Выбрать главу

Kiedy dojechali, zapłacił fiakrowi i wbiegł po schodach do biura. Drzwi pokoju Kugera były otwarte.

- No i co, defetysto? - krzyknął od wejścia. - Kto miał rację?

- W kwestii?

- Zwycięstwa w wojnie.

- No... twoi zaufani sojusznicy, o których wielkości tak ładnie mówiłeś, USA i ZSRR, chyba nas opuściły.

- Nasze wojska widzą już kopuły cerkwi w Moskwie!

Kuger zapalił papierosa.

- A czy widzą też kopuły w Waszyngtonie?

- Dopłyniemy tam!

- Ciekawe czym? Jakieś takie mam głupie wrażenie, że nie dopłynęliśmy nawet do Anglii, choć blisko.

- Milcz, defetysto!

- Ja tam mogę milczeć. Ciekawi mnie tylko, jak Polacy nazwą Breslau. - Zamyślił się. - Vratislavia? Albo...

* * *

- Wrocław! - krzyknął Miszczuk. - Flaga na maszt, Wrocław jest nasz!

Ruszyli ławą do wnętrza przepastnych korytarzy Wytwórni Filmów. Jedynie Kolski nie dygotał ze strachu, bo miał za ciężki karabin i bolały go mięśnie.

- Gdzie jest ta kopuła?

- Tędy. - Kolski wskazał kierunek. - Ale lepiej tam nie idźmy.

- A co nas może spotkać poza widokiem kolejnego zabitego szabrownika? - powiedział Borowicz. Niemniej ręce mu się trzęsły. Przeszli kilkadziesiąt metrów. Kopuła. Ktoś nogą otworzył drzwi. Długa chwila ciszy.

- Ilu? - spytał Miszczuk.

- Co najmniej sześciu - odpowiedział Borowicz, licząc ciała na podłodze. - Ale przez te kur... cholerne stoliki niewiele widać.

- Ale z tych kwiatków toby co najmniej kwiaciarnię zrobili.

Borowicz spojrzał na Wasiaka.

- Z kwiatków nie robi się kwiaciarni.

- A z czego?

- No, z drewna, szkła, betonu. Co kto lubi.

- To co? - włączył się Kolski. - Strzelamy?

Stali otępiali, patrząc na zmasakrowane ciała.

- Do kogo?

* * *

- Do kogo? - Grunewald się zdenerwował. - Do kogo kierujesz swoje pretensje?

- Do nikogo. - Kuger jedną ręką sprawnie wertował swoje gazety. - Wpadłem po prostu na jeden pomysł. Przeglądałem akta...

- Przecież odsunąłem cię od sprawy! Śledź sobie tych swoich złodziei, bandytów i gwałcicieli.

Kuger wypił łyk amerykańskiej kawy, którą nazywali zabarwioną na czarno wodą.

- Widzisz. Zauważyłem, że w każdej z nich pewne sytuacje się powtarzają. Te same sprawy, ci sami ludzie. Takie same zdarzenia.

- Jakie?

- Poczekaj. Znam tylko akta, a tam jest napisane, że X zapierniczył Y siekierą. Nic nie wyczytasz. Ale powtarzają się słowa.

* * *

- Ale powtarzają się słowa - wymamrotał Staszewski, budząc się nagle i siadając na łóżku. Zaspana Mariola usiłowała go objąć. Wysmyknął się i poszedł do lodówki po piwo. - Słowa - powtórzył już przytomniej.

Z akt tych spraw można było gówno odczytać. Lecz dopiero teraz Staszewski zauważył, że w każdych powtarzały się te same słowa. Zadzwonił na komendę i poprosił o kontakt z głównym informatykiem. Nit było go już w pracy, oczywiście. Poprosił o numer domowy. Nie mógł się połączyć. Zadzwonił ponownie na komendę i poprosił o numer na komórkę. Bingo. Słyszał w tle głośną muzykę.

- Z akt to raczej niczego się pan nie dowie.

- To akurat wiem. Sam piszę te akta.

Informatyk roześmiał się.

- OK. O co więc chodzi?

- Czy da się z akt wyłowić te same słowa?

- O Chryste! Oczywiście, że się da, pod warunkiem, że akta są wprowadzone do komputera. Choć to jest mniejszy problem, bo zapewne są.

Muzyka w tle przybierała na sile. Słychać było jakieś krzyki i odgłosy zabawy. Wesele czy co? Słychać też jednak stuk klawiszy. No tak, informatyk to taki zboczeniec, który wszędzie ma ze sobą laptopa.

