Выбрать главу

Owinął się szlafrokiem i zaczął pisać.

Zamierzam odsunąć Kugera od śledztwa. Jest potwornym defetystq. Anglia i Francja, tak jak przewidziałem, srają w gacie... - skreślił dwa ostatnie słowa - robią w portki ze strachu. My mamy za przyjaciół USA, Rosję, Włochy i Japonię. A oni kogo? Polskę, która zdycha, bo Stalin wbił im nóż w plecy? Zdobyliśmy Warszawę. Ich władze uciekają szosą na Zaleszczyki. Anglicy uzbrajają jakichś staruszków w myśliwskie dubeltówki i tworzą... - nie wiedział, jak to nazwać, więc wymyślił: - Volkssturm.

A ten Kuger siedzi w kawiarni przy piwku i prosi Boga, żeby Breslau pozostał niemiecki! Bo on kocha to miasto! A co miastu mogłoby się stać? I jeszcze lepsze. Prosi Boga, żeby nie nadlatywały nad niego żadne bombowce. Kompletny wariat. Jakie bombowce? Czyje? Skąd? Przecież żadne nie mają szans.

* * *

Staszewski zadzwonił do Ziemskiego. W słuchawce usłyszał zaspany kobiecy głos.

- Taaaaaak?

- Przepraszam - przedstawił się. - Czy zastałem...

- Tak, zastał pan - kobieta weszła Staszewskiemu w słowo. - Zaraz go obudzę. Tylko proszę się nie przejmować inwektywami, które buchną z jego ust. - Roześmiała się. - On się budzi przez jakąś godzinę, więc będzie bardzo brutalny. A pan z prasy czy z radia?

- Z policji.

- O cholera. Znowu kogoś pobił? Czemu ja nic nie wiem?

- Nie, nie. Proszę się nie przejmować.

- Bo on ma ciężką rękę, jak przywali, to wióry lecą.

- Ale to naprawdę nie jest sprawa o pobicie.

- Nie zastrzelił nikogo? Prawda? Niech pan powie, że nikogo nie zastrzelił. Proszę.

Staszewski tylko westchnął.

- Służę. - I wyrecytował poważnym tonem: - Nikogo nie zastrzelił.

- Bo już było wiele przesłuchań o pobicie. Ale on broń ma legalną. Jeśli strzelał, to w obronie własnej albo w stanie... no, w stanie...

- Nietrzeźwym? - podpowiedział.

- Nie! W stanie wyższej konieczności!

Postanowił zażartować:

- A po ilu piwach osiąga stan wyższej konieczności?

- Ach! - opamiętała się. - Przekroczył szybkość. - Usłyszał westchnienie ulgi. - Ale to jest sportowy samochód. Nie da się nim jechać zbyt powoli. Ile miał na liczniku? Sto osiemdziesiąt? Dwieście?

Zdenerwował się.

- Nie interesują mnie wykroczenia - warknął. - A pani właściwie kim jest?

- Jego agentem literackim.

- I tak sobie żyjecie razem?

- To chyba nie pańska sprawa?

- Oczywiście. - Teraz on westchnął. - I jeśli się pani nie boi, to proszę obudzić bestię.

- Ja to się tam nie boję. Mam swoje sposoby. Ale panu współczuję.

Nastąpiła chwila ciszy. Później jakieś mruknięcia. A potem wiązka inwektyw tak strasznych, że słuchawka telefonu powinna się Staszewskiemu stopić w ręku. Usłyszał brzęk tłuczonego szkła. Kolejne przekleństwa. Ktoś ewidentnie spadł z łóżka, sądząc po odgłosach. Wreszcie w słuchawce odezwał się zaspany i jednocześnie wściekły głos:

- Czy ty, kurwa, wiesz, która jest godzina?

- No, trochę tak. Mam taki zegarek, który sam łączy się ze stacją regulacyjną we Frankfurcie. Jest dziewiąta trzynaście.

- No to cię, kurwa, zapier... Kochanie, podaj pistolet. I amunicję!

Staszewski usłyszał w tle:

- Chcesz strzelać do słuchawki? Pogięło cię od rana?

- Dawaj pistolet z amunicją! Pojadę do tego skurwysyna!

- Już dobrze, dobrze. Napijesz się piwa, kawy czy soku?

- Piwa! I gdzie jest klucz od sejfu z bronią?

- Och, gdzieś zapodziałam.

- A amunicja?

