Obaj dostali do podziału ogromną paczkę z UNRRA. Miszczukowi przypadła tandetna, ale fajna amerykańska kurtka. Wasiakowi porządne wojskowe buty. Reszta poszła na pół. Nie wiedzieli tylko, co zrobić z takimi gumkami w nawoskowanym papierze. Rozpakowali jedną, żeby zobaczyć, co to jest. Zwykły krążek zwiniętej gumy. Nikt w komendzie nie miał pojęcia, do czego to służy. Nawet komendant, bo aż do niego dotarli.
- No, chyba na chuja założyć - zażartował i wrzucił prezerwatywę do kosza. - Tylko po co?
Nie wiedzieli. On zresztą też. Dużą część paczki przehandlowali na szaberplacu przy Nankiera i teraz mieli dość papierosów oraz bimbru. Miszczuk zaciągnął się amerykańskim camelem, a Wasiak nalał samogon do dwóch szklanek.
- No to zdrowie!
- Zdrowie.
Wypili, choć zapach zestrzeliwał muchy w locie.
- Co mamy na dzisiaj?
- Jakaś dziwna sprawa. Ten autokar...
- Autochton?
- No, ten Kuger, tak. Twierdzi, że przed wojną mieli bardzo dziwną sprawę.
- Przed wojną? No to sobie jaja robi. Nie będę ślęczał nad sprawą, w której jedna gospodyni zabiła męża kuchennym nożem, a druga ma duchy w składziku. Trzeba było to sobie rozwiązać przed atakiem na Polskę! Niemców już tu nie ma.
Nie do końca. To jest bardzo dziwne coś.
Staszewski wziął kawę z automatu i niósł gorący kubeczek do swojego pokoju. Miał dość tych gównianych kaw, herbat czy zup. Ale jako kawaler, choć z odzysku, nie miał czasu na gotowanie w domu. Nie miał nawet czasu zrobić sobie kanapki. Nie było już żony, która mogła włożyć mu trochę chleba do teczki. Zadzwonił do McDonalda, żeby mu przysłali swoje gówno, byle szybko. Był strasznie głodny.
Usłyszał piękną melodię, którą ustawił sobie jako dzwonek telefonu. Zerknął na wyświetlacz. Adwokat jego żony. Olał - nie odbierał. Miał przedziwną sprawę. Szybko stukał w klawisze. Chryste Panie! Zabity agent kripo Grunewald. Zabity oficer milicji Miszczuk oraz jego podwładny Wasiak. Co może łączyć te sprawy? Co może łączyć dwa zdarzenia, szczególnie dzisiaj, po wielu latach? Kto w ogóle zlecił śledztwo? Wiadomo, że prokuratura. Ale o co chodzi? Jakiś przestępca grasował we Wrocławiu i przed wojną, i po wojnie? To przecież niemożliwe. A zresztą nawet jeśli... to sprawa była już dawno przedawniona. O co chodzi w tym gównie? Co to za pierdoły jakieś są?
Ktoś w prokuraturze jednak miał głowę na karku. Sprawy się łączyły. Staszewski wystukał numer do sekretariatu prokuratury.
- Cześć, Dorotko. Psy się zgłaszają.
- Cześć. - Roześmiała się. - Tu świątynia proroka.
- Słuchaj, o co chodzi z tym Niemcem Grunewaldem i milicjantem Miszczukiem? Jakoś w ogóle nie kumam.
- Nie mam zielonego pojęcia. Przełączę cię na archiwum.
- Dobra, dzięki.
Usłyszał stuk klawiszy, ale po tamtej stronie było zajęte. Czekając, aż automat połączy go ponownie, wyjął z kieszeni mały czytnik diviksów. Wybrał pierwszy lepszy film z dysku i oglądał, trzymając urządzenie na kolanie. Ręce mu się trzęsły, chyba za dużo pił ostatnio. Najpierw rozwód z żoną, potem piekielne wyrzuty sumienia z powodu dzieci. Wszystko mu się psuło. Przełączył na inny film. Francuzi właśnie obrywali w Wietnamie, kiedy odezwała się archiwistka:
- Tak, słucham?
- Dzień dobry. Staszewski z policji. Dostałem od was jakieś dziwne materiały.
- Momencik. Już sprawdzam.
Znowu stuk klawiszy.
- Tak, widzę pańskie zgłoszenie.
- Czemu mi ktoś przysłał informacje sprzed wojny?
- Nie wiem, proszę pana. Zadał pan pytanie, a komputer wybrał wszystkie wypadki odpowiadające konkretnym kryteriom.
- Ale przecież wysłała mi pani dane dotyczące Alberta Grunewalda z 1939 roku.
- To nie ja. To komputer.
