Выбрать главу

- Kiedy pan po polsku prawie nie mówi.

Oficer uśmiechnął się lekko.

- Odważny jesteś. - Skinął głową. - Za zasługi wojenne mianuję cię porucznikiem. Tego drugiego, z patelnią na jajach, mianuję sierżantem.

- Tak jest, towarzyszu!

- No, nareszcie poprawnie się odezwaliście. Choć ze mnie taki «towarzysz» jak z koziej dupy fortepian. - Zsunął czapkę z powrotem na czoło. - W polskiej armii mówi się «ku chwale ojczyzny». No, ale my na razie w innym wojsku jesteśmy. - Wstał lekko. Był bardzo szczupły. - Kiedy już zdobędziemy Breslau, to spróbujcie go bronić. Już wy nie popuścicie. - Znowu uśmiech. - Chłopi z dziada pradziada.

* * *

Breslau stał się Wrocławiem już po kilku dniach. Miszczuk i Wasiak zgłosili się do Milicji Obywatelskiej w kilka miesięcy później, po demobilizacji. Obaj zostali przyjęci, bo mieli wzorowe papiery - służba w Armii Radzieckiej, chłopskie pochodzenie i ordery za męstwo. Zapłacili diabłu, co było trzeba. Tyle, ile mogli. Diabeł jednak chciał więcej. Zapisali się do partii, ponieważ tak im kazano. Chodzili w niedzielę na czyny społeczne, polegające na odgruzowywaniu tego morza ruin, choć dla chłopów z urodzenia praca w niedzielę była gorejącą raną. Toż to grzech. Ale skoro partia kazała... Trudno. Zaciskali zęby i robili swoje. Ukradkiem chodzili do kościoła. Każdy w innym punkcie miasta, żeby nikt ich nie namierzył. Miszczuk potrafił nawet przejść na piechotę z centrum do kościoła na Karłowicach. Tam i z powrotem. Ale dzięki temu go nie rozpoznano.

Pracowali nieźle. Szabrownicy, złodzieje, bandyci. Strzelaniny na Biskupinie, który wydawał się wtedy odległy jak Dziki Zachód od Anglii. Tam łatwo było stracić życie. Ale nie trafiło na takich, co się boją czegokolwiek. Szli na piechotę. Jeepy i ciężarówki były dla bezpieki. Miszczuk i Wasiak nie okazali się aż tak godni jak oficerowie UB - Wilenstein, Blugenwitz czy Rozewidzki, żeby ich wozić amerykańskimi autami.

Partia o nich dbała jednak. Najpierw przydzielono im kozetki we wspólnej sali mieszczącej dwadzieścia osób. Do tego stołówka dawnego gestapo, gdzie dostawali byle co, ale za to za grosze. A potem przydział na służbowe mieszkanie. Niestety, mieszkanie miało niewielką wadę. Nie posiadało jednej ściany i strasznie tam wiało. Żeby nie wypaść po nocy, kiedy chodzili sikać, ustawili rząd pustych butelek po bimbrze przed krawędzią przepaści. Nawet zaspany facet, jeśli kopnie taką flaszkę i usłyszy łoskot, to zawróci. To się sprawdzało. Z zazdrością patrzyli na polskie rodziny, które przybywały, ciągnąc za sobą wózki z tym, co pozwolono im zabrać ze Wschodu - z Wilna czy Lwowa. Obaj byli samotni. Gdy obu wcielono do ruskiej armii, ich rodzinami zajęli się Ukraińcy. No i teraz pozostali sami. Bez bliskich, bez swoich wsi, bez żadnego mienia poza tą jedną amerykańską paczką oraz tym, co dała im partia. Dwa kiepskie koce z napisem «Wehrmacht» i dwa doskonałe materace z napisem «US Army». Było ciepło pomimo braku ściany, bo nakrywali się kurtkami. Dało się żyć. Tylko ta dziwna sprawa...

* * *

Staszewski podkręcił kaloryfery w swoim mieszkaniu. Było odrobinę za zimno. Najpierw wziął gorącą kąpiel. Potem przełknął dwie tabletki aspiryny i witaminę C. Przygotował sobie drinki i piwo. Włączył panoramiczny telewizor. Jak zwykle o tej porze. Ktoś coś gotuje, a prezenterzy krążą pomiędzy ludźmi, którzy na przykład hodują króliki. Bryndza. No i jeszcze amerykańskie seriale, w których Joe strzela do przestępców, albo brazylijskie, w których Jose kocha Juanitę, ale coś mu nie wychodzi. Pewnie ma wrzody na penisie, pomyślał Staszewski. Oglądał jednak te seriale ze złomowiska, bo po prostu nie miał siły szukać czegoś sensownego. Od czego to się zaczęło? - pytał się w myślach. Grunewald, Miszczuk, Wasiak. Wszyscy polegli w jednej sprawie. Jak to możliwe? Zadzwonił do archiwum. Włączył tryb głośnomówiący w telefonie, bo robił sobie kawę.

