Miszczuk w szoku usiadł na podłodze, podnosząc oczy do góry, jakby chciał podziwiać monstrualną betonową kopułę nad nim. Wasiak czyścił swój płaszcz z kawałków spalonej skóry. Żołnierze stali nieprzytomni. Niemiec powtarzał:
- Mein Gott! Mein Gott! Mein Gott!
Miszczuk wziął się w garść.
- Co to jest? - spytał szabrowników.
- Nie wiemy!
- Nie lubię takich odpowiedzi.
- Naprawdę nie wiem - powiedział najstarszy. - Tych dwóch naszych, co zginęli, poszło chyba za daleko.
- A dlaczego wam się nic nie stało?
- Nie mam bladego pojęcia.
- I nie baliście się robić składu szabrowego w budynku, gdzie straszy? - włączył się Wasiak.
Tamten tylko wzruszył ramionami. Wyglądał na rozsądnego człowieka. A przynajmniej racjonalnego.
- Żeby coś się stało, to chyba musi być kopuła. Tak mi się wydaje. I jeszcze ludzie muszą być odpowiedni.
- Odpowiedni do czego?
- No... inni.
- W jakim sensie?
- Nie widział pan? Ten oficer, który tu przyjechał - wskazał na trupa Blumsteina - przez cały czas bębnił palcami w drzwi samochodu. W określonym rytmie. - Szabrownik zastanowił się chwilę. - Tak jak i pan przez cały czas liczy okna wzrokiem.
Wasiak aż podskoczył. Skąd tamten wiedział? Miał aż taki zmysł obserwacji?
- Co to ma do rzeczy? - rzucił sucho.
Przerwał mu Miszczuk:
- A ja liczę rzędy ławek w tej ogromnej hali. Boże, przestańcie pieprzyć. - Podniósł swój automat. - Pójdę tam zaraz i sprawdzę.
- Nie radzę - odparł cicho szabrownik. - A przynajmniej niech pan nie wchodzi do tej sali z kopułą.
- Co tam się dzieje?
- Widzi pan, tam się nic nie dzieje. Ale kiedy przybiegł kolega i walnął do siebie z pistoletu maszynowego, to naprawdę zwątpiłem. Ja już widziałem różne samobójstwa. Od trutki, strzału w głowę, powieszenia, utopienia. Ale żeby gość walił w siebie z automatu w klatkę piersiową?
Miszczuk spojrzał na trupa Blumsteina. Drżały mu ręce. Napił się trochę spirytusu i walczył o odzyskanie oddechu. Jak zawsze po takim trunku pojawiła się uporczywa czkawka. Otworzył nową paczkę amerykańskich papierosów. Zapalił chesterfielda. Po machorce, którą palił na Wschodzie, wszystkie zachodnie gówna były dla niego za słabe. A te brązowe, ogromne brazylijskie papierosy już się skończyły.
- Kim byłeś przed wojną?
- Policjantem. Wydział zabójstw.
- I teraz szaber robisz?
- A z czego mam żyć? Co mam do mordy włożyć? Może do milicji mnie weźmiecie na pensję? - zakpił. - Poślecie do gułagu, bo miałem czelność przed wojną ścigać bandytów.
- No dobra, dobra - powstrzymał go Miszczuk. - Za wojny co robiłeś?
Szabrownik masował sobie skronie. Potem spojrzał na nich w desperacji.
- Nie wiem, dlaczego to mówię, bo kręcę sobie sznur na szyję. - Odetchnął głęboko. - Byłem informatorem AK. A kiedy mi się grunt zaczął palić pod nogami, spierniczyłem do lasu.
- Jaki oddział? Nazwisko dowódcy?
- Gówno się ode mnie dowiecie!
Miszczuk i Wasiak spojrzeli po sobie. Facet robił wrażenie.
- A jak ty się właściwie nazywasz?
- Sławomir Borowicz.
Niedokończony chesterfield z pstryknięcia wylądował na samym środku hali. Był to wyczyn świata, choć nie odnotowano go w żadnych kronikach.
- No to teraz cię zdziwię. Zostałeś właśnie przyjęty do Milicji Obywatelskiej.
Przez dłuższą chwilę patrzyli na siebie bez słowa. Żadnej reakcji po żadnej ze stron. Jakby usiedli do pokera.
- Jaja sobie robicie? - sondująco.