- A jaki jest większy?

- Otrzyma pan odpowiedź: powtarzające się słowa to: «się», «no», «i» oraz «To nie jest moja wina». - Roześmiał się znowu. - Program nie jest inteligentny. On po prostu zrealizuje zadane kryteria.

- A gdybym mu zadał wyłącznie na zeznania milicjantów i policjantów? Chodzi ciągle o powtarzalność słów.

- No to otrzyma pan: «Nieprawdą jest, że biłem podejrzanego pałką», «Nie kopałem podejrzanego nogą ani żadną inną częścią ciała», «Podejrzany urwał nogę od krzesła i zaczął się nią bić w plecy», «Podejrzany, ewidentny narkoman, wyrwał mi pojemnik z gazem łzawiącym i zaczął go wdychać».

- Bardzo śmieszne. - Staszewski tylko wzniósł oczy do góry. - Ale czy może mi pan naprawdę pomóc?

- No mogę, tylko o co chodzi?

- O powtarzalność słów.

- Boże! Jakich?

- Nie wiem. Nie chodzi o «się», «bo», ani «Podejrzany tak se sam przyłożył pięścią w nerki, że teraz trzeba go leczyć». Chodzi o: «zauroczenie», «mistrz» albo «przywódca». Jeśli to się ukaże w aktach, to proszę zbadać, jakie inne słowa się powtarzają.

Usłyszał stuk klawiszy.

- Boże, pan jest w knajpie i łączy się z siecią?

Informatyk usiłował przekrzyczeć kapelę w tle.

- Tak, zawsze mam laptopa przy sobie. A nasz kochany Wrocław fundnął nam bezprzewodową sieć w rynku. To jakiś blu tut albo wi-fi - zażartował. - Ja tam nie wiem, ja tylko komputery odkurzam.

Staszewski udawał, że nie słyszy kpiny.

- I co pan znalazł?

- Zaraz... Grunewald, Miszczuk, Wasiak i...

- I co?

- I pan.

Staszewski wypił łyk kawy. Podszedł do kredensu i wyjął whisky. Pociągnął z gwinta.

- Co pan znalazł?

- No moment. Nie jestem Bogiem.

Znowu stuk klawiszy.

- «Zauroczenie». To jest słowo klucz.

- Do czego?

- A to ja już nie mam pojęcia.

Po raz kolejny odgłos walenia palcami w klawiaturę.

- Użył pan tego słowa dwukrotnie w odniesieniu do pisarza Ziemskiego.

Staszewski stłumił ziewnięcie.

- Wiem, o czym pisałem.

- Jasne. Pozostali panowie pisali jednak o sobie. «Zauroczenie» się powtarza. Grunewald, Miszczuk i Wasiak. Wszyscy o tym samym.

- O czym?

- O Jezus Maria! Nie jestem Wszechmogącym - powtórzył informatyk. - Nie potrafię panu wyjaśnić sensu wszechświata.

- O czym pisali? Jakie słowa się powtarzały? - Staszewski pociągnął jeszcze łyk whisky.

- Powtarzają się: «Bóg», «mistyk», «zauroczony», «wiara» i... - przerwał na chwilę.

- I co?

- Takie dziwne zdanie.

- Jakie?

- «Ten, który przybiera maskę złego, może być tym dobrym». - Informatyk zawahał się dłuższą chwilę.

Odgłosy knajpy nagle znikły. Zapadła ponura cisza.

- Co się stało? - zapytał Staszewski.

- Nic - warknął tamten. - Wyłączyłem taśmę z nagraniem odgłosów kawiarni.

- A gdzie pan jest?

- Na komendzie. Puszczam to nagranie przy każdym telefonie w nocy, żeby nikt nie wiedział, że jestem sam.

Staszewskiemu zrobiło się głupio.

- Współczuję panu.

Jeszcze gorzej. Kurwa, faux pas. Zabrnął za daleko w swoim współczuciu.

- I tego chciał się pan dowiedzieć?

- Nie. - Sławek nagle wpadł na pomysł. - Coś pan usłyszy.

Zaczął głaskać leżącą w łóżku Mariolę. Zaczęła głośno mruczeć. Przytknął jej słuchawkę do gardła. Obudziła się nieprzytomna. Odruchowo odwzajemniła pieszczoty. Teraz on zaczął mruczeć.