Po co tu za nią przyjechał? Chce przepraszać? Mógł to zrobić od razu. Może ma jeszcze parę rzeczy do powiedzenia. Niekoniecznie miłych.
Choć ona też chętnie mu przygada. Nadarza się sposobność. Podeszła do drzwi i otworzyła je na oścież.
Na progu stał Shane. Uśmiech, jaki malował się na jego twarzy, zgasł na widok jej rozgniewanego spojrzenia. Przesunął po niej wzrokiem i potrząsnął głową.
– Hej, Corrie. Wyglądasz jak porcyjka lodów. Waniliowe dżinsy, truskawkowa bluzeczka i czekoladowe włosy.
– Zmierzył ją taksującym spojrzeniem i gwizdnął z uznaniem. – I jesteś wściekła jak diabli, co? – Popatrzył na nią, kiwnął głową. – Z powodu faceta, to jasne. Kto to taki?
Choć może powinienem raczej zapytać, co to za wredny skunks tak cię wkurzył?
Za nic mu nie powie, że jego braciszek. Lepiej żeby nie wiedział, że w ogóle się z nim spotkała. Shane, który zwykle doskonale potrafił ją rozszyfrować, pogubił się, widząc ją w tym nietypowym dla niej stroju. Dlatego wyciągnął błędne wnioski.
– Świat mnie wkurza, kowboju – zbagatelizowała pytanie. Starała się uspokoić oddech. – Ale za chwilę ochłonę.
– Cofnęła się, zapraszając go do środka. – Skąd wracasz?
Shane tymczasem wszedł do kuchni, zdjął kapelusz i położył go na stole. Corrie wyłączyła radio. Gdy był w dzień, nie ściągał kapelusza. To chyba ten jej strój tak na niego podziałał.
Shane zatrzymał się w pół kroku i podniósł coś z podłogi. Klips. Po chwili podniósł drugi. Bez słowa położył je na stole, choć widziała, że zżera go ciekawość.
– Przejechałem się do miasta zobaczyć, co się zmieniło. Wpadłem na chwilę do nowego baru przy autostradzie.
– Zarumieniła się pod jego uważnym spojrzeniem. – Byłaś tam już?
Chce z niej coś wyciągnąć? Nie powinna mieć mu tego za złe po tym, jak pozbierał z podłogi klipsy. Od razu się domyślił, że jest wściekła na faceta.
– Nie chodzę po piwnych spelunach – rzekła, a Shane zachichotał.
– Corrie, nie przesadzaj. Podają piwo, ale to całkiem przyjemne miejsce. Mają tam inne napoje, bezalkoholowe też, nawet w dużym wyborze. Jest także duży parkiet, a do tańca przygrywała kapela country. Pomyślałem, że namówię cię na tańce.
– Nie tańczę.
Shane się uśmiechnął.
– Ale ja tak, Panno Zrzędo. I chętnie cię pouczę, jeśli przestaniesz tak na mnie burczeć. – Znowu przesunął po niej spojrzeniem. – Chociaż nie, cofam te słowa. Możesz sobie mruczeć, ile chcesz, a ja i tak cię będę uczyć.
Ruchem głowy wskazał na jej bluzkę.
– Ładnie ci w różowym – rzekł i uśmiechnął się szerzej.
– Wreszcie doczekałem dnia, że Corrie Davis włożyła obcisłe białe dżinsy. – Przesunął wzrok niżej. – I sandałki. Masz śliczne paluszki. Pewnie teraz ciągle je pokazujesz.
Z wrażenia nie mogła wydobyć z siebie głosu. Była tak zła na siebie i swoją głupotę, że teraz te komplementy działały na nią jak balsam. Shane mówi szczerze, tego jest całkowicie pewna.
Shane podniósł wzrok, zatrzymał go na chwilę, wyraźnie zachwycony jej kobiecą sylwetką.
– Teraz potrzeba ci tylko jednego. Pasa z dużą klamrą, która podkreśli twoją wąską talię. Nie z taką malutką klamerką – dodał, wskazując na jej pasek. – Ta będzie w sam raz… – Zaczął natychmiast odpinać swój pas z wielką złotą klamrą mistrza rodeo. – Mój pas będzie na ciebie za długi – rzekł, odpinając klamrę.
Impulsywnie złapała go za ręce.
– Shane, nie! Nie zdejmuj tej klamry!
Ich spojrzenia się skrzyżowały. Znieruchomiała, głos uwiązł jej w gardle. Shane ujął jej dłonie. Stali blisko, jej ręce opierały się o jego mocny tors.
Nagle coś się zmieniło, Shane się zmienił.
– Corrie, chciałbym bardzo, żebyś to dziś włożyła – rzekł cicho.
– Nie mogę. To twoje trofeum. Nigdzie nie pójdę, jeśli nie włożysz go z powrotem.
Wygiął usta w uśmiechu.
