- Mrrrrrrrr... - Jak dwa koty w jednym łóżku.
- Chce mnie pan zdołować?
- Nie. Chcę powiedzieć, że Mariola ma wiele koleżanek. Wiele też z nich jest niezagospodarowanych.
Tamtego zatkało. Dłuższą chwilę przetwarzał w myślach to, co usłyszał.
- Chce pan jakieś tajne informacje?
- Nie. Może się spotkamy we czwórkę. Ja, Mariola, pan i taka laska, że panu buty spadną. Gotowa do wzięcia. Trzeba się tylko trochę postarać. Nie jestem rajfurem.
Cisza w słuchawce. Przeciągająca się cisza.
- Dobrze - padło nagle. - Czego chce się pan dowiedzieć?
- Jakie słowa się powtarzają w raportach Grunewalda, Miszczuka i Wasiaka? Tylko nie te najprostsze. I oprócz tych, które mi pan podał.
Westchnienie.
- Dobrze. Dwa tygodnie pracy i będzie pan miał.
Kuger odłożył gazetę i wypił łyk kawy.
- To jest jakaś organizacja przestępcza.
- Jaka? Partyzancka? - Grunewald dopiero rozpiął płaszcz. - To przekażmy sprawę gestapo.
- Nie, nie, nie. - Kuger zajął się malutką bułeczką. Moczył ją w kawie i przegryzał jak Francuzi. - Jeśli się za to weźmie gestapo, to złapią jakiegoś Żyda i tak mu przypierniczą, że przyzna się do budowy drabiny na Księżyc.
- O co ci chodzi?
Kawałki bułeczki spadały do kawy, jednak Kuger łowił je zaciekle łyżeczką. Nie miały szans.
- Spróbuj na to spojrzeć inaczej. Jeśli ludzie wybuchają, a nie połknęli granatu, wysrywając zawleczkę, to musi być w tym coś niezwykłego.
Niby prosta konstatacja, ale Grunewald dał się złapać i spytał odruchowo:
- Co?
- Nie wiem. Sprawdziłem wszystko, co mamy na ten temat, i jednak coś ich łączy.
Zaintrygowany Grunewald zdjął płaszcz i przysiadł w fotelu. Poprosił sekretarkę o kawę i bułeczkę z masłem. Nie zamierzał jej moczyć w filiżance jak żabojady. Zauważył, że drgała mu prawa noga. Zrobił się strasznie nerwowy, od czasu kiedy wszystkich agentów kripo poniżej któregoś tam roku urodzenia zmobilizowano na front. Musiał pracować ze starcami i kalekami.
- Łączy ich to, że wybuchają? No, genialne naprawdę, że na to wpadłeś. Mnie by do głowy nie przyszło - zakpił.
- Nie. Jedni mają wewnętrzne eksplozje, inni samozapłon, a inni sami się zabijają, że tak powiem, w sposób klasyczny.
Staszewskiego zbudził telefon. Śniło mu się, że rozwalił dwóch facetów, a ostatniego kopnął tak, że Mariola, już na jawie, dostała rykoszetem. Obudziła się i rozespana masowała bolącą łydkę. Zdążyła się do tego przyzwyczaić.
Podniósł słuchawkę.
- Tak?
Przetworzony elektronicznie męski głos powiedział złowieszczo:
- Porwaliśmy twoją żonę.
Staszewski ziewnął rozdzierająco.
- Którą? - zapytał uprzejmie.
- Co: którą?
- No, którą żonę? Pierwszą, z którą się rozwiodłem, czy drugą, z którą się właśnie rozwodzę?- Ręką namacał Mariolę obok, żeby sprawdzić, czy jest na miejscu. Mariola nie była jeszcze jego żoną i była na miejscu, więc odetchnął z ulgą. - Słuchaj, czy wiesz, która jest godzina, dowcipnisiu?
- Masz dostarczyć trzydzieści tysięcy złotych w banknotach o małych nominałach, nieznaczonych proszkiem, w reklamówce, na dworzec...
- Czekaj, czekaj, czekaj - przerwał rozmówcy. - A jeśli nie dostarczę, to co się stanie?
- Zabijemy ją!
- Boże, co za amatorszczyzna. Najpierw przecież przesyła się ucięte ucho, palec, potem nogę lub rękę albo biust...
- Nie żartuj. Zabijemy ją, kiedy tylko zadzwonisz na policję! Trzydzieści tysięcy w worku...
Staszewski znowu mu przerwał:
- Przepraszam, co powiedziałeś?
- Że ją zamordujemy, kiedy zadzwonisz na policję!
