Выбрать главу

- Na cholerę wam trzy steny, schmeisser i pepesza? - wrzasnął żołnierz w przepoconym mundurze.

- Do obrony własnej - odparł spokojnie Borowicz.

- A dwa pancerfausty?

- A... jakoś tak się przyplątały.

- Jesteśmy z Milicji Obywatelskiej! - włączył się Miszczuk. Pokazał papier z pieczątką NKWD.

Dowódca patrolu natychmiast opuścił swój automat. Nie chciało mu się wędrować za krąg polarny. Pokazał, że można jechać.

Kiedy tylko skręcili w lewo, złapał ich patrol sowiecki. Tu było jeszcze prościej.

- Ile? - spytał Borowicz.

- Osiem!

- Akurat. Dam ci jedną.

- Dwie?

- Dwie butelki? Czyś ty ocipiał? Dam ci jedną!

Tym razem przerwał im Wasiak:

- Panie śledczy. Koło nam się odłączyło od furmanki i tam się turla.

Borowicz wyjrzał zdziwiony.

- Przecież to niemożliwe!

- No, ale tam się toczy.

- O Boże, stanęliśmy na kupie gruzu.

Wybiegł, żeby sprawdzić. Nawet zapasowego nie dało się włożyć, bo wszystkie śruby były zerwane.

- No jasny szlag! Przecież jechałem ostrożnie. Nie po wybojach.

- Akurat ostrożnie! - wściekł się Miszczuk. - Ze dwa razy tym kołem wjechaliśmy w dziurę po bombie na ulicy. Musiałem się trzymać z całej siły.

Borowicz spojrzał na niego.

- To co robimy? Naprawa potrwa ze dwa dni.

Miszczuk wyskoczył z auta. Podszedł do Rosjan.

- Rebiata, posłuchajcie. Damy wam cały nasz bimber i mercedesa. On da się naprawić w dwa dni. A kiedy go sprezentujecie dowódcy, to będziecie mieli fajnie. Patrzcie, ma nawet chorągiewkę na masce. Ale musimy mieć jakiś samochód w zamian.

- Amerykańskiego jeepa wam nie damy!

- A nie musi być amerykański. Dajcie cokolwiek..

Rosjanin zastanawiał się długo. Wizja bimbru i tego, że tak królewski prezent osobiście da dowódcy, a ten odeśle go za to z powrotem do Rosji, do rodzinnej wioseczki, w ramach przedterminowej odsyłki, cholernie nęciła. Bardzo już chciał zobaczyć rodzinę. Był na wojnie od samego początku.

- Dobra. - Przełknął ślinę. - Jeepa wam nie damy. Ale jest tu taki niemiecki transporter pancerny.

- Opancerzony - poprawił go Borowicz.

- Rozchlastało go nasze działo - kontynuował Rosjanin. - Ale jeździ. W silnik nie dostał. Tyle że burty jednej nie ma.

- Dobra, dawaj. - Miszczuk popluł w rękę i wystawił do przybicia.

Rosjanin musiał być Polakiem z pochodzenia, bo też popluł i przybił. Potem się odwrócił i krzyknął:

- Wania! Leć i przyprowadź to cudo!

- Tak toczno! - Żołnierz rzucił się pędem w kierunku koszar.

W trakcie oczekiwania rozpili jedną butelkę bimbru. Przegryźli tuszonką. A kiedy zawartość puszki się skończyła, zjedli jakąś ohydną konserwę z US Army. To była kasza. Niezjadliwa kompletnie. Jałowa, bez smaku. A tu nawet soli nie było. Drugą butelkę zaczęli, zagryzając niemieckimi sardynkami z brytyjskich dostaw. Miszczukowi, Wasiakowi i Rosjaninowi brakowało chleba. Wszyscy chłopi z urodzenia, nie wyobrażali sobie posiłku bez chleba. Jedynie Borowicz pił pod papierosa. Odpalał jednego chesterfielda od drugiego. Potem przeszedł na brytyjskie playersy. Ale też trzymał się najlepiej. Ci cholerni inteligenci potrafili jednak upić się i być ciągle w formie. Nareszcie przyjechał niemiecki transporter. Rzeczywiście, rozwalony z jednej strony. Borowicz wskoczył do środka przez właz ewakuacyjny. Długo sprawdzał mechanizmy. Potem wychylił głowę z włazu kierowcy.

- Rzeczywiście wszystko działa. W środku nie bardzo da się siedzieć, bo go rozpierniczyło ruskie działo. Ale możecie jechać na dachu.

- No to nie ma sprawy. - Zaczęli żegnać się z Rosjanami.