- Przepraszam, że przeszkadzam - krzyczał znad elektrycznego czajnika w kuchni. - Czy mamy akta Alberta Grunewalda? Rok 1939.

Chwila oczekiwania.

- Tak, mamy. Mamy też jego pamiętnik.

- O!

- Podesłać panu?

- Bardzo proszę.

- Adres e-mail, poproszę.

Podał.

- I z góry dziękuję.

Elektryczna golarka na baterie nie była zbyt sprawna, ale nie wymagał od niej nic więcej. Nie miał w planach spotkania ze swoją kobietą dzisiaj. Mógł pozostać niedogolony.

Pamiętnik Grunewalda? To chyba będzie interesujące. Ciekawe, od czego się to wszystko zaczęło...

* * *

Kuger kuśtykał z celi więzienia śledczego do pokoju przesłuchań. Miał tylko jedną rękę. Opierał się na kuli, bo teraz miał też tylko jedną nogę. Na szczęście dwaj strażnicy nie wyzłośliwiali się i usiłowali go podtrzymać. Dotarł do pokoju przesłuchań.

Pozwolono mu usiąść, co przyjął z ulgą. Miszczuk i Wasiak z marszu potraktowali go srogo.

- No i co macie na swoje usprawiedliwienie, Kuger? No co?

Pani tłumacz ledwie się wyrabiała. Znała jedynie szkolny niemiecki.

- Jak wam się usprawiedliwić, Kuger? - tłumaczyła. - Co wam teraz powiedzieć?

- Ja tam nie wiem. - Zamyślił się. - Co mam wam powiedzieć?

- On nie chce nic powiedzieć - tłumaczyła na polski.

- No to powiedz mu, że zrobimy z nim jak polskie gestapo! - wrzasnął Miszczuk.

Przetłumaczyła.

- Zrobią z tobą jak polskie NKWD - tak to brzmiało w jej wersji. Widać też czegoś doświadczyła w życiu.

Kuger się przestraszył.

- Ja nic nie wiem! - krzyknął. - Ja prosty policjant. Nie wzięli mnie na wojnę, bo jakiś Ślązak rękę mi okaleczył. A potem ruski bombowiec nogę urwał! Jestem... Byłem - poprawił się - zwykłym policjantem. Tak jak i wy.

Tłumaczka była niezła:

- On mówi, że był bombowcem, a z was to zwykłe policjanty.

- Nie żadne policjanty - wydarł się Miszczuk. - My jesteśmy z Milicji Obywatelskiej!

Kobieta dawała z siebie wszystko:

- On mówi, że nie są z policji, tylko... tylko... z pospolitego ruszenia.

- Boże. Nie rozumiem.

- No... - Nie mogła się skupić. - Aufstand. Powstanie. «Hej, kto Polak, na bagnety!» - usiłowała mu wytłumaczyć, śpiewając.

Nie pojął.

- Jakie bagnety? Przecież wygraliście wojnę.

- No, nie rozumiesz? - Zanuciła znowu: - «Strzelcy maszerują, ułani werbują... zaciągnę się!».

- Kompletnie nic nie rozumiem.

Przetłumaczyła:

- Absolutnie odmawia współpracy. Jest zagorzałym nazistą i powiedział, że Hitler zwycięży.

Miszczuk pokręcił głową.

- Nie powiedział. Może jestem i głupi, ale nawet ja wiem, jak się mówi «Heil Hitler». On w ogóle nie użył słowa «Hitler».

Włączył się Wasiak:

- Spytaj go, jak długo ślęczał nad tą sprawą z Grunewaldem.

Przetłumaczyła:

- Oni pytają, jak długo kochałeś się z Grunewaldem.

Kuger oniemiał.

- Przepraszam, co?! Nigdy nie kochałem się z mężczyzną. Jestem protestantem. Człowiekiem wierzącym. Ja? Z Grunewaldem?

- Co on mówi? - dopytywał się Wasiak.

- Mówi, że nie walczył pod Grunwaldem. I nie można go o to oskarżyć. - Tłumaczka zamyśliła się na chwilę. I dodała: - Cholera. On może mieć rację. Przecież to dość dawno było. Myślicie, że można żyć aż tyle lat?

Miszczuk się zdenerwovał. Wasiak ukrył twarz w dłoniach.

- Dziewczyno, gdzieś ty się uczyła niemieckiego?

- No, w Związku Radzieckim. Wywieźli całą rodzinę i pojechaliśmy do kołchozu. Szczęście mieliśmy. Bo innych wieźli... - zawahała się - no, wiecie gdzie.