- Ty, dziadek. Wysiadasz czy jedziesz z nami?
Staszewski roześmiał się głośno.
- Po cholerę wzywać policję, skoro jest na miejscu. - Wyciągnął legitymację. - Obydwaj wysiąść i ręce na maskę.
Bandzior przy kierownicy nawet nie spojrzał.
- Spierdalaj - powiedział spokojnie.
Zaciekawiona rozwojem wypadków Mariola, ciągle z hełmem w ręku i w kewlarowej kamizelce, podeszła z boku. Tym razem bandzior spojrzał.
- O Chryste! Siły specjalne! O tym nie mówili!
- Chodu! - Drugi otworzył drzwi po swojej stronie samochodu i szczupakiem wyskoczył na chodnik. Kolega poszedł w jego ślady. Zaczęli uciekać, roztrącając przechodniów.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję - bełkotał osłabły nagle z ulgi staruszek.
- Nie ma za co - mruknął Sławek. - My zawsze na posterunku.
Wyjął znowu telefon i przesłał zrobione złodziejom zdjęcia na komendę. Połączył się z SWD.
- Postarajcie się złapać tych dwóch - powiedział. - Powinni uciekać albo ulicą Kochanowskiego, albo wałami po południowej stronie kanału. Ale to tylko moje przypuszczenia. Może być jeszcze Chopina i okolice.
- Przyjęłam. Kopiuję zdjęcie do terminali radiowozów. - Słyszał stuk klawiszy dyspozytorki. - Co zrobili?
- Kroili merola w biały dzień.
- To naprawdę takie ważne, żeby aż uruchamiać wszystkie siły w okolicy?
Staszewski tylko westchnął. Jednorazową chusteczką otarł pot z czoła. Było cholernie gorąco. Niektórzy z przechodniów, niestety, wyłącznie płci męskiej, wachlowali się własnymi koszulkami.
- Bardzo ważne, bo to chyba część innej sprawy.
- Korek już rusza - wtrąciła Mariola.
- O, właśnie! Proszę mi dać numery rejestracyjne tych dwóch samochodów, które zderzyły się na Kochanowskiego jakieś pół godziny, czterdzieści minut temu.
Znowu stuk klawiszy. Kobieta po drugiej stronie była bardzo sprawna w obsłudze sprzętu, lecz też w jej głosie zabrzmiało rozczarowanie.
- Przykro mi. Nie było żadnego zgłoszenia.
- Ale to poważny wypadek. Dwa zmasakrowane samochody.
- Sprawdzę w drogówce, może coś wpłynęło w ostatniej chwili. Choć wątpię. Czy widzi pan te samochody na poboczu albo widział pan ciągniki pomocy drogowej?
- Nie.
- No to pewnie się dogadali między sobą i pojechali.
Uśmiechnął się.
- We wszystko uwierzę oprócz tego, że Polacy po wypadku się dogadają. Pozabijają to tak.
Miał wrażenie, że cała ta sytuacja została zaaranżowana. Przede wszystkim debilna kradzież. Po co kroić auto, skoro po prawej ma się nieprzejezdne chaszcze, po lewej korek, a z przodu chodnik na moście zbyt wąski na tak wielkiego mercedesa. Teoretycznie (lecz tylko teoretycznie) można było wycofać się na wały i ich koroną dotrzeć do Pomorskiej, ale tylko po to, żeby wrąbać się w korek na drugim moście. W tym czasie właściciel zawiadomi policję i umarł wbutach. Zresztą jak samochód o tak niskim zawieszeniu miałby przejechać przez tory kolejowe? Staszewski zdał sobie sprawę, że złodzieje nie mieli którędy uciekać, a jednak kradli. Mogło więc chodzić wyłącznie o niego?
Zaraz, przecież Grunewald też widział złodzieja furmanki. Jednak nie podszedł bliżej, tylko «odparł go godnością urzędu». Czy chodziło o to, żeby podejść blisko? Nie udało się. Tamci byli jednak na to przygotowani. Podstawili jakichś pseucovolkssturmistów w dziwnych mundurach. Jeden z nich miał w ustach lufkę. Dlaczego Grunewald tak dokładnie opisywał w raporcie nieistotne drobiazgi? A może były istotne? Może dmuchnięto mu czymś w twarz, skoro potem miał halucynacje? Połączył te fakty? Chyba nie. Lecz nos przedwojennego oficera wyczuł w tym coś dziwnego, jeśli opisywał takie szczegóły. Hm... A ci z mercedesa mieli lufkę? Nie, to już nie te czasy. Widział jakąś rurkę w ręku jednego z nich, ale myślał, że to jakiś przyrząd do obchodzenia samochodowej blokady. Dziś to mógł już być aerozol.