- I dajcie mi moją torbę!

- Dobra!

Na chwiejnych nogach przenieśli z mercedesa broń i amunicję. Borowicz ich zaskoczył. Otworzył boczne drzwiczki. Wziął swoją torbę i wyjął z niej czystą koszulę, którą założył. Zawiązał na szyi biały jedwabny szalik. Włożył angielską kurtkę lotniczą. A do tego niemieckie gogle, które znalazł wewnątrz.

- No i jak, panowie? - Założył amerykański hełm. - Dobrze się prezentuję?

- No, całkiem obleci - powiedział Wasiak.

- Więc wy na dach. Bierzcie steny i na górę. Resztę klamotów umieszczę w kabinie kierowcy.

- A dlaczego steny? - spytał Miszczuk.

- Bo z tego cholerstwa można strzelać, nawet jak ktoś jest bardzo pijany.

- No ale na boku mamy hakenkrojca. - Policjant wskazał pancerną burtę. - Nasi zastrzelą, nie pytając o imię.

- O żeż wy sieroty - zdenerwował się Borowicz. - Przecież to niemiecki pojazd. Kierowca musiał mieć trochę minii.

Wszedł do pojazdu i zaczął rozwalać skrzynki w pobliżu stanowiska operatora. Po chwili podał im puszkę.

- Proszę. Przemalujcie swastyki na - zawahał się - na polskie szachownice lotnicze. Będzie najprościej.

- A czym?

- Boże, sieroto! Kawałkiem zwiniętej w rulon gazety! No, bądź harcerzem i zacznij sobie wreszcie radzić.

Wasiak usiadł na ulicy. Patrzył przed siebie, na zielone tereny naprzeciw. Na dzikie pola, które za kilkadziesiąt lat zostaną przecięte liniami wysokiego napięcia, a pod spodem zamienione na pracownicze działki. A potem wybuduje się tu domy, niszcząc działki.

- Ja nigdy nie byłem harcerzem - powiedział smutno. - Jestem ze wsi. Bardzo biednej. Nikogo nie było stać na jakieś tam harcerstwo. Jeść nie było co.

- Dobrze. - Borowicz ponownie wyskoczył z pojazdu. Wyjął z kieszeni jakieś ulotki, zwinął w rulon i usiłował stworzyć polski znak nakanwie niemieckiego. - Dobrze - powtórzył. - Chłopom to się nawet nie chce nic namalować na durnym pancerzu. Więc będzie malował magister Uniwersytetu Jagiellońskiego! Arcydzieło takie, że Matejce gacie spadną.

Miszczuk podszedł z boku.

- Przestań.

- Bo co? Postawisz pod ścianą i rozstrzelasz?

- Nie, od tego jest UB. Ale nie mów mu tak. On całą rodzinę od Ukraińców stracił.

- A ja to co?! Widzisz gdzieś tu moją matkę albo ojca? Mojego dziadka? - krzyczał. - A może moją siostrę?

- Przestań.

- Widzisz gdzieś tu moich bliskich? A może do kieszeni schowałem i tam się kryją przed wami?

- Skończ już.

Borowicz też usiadł na ulicy.

- Mam was w dupie. - Nawet nie chciało mu się palić. - Ojca, profesora, poprowadzili na rzeź do jakiegoś obozu, gdzie się jeszcze męczył parę miesięcy.

Miszczuk przysiadł obok.

- A mojego ojca, prostego chłopa, dziabnęli najpierw bagnetem. A kiedy za głośno charczał, dobili kijem położonym na gardło. Tyle wiem od tych kilku osób, które uciekły do lasu. O reszcie rodziny to już się dowiedziałem od Ruskich.

Borowicz wstał i chwycił za zaimprowizowany pędzel ze zwiniętych ulotek.

- Dobra, nie licytujmy się. Do roboty.

Zaczął malować polską szachownicę lotniczą na burcie. Okazało się, że rzeczywiście miał niezły talent. Zajęło mu to może dwie minuty. Potem jeszcze domalował polskiego orła na pancernej płycie z przodu - oczywiście z koroną. Też całkiem nieźle. Z boku dopisał jakieś fikcyjne numery seryjne, żeby uprawdopodobnić całe przedsięwzięcie.

- Ruszamy - powiedział po chwili. - Wy ze stenami na dach, ja do środka.

Włączył interkom, który miał zewnętrzny głośnik dla desantu. Chciał, żeby go słyszeli.

- Uwaga. Wkraczamy znowu do niebezpiecznego rejonu. Patrzcie na wszystko wokół, bo ja ze środka gówno widzę.