Выбрать главу

- Nie. Nic o tym nie wiem - odparła przestraszona.

- A mundurowi pracownicy przenoszą jakieś ulotki, gazetki? - indagował.

- Nie. Nie widziałam.

- Podbiję sobie delegację. - Borowicz nachylił się za jej plecami i przybił pieczątki dyrekcji na pozostałych papierach, potem dołożył jeszcze imienne stemple samego szefa. - Dobrze - powiedział sucho. - W takim razie musimy sami sprawdzić trefny pociąg. Szlag.

- Mhm - przytaknął Wasiak. - Niech nam pani wystawi dwie służbówki do Berlina.

Trzęsącymi się rękami szybko wypełniła dokumenty. Wyszli bez słowa, żeby znowu przeciskać się przez tłum. Na kolejny papier pobrali w magazynie dwa drelichy, sprzęt kolejarski, amerykańskie wojskowe porcje żywieniowe i dokładną mapę połączeń. Lekko uspokojeni przeszli do tunelu pod peronami. Nie było żadnych informacji, więc musieli wchodzić na każdy i pytać kogoś z koczujących na ziemi ludzi. Odpowiedni pociąg znaleźli na czwartym peronie. Jakakolwiek próba wejścia do środka była z góry skazana na niepowodzenie. W środku był tak nieprawdopodobny tłok, że ludzie leżeli nawet na półkach z bagażami, przez korytarz nie dało się przejść. Niektórzy wisieli na zewnętrznych stopniach wagonów, trzymając się poręczy. Na szczęście oni mieli inny plan. Podeszli do lokomotywy i wspięli się po drabince. Jak wszędzie dotąd, ich dokumenty zrobiły piorunujące wrażenie. Strach przed nową władzą powoli stawał się coraz większy.

- Będziemy jechać z wami. Ścigamy groźnych przestępców - powiedział Wasiak.

- Musimy udawać, że jesteśmy zwykłymi robotnikami - dodał Borowicz.

- Oni mogą wysiąść na każdej ze stacji, lecz my będziemy obserwować. Kiedy wysiądą, to ich złapiemy.

Maszynista z pomocnikiem oszołomieni potakiwali głowami.

- Kiedy odjeżdżamy?

- A cholera wie - odparł maszynista, wycierając rękawem swój olbrzymi nos. - Stoimy od świtu, więc pewnie niedługo.

- Dobra. To róbcie swoje.

Obaj wspięli się na tender, żeby ubrudzić węglem swoje nowiuteńkie kombinezony.

- Co o tym myślisz? - spytał Wasiak. - Bo ja mam mętlik w głowie.

- Nie ty jeden. - Borowicz wiedział, o czym tamten mówił. - Nie mam zielonego pojęcia, co się stało w klasztorze.

Metodycznie brudził swój kombinezon. Potem przeszedł do czernienia twarzy.

- No ale powiedziałeś...

- Że miałem omamy? Tak. Miałem.

Wytarł twarz szmatą, żeby brud wyglądał naturalnie.

-I co widziałeś?

- I tak nie uwierzysz.

Wasiaka nie dało się zbyć byle czym. Był dociekliwy.

- A dlaczego nie uciekaliśmy na komendę?

- Niewyjaśnione zabójstwo Miszczuka, nieudzielenie pomocy, być może rannemu. Ty może uniknąłbyś więzienia. Ja nie.

- Kryłbym cię przecież.

- Akurat. Ja byłbym pierwszy, ty prawdopodobnie drugi. Zrozum nareszcie. Każda policja, kiedy ma nierozwiązaną, dziwną sprawę, szuka kozła ofiarnego. Muszą się wykazać, a tego nie rozwiążą, bo są za głupi. Więc trzeba wymyślić mordercę i spokój. A przy metodach UB nie byłoby dla nich problemem, żebyśmy się przyznali do winy. Przecież nie powiemy, że miałem halucynacje i bałem się podejść bliżej.

- Co fakt, to fakt. Ja to się w Rosji przyznałem, że kopałem kanał pod Kremlem.

Borowicz parsknął śmiechem.

- I uwierzyli?

- Pewnie. - Wasiak odruchowo zaczął drapać się po genitaliach. - Jak ci jaja ścisną szufladą... - umilkł nagle.

- Rozumiem.

Borowicz zastanawiał się, co oni tu robią. Prosty chłop i wykształcony człowiek, w dodatku z talentem. Obaj na tej samej drodze prowadzącej donikąd. Siedzieli nieruchomo, każdy pogrążony we własnych myślach.