- Mariola! - krzyknął. - Szybko do domu!
- No, nareszcie jakaś mądra decyzja. - Dziewczyna odłożyła hełm i zaczęła ściągać kamizelkę.
- Nie ma czasu. Szybciej!
Wskoczyli do samochodu. Staszewski położył na dachu niebieskiego koguta, włączył syrenę. Gwałtownie wdarł się na prawy pas, potem na lewy, sforsował pas zieleni dzielący jezdnie i ruszył, manewrując między leniwie ustępującymi mu miejsca autami. Dopiero na skrzyżowaniu, kiedy już skręcił w lewo, dał gaz do dechy, szybko zmieniając biegi. Mieli około dwustu na godzinę. Zaczął hamować tuż przed parkingiem, z piskiem opon skręcił, a później szarpnął kierownicą w lewo, jednocześnie podnosząc dźwignię ręcznego hamulca. Samochód wykonał zgrabny piruet i zatrzymał się od razu tyłem na właściwym miejscu.
- Wariat! Wariat - powtarzała Mariola, chowając twarz w rękach.
- Szybciej! - Wyskoczył na zewnątrz. Rzucił koguta na przednie siedzenie i pobiegł do drzwi wejściowych.
Na szczęście jedna z wind stała na parterze. Jezu, jak długo jedzie się na czwarte piętro. A dotychczas wydawało mu się, że to błysk.
- Co się stało? - pytała rozdygotana Mariola.
Nareszcie! Usłyszeli łagodne «ping!» i drzwi rozsunęły się bezgłośnie. Pogalopowali korytarzem dłuższym niż w bunkrze Hitlera. Staszewski długo nie mógł trafić kluczem do dziurki.
- Teraz zamknij drzwi na oba zamki, zamknij wszystkie okna i zaciągnij rolety.
- Ale co się stało?
- Zaraz! - Wyskoczył na balkon, zasunął osłonę klimatyzacji, która automatycznie przestawiła się na obieg wewnętrzny. Rozejrzał się wokół. Supersolidne, prawie pancerne drzwi, zamki nie do sforsowania, dobrze zabezpieczone okna. Jego doświadczenia z prowadzonych spraw o włamania i to, jak je wykorzystał, właśnie procentowały. Lodówka pełna żarcia, zapasy wody, suche, wojskowe porcje żywieniowe, poukładane jedna na drugiej w garderobie, tulejki z chemicznym światłem, kilka egzemplarzy broni palnej i spore zapasy amunicji.
Byli zamknięci niczym w twierdzy.
- Czy wreszcie mi wytłumaczysz?
- To nasze Westerplatte - powiedział.
Powtarzalność sytuacji.
- Co ty bredzisz?
- Uważaj, możemy mieć halucynacje.
- O Jezu.
Zamyślił się na chwilę.
- Słuchaj, co pomogło temu pisarzowi, który prowadził amatorskie śledztwo w tej sprawie? Ześwirował trochę, ale mu się udało.
Mariola otarła spocone czoło.
- Był nawalony chemią po dziurki w nosie.
Mogła mieć rację. Na szczęście oboje byli alergikami. Mieli zapas leków, który mógłby obsłużyć pół armii podczas rocznej kampanii. Wysypali zawartość ogromnej szuflady na ziemię i zaczęli grzebać w stosie kolorowych pudełeczek.
- Co bierzesz?
- Zyrtec.
- Za słabe. Ja wezmę Claritine. Pulmicort.
- Wypłucz usta.
- Wezmę Berotec.
- To ja Berodual.
- Syntaris. Allertec, nie, to za słabe, Telfas, substancja czynna to chyba feksofenadyna, przeczytaj, bo za małe literki.
- Rotadin? Substancją czynną jest loratadinum. Nieeee... To samo co Claritine.
Pierwsza zorientowała się Mariola.
- Przestańmy łykać te świństwa, bo się zatrujemy. I nawet pogotowie nas nie uratuje, bo nikt nie sforsuje tych pancernych drzwi.
Przymknął oczy i westchnął. Dziewczyna miała rację. Rozejrzał się wokół. Może wystarczy to, co już łyknęli. Podszedł do lodówki i nalał sobie sporą szklaneczkę ginu.
- Ty też chcesz?
Zaprzeczyła ruchem głowy. Usiadł pod ścianą, bo nawet nie chciało mu się podejść do kanapy. Przysiadła obok niego, przytuliła się ramieniem. Siedzieli w milczeniu, czekając na nie wiadomo co. Czas się dłużył niemiłosiernie. Rosła tylko ilość niedopałków w pudełku po lekarstwach, gdzie kiepował. Po prostu popielniczka była za daleko, żeby wstawać. Mariola spojrzała na Sławka z wyrzutem.