- Mam się jeszcze bardziej wypiąć? - spytała już z lekkim powątpiewaniem.
- Włóż szlafrok.
Gorączkowo przerzucał kartki skserowanego pamiętnika Grunewalda.
- A skąd ja ci wezmę szlafrok? Przecież nie mamy żadnego.
Mniej więcej wiedział, co robić.
- Musimy odtworzyć pewną sytuację. Co do szczegółu. Skoro nie masz szlafroka, załóż płaszcz. Będziesz udawać moją służącą, Helgę.
- Znaczy mam włożyć fartuszek kuchenny na golasa? Ale i tak mi go poplamiłeś olejem, czyszcząc spluwy, żeby nie zabrudzić swojego ulubionego T-shirta. Jak mam włożyć tę szmatę?
- Nie, znajdź płaszcz.
- Nie mam. - Nagle uderzyła się w czoło. - Mam, mam, mam!
Pobiegła znów do garderoby. Zaczęła przesuwać tony kurtek puchowych, wojskowych, sportowych, skórzanych, letnich i zimowych umieszczonych na wieszakach.
- Mam! Jest!
- To zakładaj i chodź.
Po chwili wyszła owinięta płaszczem tak, żeby udawałszlafrok.
- No i co? - była już wyraźnie zaciekawiona.
Staszewski ciągle wertował odbitki z pamiętnika Grunewalda.
- Helgo, zrób mi śniadanie i szybkie mycie. Chcę sześć jajek na boczku i słoninie...
Mariola spojrzała na niego jak na wariata. Dosłownie ją zatkało.
- Sześć jajek to może i znajdę w lodówce. Ale skąd mam wziąć boczek i słoninę? Przecież są potwornie niezdrowe. Nie jemy tego syfu.
Niestety, miała rację. Słoninę on sam może widział kiedyś w dzieciństwie. A może nawet nie w dzieciństwie, tylko na jakimś filmie? W każdym razie mgliście wiedział, co to jest. Ale skąd ma ją wziąć dzisiaj? Nie miał pojęcia.
- Może mamy jakąś konserwę?
- Chcesz jajecznicę z tuńczykiem? - nie zrozumiała. A tylko tuńczyka mogła znaleźć na półce.
- Nie! Chcę odtworzyć sytuację sprzed kilkudziesięciu lat.
- No to nici z tego. Mogę ci dać ostre papryczki do jajecznicy. Mogę ci dodać chudą wołowinę, którą trzymam na zupę gulaszową, albo kotlety z soi. Albo... - Otworzyła drzwiczki lodówki i studiowała zawartość. - Może żurawinę z pigwą? Albo kawior lub kandyzowany ananas?
- Nie! - warknął. - Muszę odtworzyć sytuację sprzed kilkudziesięciu lat - powiedział po raz kolejny. - Muszę mieć jajecznicę z mięsem.
- Wiesz co? Powtarzasz się.
Staszewski nagle podparł głowę rękami. Chryste! Ona miała rację. Co chwilę to samo, to samo, to samo. Powtarzający się film. Jak kalejdoskop przestrzeni. Geometria czasu. Jeszcze raz i jeszcze. Do znudzenia. Postanowił jednak się nie zrażać. Był niezłym dochodzeniowcem mimo swojego pijaństwa. Poczłapał do barku i nalał sobie wódki do kieliszka.
- Musisz szurać kapciami.
Nie mogła szurać, bo nosiła plastikowe klapki w jakiejś supertechnologii. Nic z tego nie wyszło. No, może jakiś szelest, ale nie za bardzo. Klapki były przeciwpoślizgowe.
- Teraz daj mi miednicę z wodą do mycia.
Mariolę znowu zatkało.
- A skąd ja ci wezmę miednicę, do jasnej cholery? To jakieś średniowiecze czy co?
- To daj głęboki talerz.
- Nie będziesz mył gęby w moim talerzu!
- A wiadro?
Zaczęła pukać się w czoło.
- A skąd wezmę?
Postanowił być ugodowy. Poszedł na współpracę:
- Może być takie od mopa.
- Ten kwadratowy pojemnik?
- Tak. Nalej tam ciepłej wody. Znajdź miseczkę i rozrób mydło. Potem daj pędzel.
Przestała się dziwić i z rezygnacją machnęła ręką.
- A mamy jakiś pędzel? Mojego do pudru ci nie dam.
- O Boże. Zrobimy ze zwiniętej i wystrzępionej gazety! - zdenerwował się. - Zresztą może być ten, który został po ostatnim malowaniu mieszkania.
- Przecież to rolka. Chcesz mazać swoją twarz brudną rolką?