Miszczuk wychylił kolejny łyk spirytusu. Ta pieprzona czkawka.
- Nie. Przedwojenny policjant? To musisz tylko nam pomóc rozwiązać sprawę tych zgonów.
- A moi koledzy?
Miszczuk pogardliwie machnął ręką.
- Kolegów odwiozą jeepem. Znaczy żołnierze. Ale nie do UB, tylko na milicję. Nic strasznego im się nie stanie.
Wasiak postanowił się włączyć:
- Właśnie! A my pojedziemy tym ich skradzionym samochodem.
Miszczuk zamyślony pokiwał głową.
- A czy tu ktoś potrafi prowadzić tę furmankę?
- Ja umiem - powiedział Borowicz.
- No to jeszcze lepiej. - Wstał i podniósł prawą dłoń. - Zaprzysiężenie. Powtarzaj za mną: «Będę służyć Polskiej Republice Ludowej»...
- Mam w dupie republikę ludową!
Miszczuk nie odzywał się dłuższą chwilę, ponieważ wstrzymał oddech, usiłując pozbyć się czkawki.
- Nie rób z siebie politycznego, bo UB weźmie. Polski nie masz w dupie?
- Nie.
Miszczuk klepnął Wasiaka w plecy.
- Widzisz? Przysiągł.
- No - zgodził się tamten. - Tak. Ale jakoś tak niemrawo.
- A ty niemrawo popierniczasz do kościoła w każdą niedzielę? Aż się za tobą kurzy, ty komunisto.
- No, ale przysięgał na dupę.
- A ty to na Matkę Boską Częstochowską przysięgałeś przed komisją partyjną?
- No fakt, że partia i dupa to mniej więcej to samo. Masz rację.
Miszczuk podszedł do Borowicza. Dał mu swojego schmeissera i dwa magazynki.
- Jaki miałeś stopień w partyzantce?
- Porucznika.
- No to teraz jesteś porucznik Sławomir Borowicz z Milicji Obywatelskiej. Tylko pomóż nam rozwiązać tę sprawę.
Była trzynasta trzynaście.
Staszewski obudził Mariolę, która przyszła zmachana z pracy i ucięła sobie drzemkę na kanapie. Przyniósł laptopa z zeskanowaną powieścią, którą studiował od wielu dni.
- Posłuchaj. - Pokazał jej. - Popatrz, co on napisał na sto trzynastej stronie.
Nieprzytomna tarła oczy.
- Co?
- Pisze, że szedł trzynastego maja ulicą Łaciarską. Uzbrojony po zęby, bo już mu odbijało. Miał pistolet, rewolwer, zapasowe magazynki, kamizelkę kuloodporną z kewlaru. A na to maskującą kurtkę z goreteksu.
- W maju? - ziewnęła. - No to musiał się strasznie spocić.
- Dokładnie. Tak to opisuje. Ale...
- Ale? - Włączyła telewizor nieprzytomna. Kanał trzynasty. Poskakała po innych, lecz nie znalazła niczego ciekawego. Włączyła więc radio. Automat włączył kanał trzynasty. Podawali wspominki ze stanu wojennego, trzynastego grudnia. Przeskoczyła na jakąś stację z cichą muzyką.
- I co się stało?
- Taka dziwna rzecz. On już w panice przeładowałswojego Hecklera&Kocha, odbezpieczył...
- To chyba nielegalne.
- Nieistotne. Był spanikowany. I nagle...
- Co się stało? - Podniosła się z kanapy, pokazując swój kształtny biust.
- Z boku podszedł jakiś chłopczyk. - Palce Staszewskiego sprawnie stukały w klawisze, żeby pokazać odpowiednie fragmenty tekstu. - Miał na sobie pseudoamerykańską koszulkę do baseballa z numerem trzynaście. I powiedział... - Nie mógł zrolować tekstu na odpowiedni fragment, bo ciągle zatrzymywało mu się na stronie sto trzynastej. W końcu jednak znalazł. - Chłopczyk powiedział: «Ten, który przybiera maskę złego, może być tym dobrym».
- No i co to znaczy?
- Właśnie nie wiem. Później poszedł do domu, rezygnując z celu marszu. Przyłożył sobie lufę do skroni, lecz na szczęście tuż obok była duża i silna kobieta. Wyrwała mu broń z ręki.