- Też gdzieś tu jest. Zakrzątnę się i znajdę. - Pięć sekund ciszy. - Obudź się nareszcie. Już dobrze, dobrze. Napijesz się piwa, kawy czy soku? - zapytała jeszcze raz.

- Soku z cytryną i odrobinką lodu,jeśli mamy.

- A dolałeś wody wczoraj?

- Nie.

- No to sobie popatrz na lodówkę i zdjęcia pingwinów! Też będzie ci zimno.

Staszewski usłyszał śmiech, a potem w tle pocałunki i szepty. Raczej miłe, z tego, co udało mu się zrozumieć. Rzeczywiście kobieta miała swoje sposoby, rozbroiła pisarza momentalnie. Głos w słuchawce brzmiał zdecydowanie inaczej.

- Czego pan chce?

- To ja nagrywałem pańską rozmowę z Mariolą.

Dłuższa chwila ciszy.

- No nie. Jestem pod wrażeniem. Policjant, który przyznaje się do nielegalnego podsłuchu.

- Chciałbym porozmawiać o pańskiej powieści.

- Dobrze. Kiedy i gdzie?

- Może «Sankt Petersburg»?

- Stać pana na tę knajpę? Okej, ja za siebie zapłacę, ale pan...

- To ja pana zapraszam - rzucił sucho Staszewski. - Zamówię befsztyk tatarski i piwo, a potem kawę po rosyjsku.

Cisza. Cisza. Cisza.

- O Matko Święta. Ile pan o mnie wie...

Policjant postanowił go dobić:

- Ale tym razem bez żadnych panienek. Ja wiem, że kelnerzy pana lubią i udają przed kolejną dupą, że pierwszy raz pana widzą. Nieźle pan to opracował. Może się pan tam pokazywać z kolejnymi dziewczynami, a oni słowa nie pisną o poprzednich.

- Dokładnie. W przeciwieństwie do «Metafory», gdzie kelnerki donoszą kolejnej babie, z kim i kiedy byłem. - Ziemski przerwał zdumiony. - Zaraz. Czy ja jestem śledzony?

- Nie.

- To skąd te informacje?

- Ja po prostu lubię dużo wiedzieć. Śledztwo, brutalne przesłuchania, tajni współpracownicy, agenci, podsłuchy wszędzie, zdjęcia z satelity. I takie tam.

- A poważnie?

- A poważnie: to może interesujemy się tą samą kobietą?

- Którą?

Ziemski domyślił się i roześmiał nagle.

- Dobra. Niech pan nie mówi.

Staszewski również się roześmiał.

- No to już pan wie którą.

- No wiem. - Pisarza wyraźnie to bawiło. - Będę,panie szwagrze.

Odłożył słuchawkę.

* * *

Miszczuk i Wasiak obudzili się zziębnięci na betonowym balkonie okolonym workami z piaskiem. Byli przykryci jedynie własnymi kurtkami. Ciężko rozprostować kości po takim noclegu, ale mieli trening z Rosji. I poradzili sobie. W tym mieście nigdy nie będzie minus czterdzieści. «Flaga na maszt! Wrocław jest nasz!» Wszyscy byli strasznie głodni. Kolski szturchnął Niemca:

- Du, kommst zu Schabermensch. Brot.

Niemiec o mało nie dostał zawału.

- Schabermensch? Nein. Schießen! One sczelać! - usiłował mówić po polsku. - One sczelać, te szabermeny!

- To idź z białą flagą. Powiedz, że damy tuszonkę za chleb.

Miszczuk potrząsnął głową.

- Chcesz go wystawić na śmierć?

- No co pan. Do Niemca nie strzelą, bo im nie zależy. To do nas strzelają, bo my jesteśmy «władza».

- Czy te drzwi dadzą się zamknąć od zewnątrz? - spytał Miszczuk.

- Tak.

- No to idziemy całym oddziałem.

Wyszli niczym angielscy komandosi. W szyku i ze wsparciem. Niemiec i przewodnik dźwigali granaty. Po kilku minutach wydostali się z ogromnej hali.

- Gdzie? - spytał Miszczuk.

- Tam. - Kolski wskazał Wytwórnię Filmów. Usiłowali się kryć za rachitycznymi drzewkami, potem przypadli do ściany.

- Hej! - krzyknął Miszczuk. - Szabrownicy!

Zarobili serią z automatu. Wszyscy zrobili «padnij».

Odpowiedzieli ogniem. Miszczuk ze schmeissera, Wasiak z pepeszy, Kolski z niemieckiego erkaemu, przewodnik z mauzera, a Niemiec rzucał granaty.