tego, że tak się dzisiaj starała, skoro bez efektów.
Ostatnia godzina zmieniła jej nastawienie do Nicka. Podoba się jej jeszcze bardziej. Ale sprawa jest beznadziejna. Ta świadomość ją dobijała.
Nick nie zaoferował jej ramienia, czyli rodzinnej tradycji chyba stało się zadość. Szkoda, chętnie by to powtórzyła, a taka okazja pewnie się więcej nie nadarzy. Bo nawet gdyby zaproszono ją tu na kolację, to rolę gospodarza będzie odgrywać Shane.
Z tych rozmyślań wyrwał ją niski głos Nicka.
– Chciałbym pokazać ci kwiaty w naszym ogrodzie, powinny ci się spodobać. Na przykład ten fioletowy klematis czy niektóre byliny. Zajmuje się nimi żona zarządcy. Poproszę, żeby przygotowała flance. Podrzucę ci je przy okazji.
Zaskoczył ją.
– Dziękuję, ale nie musisz tego robić.
– Dlaczego nie? Moja mama zawsze lubiła wymieniać się roślinami. Ciągle coś znosiła i sama obdarowywała znajomych – rzekł, idąc dalej. – Nic nie kupowała, chyba że jakąś zupełną nowość.
Popatrzyła na niego. Uśmiechał się lekko, jakby domyślał się walki, jaką ze sobą toczyła. Nie bardzo wie, jak odnieść się do tej propozycji. I jest zbyt dumna, by wziąć coś od niego za darmo.
– Jako rewanż pozwól mi wybrać coś z twojego ogrodu, gdy w tygodniu wpadnę do ciebie na kolację.
Pośpiesznie przeniosła wzrok z klematisa porastającego kratę przy basenie i wlepiła oczy w Nicka. Musiał dostrzec jej zdumienie, bo uśmiechnął się szerzej. Twarz mu złagodniała.
– Chociaż zamiast kwiatów wolałbym pomidory, które u ciebie widziałem. Masz rękę do roślin.
Przez chwilę stała jak zamurowana. Zdumienie i zaskoczenie odebrało jej mowę. Nick chce ją odwiedzić. Ją, Corrie Davis! I nawet nie wspomniał o bracie. Chyba spodobał mu się dzisiejszy wieczór i chciałby go powtórzyć.
Tylko że jej dom w porównaniu z tą rezydencja wypadnie fatalnie. Shane dobrze się u niej czuje, ale to co innego. Zresztą gdyby wcześniej widziała ich posiadłość, pewnie nigdy by go do siebie nie zaprosiła.
Przepełniło ją niespokojne podniecenie. Już wcześniej tak się czuła, gdy był u niej Shane. Może zraniła się w głowę, gdy spadła dziś z konia. Bo ciągle ma wrażenie, że to jakiś sen. Piękny, cudowny sen.
Nick wprasza się do niej na kolację. W tym tygodniu! Oczywiście, że powinna się zrewanżować, grzeczność tego wymaga. Zawsze tak robi.
Jednak jej znajomi, z którymi od czasu do czasu się spotyka, pochodzą z tego samego środowiska i żyją na podobnym poziomie. Ważne jest dla nich nie to, co ktoś posiada, a łącząca ich przyjaźń.
Z drugiej strony, Nick doskonale zdaje sobie sprawę z jej sytuacji. Nigdy nie udawała kogoś, kim nie jest. I nie ma takiego zamiaru. Na pewno nie liczy, że przyjmie go w eleganckiej jadalni, z obrazami na ścianach i stołem zastawionym srebrem, porcelaną i kryształami.
W zasadzie to dla niej komplement, że ma ochotę usiąść z nią przy skromnym kuchennym stole i skosztować przygotowanych przez nią potraw.
Zaskakujący komplement. I bardzo miły. Bo to znaczy, że chyba zależy mu, by ją zobaczyć i spędzić z nią wieczór. Choć może to trochę naciągana interpretacja. Świadcząca o tym, jak bardzo Corrie jest samotna, chociaż sama przed sobą nie chce tego przyznać.
Rozdział 5
Zatrzymała się przy klombie z kwiatami.
– Kiedy… chciałbyś wpaść?
Nie jest tchórzliwa, jednak perspektywa zaproszenia go do siebie na kolację jest dla niej ogromnym wyzwaniem. Już przyjeżdżając tutaj, denerwowała się nie na żarty. Teraz otwiera się przed nią szansa, o jakiej marzyła, mając osiemnaście lat. Wtedy oddałaby za nią wszystko. Nie ma pojęcia, czym to się zakończy, jednak się nie wycofa.