Kiedy dojechali, zapłacił fiakrowi i wbiegł po schodach do biura. Drzwi pokoju Kugera były otwarte.
- No i co, defetysto? - krzyknął od wejścia. - Kto miał rację?
- W kwestii?
- Zwycięstwa w wojnie.
- No... twoi zaufani sojusznicy, o których wielkości tak ładnie mówiłeś, USA i ZSRR, chyba nas opuściły.
- Nasze wojska widzą już kopuły cerkwi w Moskwie!
Kuger zapalił papierosa.
- A czy widzą też kopuły w Waszyngtonie?
- Dopłyniemy tam!
- Ciekawe czym? Jakieś takie mam głupie wrażenie, że nie dopłynęliśmy nawet do Anglii, choć blisko.
- Milcz, defetysto!
- Ja tam mogę milczeć. Ciekawi mnie tylko, jak Polacy nazwą Breslau. - Zamyślił się. - Vratislavia? Albo...
- Wrocław! - krzyknął Miszczuk. - Flaga na maszt, Wrocław jest nasz!
Ruszyli ławą do wnętrza przepastnych korytarzy Wytwórni Filmów. Jedynie Kolski nie dygotał ze strachu, bo miał za ciężki karabin i bolały go mięśnie.
- Gdzie jest ta kopuła?
- Tędy. - Kolski wskazał kierunek. - Ale lepiej tam nie idźmy.
- A co nas może spotkać poza widokiem kolejnego zabitego szabrownika? - powiedział Borowicz. Niemniej ręce mu się trzęsły. Przeszli kilkadziesiąt metrów. Kopuła. Ktoś nogą otworzył drzwi. Długa chwila ciszy.
- Ilu? - spytał Miszczuk.
- Co najmniej sześciu - odpowiedział Borowicz, licząc ciała na podłodze. - Ale przez te kur... cholerne stoliki niewiele widać.
- Ale z tych kwiatków toby co najmniej kwiaciarnię zrobili.
Borowicz spojrzał na Wasiaka.
- Z kwiatków nie robi się kwiaciarni.
- A z czego?
- No, z drewna, szkła, betonu. Co kto lubi.
- To co? - włączył się Kolski. - Strzelamy?
Stali otępiali, patrząc na zmasakrowane ciała.
- Do kogo?
- Do kogo? - Grunewald się zdenerwował. - Do kogo kierujesz swoje pretensje?
- Do nikogo. - Kuger jedną ręką sprawnie wertował swoje gazety. - Wpadłem po prostu na jeden pomysł. Przeglądałem akta...
- Przecież odsunąłem cię od sprawy! Śledź sobie tych swoich złodziei, bandytów i gwałcicieli.
Kuger wypił łyk amerykańskiej kawy, którą nazywali zabarwioną na czarno wodą.
- Widzisz. Zauważyłem, że w każdej z nich pewne sytuacje się powtarzają. Te same sprawy, ci sami ludzie. Takie same zdarzenia.
- Jakie?
- Poczekaj. Znam tylko akta, a tam jest napisane, że X zapierniczył Y siekierą. Nic nie wyczytasz. Ale powtarzają się słowa.
- Ale powtarzają się słowa - wymamrotał Staszewski, budząc się nagle i siadając na łóżku. Zaspana Mariola usiłowała go objąć. Wysmyknął się i poszedł do lodówki po piwo. - Słowa - powtórzył już przytomniej.
Z akt tych spraw można było gówno odczytać. Lecz dopiero teraz Staszewski zauważył, że w każdych powtarzały się te same słowa. Zadzwonił na komendę i poprosił o kontakt z głównym informatykiem. Nit było go już w pracy, oczywiście. Poprosił o numer domowy. Nie mógł się połączyć. Zadzwonił ponownie na komendę i poprosił o numer na komórkę. Bingo. Słyszał w tle głośną muzykę.
- Z akt to raczej niczego się pan nie dowie.
- To akurat wiem. Sam piszę te akta.
Informatyk roześmiał się.
- OK. O co więc chodzi?
- Czy da się z akt wyłowić te same słowa?
- O Chryste! Oczywiście, że się da, pod warunkiem, że akta są wprowadzone do komputera. Choć to jest mniejszy problem, bo zapewne są.
Muzyka w tle przybierała na sile. Słychać było jakieś krzyki i odgłosy zabawy. Wesele czy co? Słychać też jednak stuk klawiszy. No tak, informatyk to taki zboczeniec, który wszędzie ma ze sobą laptopa.