Zaczął krzyczeć i szarpać swoją kobietę w łóżku.
- Mariola, Mariola! Dawaj stacjonarny telefon. Oni zabiją Ilonę, jeśli zadzwonimy na policję. Wykręć szybko numer 997.
- Co? - pytała rozespana.
- Dzwoń na policję! - wrzeszczał.
- My naprawdę nie żartujemy - odezwał się ponury głos w słuchawce.
- Ty imbecylu jeden - powiedział Staszewski - mam ci dać trzy dychy, a ty za to wypuścisz mi żonę, która wydoi mnie z alimentów? Morduj w spokoju, człowieku. Moc z tobą. Do czasu aż cię złapię.
- Co?
- No, tak się składa, że to żona policjanta. Wszystkie psy się na ciebie rzucą. Ale... osobiście wolałbym, żebyś mi przysyłał jej obcięte uszy, palce, no i to wszystko, co zwykle wysyłacie. - Zamyślił się. - Piersi miała ładne. Więc może biust mi wyślecie. Na pamiątkę.
Zamknął klapkę komórki, przerywając połączenie. Wziął do ręki telefon stacjonarny.
- Połączcie mnie z oficerem dyżurnym.
- Co się stało? - Mężczyzna po drugiej stronie ledwie stłumił ziewnięcie.
- Jakiś dowcipniś opowiadał, że porwali mi żonę.
Westchnienie.
- Mam nadzieję, że to nie jest prawda.
- A ja mam nadzieję, że to jest prawda.
Rozkaszlał się, jak każdy nałogowy palacz, który usiądzie na łóżku. Powlókł się do lodówki po piwo. Otworzył puszkę okocimia i wrócił do sypialni.
- No, ale okażmy choć cień litości - odezwał się do dyżurnego. - Sprawdźcie, kto do mnie dzwonił przed chwilą.
- Ale, proszę pana, przecież porywacz nie mógł być aż tak głupi, żeby dzwonić z komórki ani z domowego. To pewnie budka telefoniczna.
Staszewski wzruszył ramionami.
- Niestety - westchnął z wyrazem żalu. - Sądząc po głosie, był wyjątkowo głupi.
- Rzucam do akcji wszystkich fachowców. Natychmiast sprawdzą.
Aż syknął. Denerwowała go niedomyślność dyżurnego.
- Nie, nie, nie. Bez pośpiechu. Niech żona sobie trochę posiedzi u nich. I dowie się, co to jest prawdziwe życie.
Policjant po drugiej stronie ryknął śmiechem. Nareszcie zrozumiał.
- Aż tak źle było w małżeństwie? - Chichotał ciągle. - Ale ma pan rację. One wszystkie są przemiłe na początku, a potem jakoś dziwnie się zmieniają.
- Dokładnie.
Dyżurny miał niezły ubaw.
- Rozkaz przyjęty. Przystąpimy do działań operacyjnych, gdy tylko znajdę odpowiedniego fachowca. Nie wiem, ile to potrwa.
- Rozumiem. Dziękuję.
Staszewski odłożył słuchawkę. Siedział nieruchomo na brzegu łóżka, gapiąc się w skrzydła bloku naprzeciw. W oknie pojawił się czarno-biały kot sąsiadów. Staszewski natychmiast sprawdził godzinę.
Boże. O co tu chodzi? Jakieś oniryczne sytuacje albo jak z amerykańskich filmów. Powtarzające się słowa, powtarzające się sytuacje. To normalnie świat snów. Siedział na brzegu łóżka, jak co noc. Z puszką piwa w jednej ręce i papierosem w drugiej. Też jak co noc. Kot sąsiadów patrzył na niego, a przynajmniej tak się Sławkowi wydawało.
Zadzwonił do Ziemskiego. Udało mu się go złapać. Druga trzynaście nie była porą, która pisarza stresowała. Nawet nie szykował się jeszcze do snu. Staszewski usłyszał dość uprzejme:
- No i o co ci chodzi, mistrzu?
- Skąd wiesz, kto dzwoni?
- Bo mi się wyświetlasz w telefonie.
- Przecież dzwoniłem na stacjonarny. A mój numer jest zastrzeżony.
- Trzeba mieć ekstra maszynę - zabrzmiało z wyraźną dumą.
- Słuchaj, będziemy uprawiać słowny ping-pong czy też może się czegoś od ciebie dowiem?
- Czego się chcesz dowiedzieć?
- W tej twojej powieści, na stronie sto trzynastej, jest opisane, jak Kuger i Grunewald...
- Łączą ich kwiatki - powiedział Kuger. - Z tym że to najmniej istotne.