– Czy mam przez to rozumieć, że pójdziesz dziś ze mną na tańce?
Oczy zapiekły ją nagle, nie wiadomo dlaczego.
– Nie… nie wiem. Ale proszę, zabierz ten pas. Zapracowałeś sobie na tę klamrę. Toby nie było w porządku, gdyby nosił ją ktoś, kto nie jest mistrzem rodeo. Ja nie jestem – dodała żartem, próbując rozładować atmosferę. – Zapytaj źrebaka, który mnie rano zrzucił.
Cisza z każdą sekundą gęstniała. Patrzyli sobie prosto w oczy.
– Jesteś mistrzynią, Corrie – odezwał się wolno, a jej łzy napłynęły do oczu. – Ale byłem głupi – ciągnął. – Dlaczego wcześniej tego nie widziałem?
Corrie zaśmiała się nerwowo, potrząsając głową. Za nic nie chciała się rozpłakać.
– Czy pochlebstwo jest jedną z konkurencji rodeo? Nie wiedziałam.
– Nie, madame. Pochlebstwo jest nieszczere. A ja składam hołd. To wielka różnica.
Popatrzyła na swoje dłonie. Gdyby dało się cofnąć czas i wrócić do dzisiejszego poranka. Wszystko było proste i nudne. Ale odkąd pojawił się Shane, nie umie się odnaleźć. Tyle się zmieniło, wszystko się jej wymyka spod kontroli.
Shane odłożył pas i klamrę na stół, a potem ujął palcami jej twarz i uniósł ją wyżej.
Zdążyła jeszcze zobaczyć roziskrzone spojrzenie jego niebieskich oczu. Powoli opuścił głowę.
– Shane, nie… – wydusiła, ale jego usta delikatnie dotknęły jej warg, tłumiąc protest. Jeszcze raz musnął jej usta.
Leciutko, zmysłowo…
Ogarnęło ją przerażenie. Co teraz powinna zrobić? Oddać pocałunek? Zacisnąć usta? Może odwrócić głowę? Wybawił ją, odsuwając się nieco.
– Całuję dziewczynę innego? – zapytał chropowatym głosem.
Zaskoczył ją tym pytaniem.
– Nie, skądże – odparła bez namysłu. – Jasne, że nie.
– Jasne, że nie? – Zaśmiał się. – Jak mam to rozumieć?
W jego głosie brzmiała ledwie słyszalna nuta niedowierzania. Zrobiło się jej przykro. Musi to przerwać. Jeden Merrick już dzisiaj dobrze ją podszedł. I nie wiadomo, co knuje drugi.
Nick zasiał w niej wątpliwości co do mężczyzn. Wszystkich, łącznie z Shaneem. Shane jest przyjacielem, ale z nim też musi uważać. Może błędnie odczytać jego intencje. Za dużo sobie obiecywać. Dla niego takie buziaki to nic nadzwyczajnego, stale się całuje.
Cofnęła się. Chciała uwolnić ręce z jego uścisku, ale nie puszczał jej. Nie mogła spojrzeć mu w oczy.
– To był trudny dzień – powiedziała. – Jestem taka zmęczona, że ciężko mi zebrać myśli.
Znowu się roześmiał.
– To nie z powodu zmęczenia, skarbie. Tylko od całowania. Jeśli myślisz, że to nie dlatego, chętnie powtórzę.
Uśmiechnęła się. Nie odmawia mu doświadczenia w tych sprawach. Trochę tylko trudno pogodzić się, że wszystko jest takie przewidywalne.
– Cieszę się, że wróciłeś do domu. I że wpadłeś do mnie.
Tak dawno się nie widzieliśmy.
Zmusiła się, by na niego popatrzeć. Ile by dała, żeby już sobie stąd poszedł! Miała przed oczami obrazy sprzed lat, gdy oboje chodzili do szkoły. Rozkleja się.
Ten pocałunek nadał ich przyjaźni nowego znaczenia. Coś się zmieniło. Miała tylko nadzieję, że nie popsuje ich przyjaźni. Teraz pada z nóg. Marzy, by się położyć.
Shane popatrzył na nią, jakby się czegoś spodziewał, ale w końcu ją puścił. Cmoknął w policzek i wyszedł.
Wzięła ze stołu klipsy. Przez moment zastanawiała się, czy je wyrzucić do śmieci. Ostatecznie zgasiła światło, zabrała klipsy i poszła na górę.
Rozdział 6
Rano, gdy chciała wziąć szczotkę, żeby się uczesać, uzmysłowiła sobie, że wczoraj miała ją w torebce, a ta została u Merricków. Zupełnie o niej zapomniała. Co w końcu nie jest czymś dziwnym, bo nie jest przyzwyczajona do chodzenia z torebką. Gdyby nie miała w niej również portfela, machnęłaby ręką i kupiłaby sobie nową szczotkę.