- A jaki jest większy?
- Otrzyma pan odpowiedź: powtarzające się słowa to: «się», «no», «i» oraz «To nie jest moja wina». - Roześmiał się znowu. - Program nie jest inteligentny. On po prostu zrealizuje zadane kryteria.
- A gdybym mu zadał wyłącznie na zeznania milicjantów i policjantów? Chodzi ciągle o powtarzalność słów.
- No to otrzyma pan: «Nieprawdą jest, że biłem podejrzanego pałką», «Nie kopałem podejrzanego nogą ani żadną inną częścią ciała», «Podejrzany urwał nogę od krzesła i zaczął się nią bić w plecy», «Podejrzany, ewidentny narkoman, wyrwał mi pojemnik z gazem łzawiącym i zaczął go wdychać».
- Bardzo śmieszne. - Staszewski tylko wzniósł oczy do góry. - Ale czy może mi pan naprawdę pomóc?
- No mogę, tylko o co chodzi?
- O powtarzalność słów.
- Boże! Jakich?
- Nie wiem. Nie chodzi o «się», «bo», ani «Podejrzany tak se sam przyłożył pięścią w nerki, że teraz trzeba go leczyć». Chodzi o: «zauroczenie», «mistrz» albo «przywódca». Jeśli to się ukaże w aktach, to proszę zbadać, jakie inne słowa się powtarzają.
Usłyszał stuk klawiszy.
- Boże, pan jest w knajpie i łączy się z siecią?
Informatyk usiłował przekrzyczeć kapelę w tle.
- Tak, zawsze mam laptopa przy sobie. A nasz kochany Wrocław fundnął nam bezprzewodową sieć w rynku. To jakiś blu tut albo wi-fi - zażartował. - Ja tam nie wiem, ja tylko komputery odkurzam.
Staszewski udawał, że nie słyszy kpiny.
- I co pan znalazł?
- Zaraz... Grunewald, Miszczuk, Wasiak i...
- I co?
- I pan.
Staszewski wypił łyk kawy. Podszedł do kredensu i wyjął whisky. Pociągnął z gwinta.
- Co pan znalazł?
- No moment. Nie jestem Bogiem.
Znowu stuk klawiszy.
- «Zauroczenie». To jest słowo klucz.
- Do czego?
- A to ja już nie mam pojęcia.
Po raz kolejny odgłos walenia palcami w klawiaturę.
- Użył pan tego słowa dwukrotnie w odniesieniu do pisarza Ziemskiego.
Staszewski stłumił ziewnięcie.
- Wiem, o czym pisałem.
- Jasne. Pozostali panowie pisali jednak o sobie. «Zauroczenie» się powtarza. Grunewald, Miszczuk i Wasiak. Wszyscy o tym samym.
- O czym?
- O Jezus Maria! Nie jestem Wszechmogącym - powtórzył informatyk. - Nie potrafię panu wyjaśnić sensu wszechświata.
- O czym pisali? Jakie słowa się powtarzały? - Staszewski pociągnął jeszcze łyk whisky.
- Powtarzają się: «Bóg», «mistyk», «zauroczony», «wiara» i... - przerwał na chwilę.
- I co?
- Takie dziwne zdanie.
- Jakie?
- «Ten, który przybiera maskę złego, może być tym dobrym». - Informatyk zawahał się dłuższą chwilę.
Odgłosy knajpy nagle znikły. Zapadła ponura cisza.
- Co się stało? - zapytał Staszewski.
- Nic - warknął tamten. - Wyłączyłem taśmę z nagraniem odgłosów kawiarni.
- A gdzie pan jest?
- Na komendzie. Puszczam to nagranie przy każdym telefonie w nocy, żeby nikt nie wiedział, że jestem sam.
Staszewskiemu zrobiło się głupio.
- Współczuję panu.
Jeszcze gorzej. Kurwa, faux pas. Zabrnął za daleko w swoim współczuciu.
- I tego chciał się pan dowiedzieć?
- Nie. - Sławek nagle wpadł na pomysł. - Coś pan usłyszy.
Zaczął głaskać leżącą w łóżku Mariolę. Zaczęła głośno mruczeć. Przytknął jej słuchawkę do gardła. Obudziła się nieprzytomna. Odruchowo odwzajemniła pieszczoty. Teraz on zaczął mruczeć.