- Nie chcę. Muszę odtworzyć pewną sytuację. Chcę mieć mydło.
Zaczęli szukać.
Nic z tego. Przewalili całą szafkę w łazience. Obydwoje cierpieli na alergię. Dokładnie sprawdzali etykiety środków do mycia. Na każdym było wyraźnie napisane, że producent gwarantuje brak mydła w «środku myjącym». Sami przecież wybierali. Mieli japońskie mleczko do pielęgnacji twarzy Shiseido, oczyszczający tonik z algami, żel z mikrogranulkami i substancją ściągającą pory, piankę czyszczącą wewnętrznie, cokolwiek by to znaczyło, oraz cleaner ze zmielonymi muszelkami. Każdy z absolutną gwarancją braku mydła.
- Skąd mam ci wziąć mydło? - spytała wkurzona Mariola.
- Nie ukradliśmy czegoś z któregoś hotelu?
Zamyśliła się. Potem poszła do garderoby.
- Ty możesz mieć rację. - Przyniosła torbę podróżną Sławka. Szperała z dużą wprawą.
- Jest! - Wyjęła malutkie mydełko. - Jest. Do tego ręcznik, szlafrok i chusta do owijania wina. - Milczała przez chwilę. - To po cholerę musiałam wkładać płaszcz? - Zajrzała głębiej. - Ukradliśmy jeszcze szampony, żele pod prysznic i łyżkę.
- No widzisz, sklerotyczko?
- Boże! Nie pamiętam, skąd myśmy to kradli.
Sławek zmrużył oczy, zastanawiając się intensywnie. W Egipcie? W Zakopanem, w Ustce? Czy na Maderze?
- Ja też nie pamiętam. Nieważne. Skup się!
Załamała ręce.
- Co mam robić?
- Helgo, przygotuj mi golenie - cytował dokładnie pamiętnik Grunewalda. Krok po kroku.
- W czym mam ci przygotować to golenie?
- W naczynku.
- Przecież nie mamy.
- To w filiżance.
- Też nie mamy. Może być w kubku? Ale nie dam ci mojego ulubionego.
Palnęła się w czoło. Znalazła na półce wielkie pudło z filiżankami Rosenthala, które dostali w prezencie. Nie używali, bo za drogie na co dzień.
- Podaj brzytwę.
- Jezusie Chrystusie. Brzytwę to ja może raz w życiu widziałam!
- Nie komplikuj. Daj maszynkę do golenia.
- Tę elektryczną? Przecież tylko taką masz.
- Daj mi swoją plastikową maszynkę, którą depilujesz nogi. I spokojnie. Wszystkimi bakteriami już dawno się wymieniliśmy.
Mydło nie chciało rozpuścić się w filiżance. Przypominało kawałek betonu. Bełtanie zwiniętą gazetą, rozbijanie nożem ani włożenie do kuchenki mikrofalowej nic nie dawało. Staszewski zadzwonił więc do kolegi fizyka. Ten przez kilka minut udzielał sążnistych wyjaśnień, dlaczego się nie rozpuszcza. Generalnie chodziło o to, że mydło jest zbyt dobrej jakości. Z byle jakim nie byłoby problemu, a to musiało być high quality. W rękach będzie mydlić, w filiżance nie. Ale za to nie zostawia osadu, nalotu, żadnych brudów. Jest pancerne.
Nie wiedział, co zrobić. Namydlić ręce, a potem na twarz? No ale Grunewald wyraźnie wspominał o naczynku. Czy to jest ważne? Nie miał zielonego pojęcia.
- Helgo! Zawołaj mi dorożkę.
Wyraźnie zaciekawiona podeszła do laptopa. Szybko stukała w klawisze. Google, searching. We Wrocławiu było może pięć dorożek. Wszystkie w Rynku - tylko dla turystów. Mała szansa, żeby dotarły na Karłowice w dającym się przewidzieć czasie. Nagle zmarszczyła brwi.
- Sławek, Chryste! Przecież dzisiaj jest trzeci maja.
- O cholera, a my nie mamy flagi!
- Mamy! - Popędziła do garderoby. - Przecież kupiłam w zeszłym roku.
Wróciła ze sztandarem zatkniętym na kijku od mopa. Przywiązała go do poręczy balkonu drutem i usztywniła taśmą klejącą. Była niezła w improwizacji. Flaga łopotała na wietrze. Sławek zasalutował do gołej głowy. Tak tylko, żeby pokazać szacunek. Męczyło go co innego. Usiadł znowu do akt i gorączkowo przerzucał papiery. Najpierw pamiętnik Grunewalda.
Na święto nazistowskie wywiesiłem flagę ze swastykę.