- Proszę pani. Jeśli ktoś popełniał zbrodnie w trzydziestym dziewiątym i zakładając, że nie był wtedy przedszkolakiem, ale miał, powiedzmy, dwadzieścia lat, to dzisiaj miałby ile? - Sam gorączkowo obliczał to w myślach, bo był kiepski z matematyki. - To daje osiemdziesiąt siedem lat. Czy wyobraża pani sobie staruszka w tym wieku, który nadal popełnia zbrodnie?
- To nie ja. To komputer panu odpowiedział na zadane kryteria. Mamy już wprowadzone archiwa milicji, a nawet przedwojennego kripo. Wszystkie akta były w budynkach przejętych po wojnie. A my mamy teraz taki fajny amerykański skaner...
- Ale kto mi przysłał dane z 1939? - Staszewski zdenerwował się tak, że czytnik o mało nie spadł mu z kolan.
- Powtórzę jeszcze raz: komputer. Zadał pan pytanie, lecz nie ograniczył czasowo zasięgu poszukiwań. To taki przycisk na dole w oknie formularza. Więc maszyna wysłała panu wszystko, co miała i co odpowiadało kryteriom.
- Rozumiem. Dziękuję.
Zamyślony odłożył słuchawkę. Przecież zbrodni nie mógł popełniać facet, który miał prawie dziewięćdziesiąt lat. Jeśli nawet jeszcze żył, to leżał w łóżku, robił do pampersa, popijał letnią herbatkę i czekał na pielęgniarkę. Niemożliwe!
No dobrze. A może to organizacja? Ale jaka? Działająca na terenie Wrocławia od 1939 roku? Śmieszne. Przecież najpierw były Niemcy, które chciały rządzić światem, a potem Polska, która przejęła to miasto. Niemożliwe, żeby istniał ktoś, kto popełniał zbrodnie non stop przez prawie siedemdziesiąt lat.
Miszczuk został oficerem, ponieważ zasłużył się na wojnie. Niemiecki kontratak rozsypał radzieckie siły na tym odcinku. Zagrożony był nawet ruski sztab. I w tym momencie ruszyły do ataku dwa polskie czołgi. Miszczuk przywiązał sobie na szyi dziecinną żeliwną wanienkę. Miała służyć jako zbroja. Za nim szedł Wasiak. Jedną ogromną stalową patelnię wsunął w gacie, drugą za kurtkę - rękojeść wystawała mu przez kołnierz. Obaj mieli po dwie pepesze.
- Jesteśmy polskimi czołgami! - krzyczeli.
Walili, każdy z dwóch pepesz trzymanych w rękach. Rosyjski oficer wyskoczył z bunkra, żeby zobaczyć to zjawisko.
Dostali po dwa pociski. Miszczuk w wanienkę, Wasiak w patelnię. Niemcy strzelali precyzyjnie. Uciekali, bo im się chyba nie chciało ginąć. Inni Rosjanie też wyszli na zewnątrz, patrząc z pewnym zdumieniem.
- A wy co tu robicie? - zapytali.
- No, generalnie służymy za czołgi, obywatelu jakiś tam... Nie umiem rozeznać się w waszych stopniach. - Miszczuk szarpał się z przywiązaną do szyi wanienką. -Panie, no...
- Ja nie pan.
- No... no... Panie oficyjerze.
- Śmiesznie to mówisz. - Rosjanin uśmiechnął się nagle. Usiadł na cembrowinie nieczynnej fontanny. Odsunął czapkę na potylicę. - A skąd jesteś?
- Ze wsi.
- Z jakiej?
- A Mohyłowo. Daleko stąd. Dziadowie prawili, że była tam straszna bitwa między naszymi i obcymi. Ale dostaliśmy chyba w dupę.
- No, ale teraz ty bijesz wroga w dupę.
- Chyba tak.
Rosyjski oficer zapalił papierosa.
- Wiesz co? Ja też jestem Polakiem, jak i generał Głuzdowski, który prowadzi to natarcie. Tak jak ty w ruskiej armii. Trzeba było się sprzymierzyć z diabłem, żeby zabrać im Breslau. My nie darujemy.
- Tak jest, panie oficyjerze.
- Oddamy diabłu wszystko. Ale... - zaciągnął się głęboko - Breslau będzie nasz. Zdobędziemy go albo oni się poddadzą.
Przerwały mu głośne komunikaty wygłaszane po niemiecku z megafonów. Wezwanie do kapitulacji, opis tego, co działo się wokół miasta, oraz wyjaśnienia, że armia Schoernera nie przyjdzie na pomoc, bo spieprza na Zachód jak może najszybciej.
- Słuchaj. Pogadajmy jak Polak z Polakiem.