Pociąg rzeczywiście ruszył «za chwilę». Odczekali na tendrze raptem pięć godzin, kiedy ktoś podbiegł do maszynisty. Chwilę później skład ruszył powoli, nabierając prędkości. Odetchnęli z ulgą. Potem zeszli do maszynisty i pomocnika. Borowicz zapalił papierosa.

- Dokończę to śledztwo - powiedział, wypuszczając dym z ust. - Albo ułatwię sprawę mojemu następcy.

- Chcesz wracać? To po co wyjeżdżasz?

- Nie. Nie wrócę już do ojczyzny.

Wasiak wzruszył ramionami.

- Moja ojczyzna jest już za granicą. Wschodnią.

Borowicz zdjął czapkę i wystawił głowę przez małe okienko. Długo patrzył na znikający w perspektywie gmach Dworca Głównego. Powtarzał w myślach dwa zdania jak mantrę:

«Jeśli odchodzisz, to nie opuszczasz tych miejsc. One będą dalej żyć w tobie...»

* * *

Sławek obudził się nagle i podniósł z pościeli, zrzucając kołdrę na podłogę. Potoczył wokół nieprzytomnym wzrokiem.

- Słuchaj, czy mrówki mają uszy? - powiedział niewyraźnym, zaspanym głosem.

Mariola już krzątała się przy kuchni, robiąc śniadanie.

- Co ci przyszło do głowy?

- No przecież jesteś dendrologiem. Musisz wiedzieć.

- Kochanie. - Podeszła bliżej. - Jak by ci to powiedzieć... Dendrologia to nauka o drzewach i roślinach. Mrówka nie jest drzewem. Tylko zwierzątkiem.

- A kto by mógł wiedzieć?

- Jezu, śniło ci się coś?

Machnął ręką, podchodząc do lodówki po piwo. Potem usiadł na skołtunionym prześcieradle i otworzył puszkę.

- Nieważne - mruknął. Pociągnął kilka wielkich łyków.

- Boli cię głowa?

- Czemu?

- No bo wczoraj się uwaliłeś na amen.

Na wyświetlaczu ekspresu pojawił się znak gotowości. Palce Marioli szybko uderzały w lśniące stalowe klawisze programatora. Ustawiła dwie filiżanki, moc na maksimum, jedną z mlekiem, drugą z cukrem. Enter. Młynek zawarczał, mieląc świeże ziarenka kawy. Potem rozległ się syk pary. Dziewczyna podała jeszcze grzanki pokryte roztopionym serem z opiekacza i mikroskopijne, pikantne kotleciki z mikrofalówki. Staszewski nie tykał na razie jedzenia. Sączył powoli piwo, potem poszedł pod prysznic.

- Wystygnie! - krzyknęła za nim.

- Już, już.

Wyszedł mokry, owinięty w ogromny ręcznik. Przysiadł jak zwykle nie przy barku, tylko na swoim ulubionym brzegu łóżka. Skubnął z talerza kawałek kotlecika, dwa razy ugryzł tosta i wypił duszkiem kawę. To było całe jego śniadanie. Powrócił do piwa.

- Sławek? - Mariola patrzyła na niego zza barku.

- Mm?

- Czy mógłbyś przestać pić?

- W tej chwili?

- Nie, w ogóle.

Teraz on popatrzył zdziwiony.

- Mogę.

Umilkła zaintrygowana. Podeszła i usiadła obok nałóżku. Objęła go ramieniem.

- Poważnie mówisz? Rzucasz od dzisiaj?

- Od jutra, jeśli ci na tym zależy.

Zerknął na zegarek. Była szósta trzynaście.

- Ubieraj się. Idziemy.

Sam przebrał się błyskawicznie. Ogolił się w kilkanaście sekund. Był gotowy do wyjścia. Marioli zajęło to pół godziny. W końcu jednak udało im się wsiąść do rozgrzanego mimo wczesnej pory jak piec martenowski samochodu. Dotknął przycisków opuszczających szyby i na chama włączył się do gigantycznego korka na ulicy pod domem.

- Słuchaj. - Mariola podniosła szybę i włączyła klimatyzację. - Dlaczego wczoraj mówiłeś, że jest bardzo źle? Co ci ta baba z komendy nagadała?

- Powiedziała, że złodziei zastrzelono z kalibru cztery i pół milimetra.

- No to co?

- To wiatrówka.

- Dalej nie rozumiem.

Wytłumaczył jej, że to broń idealna do napaści, cicha, mała, nie zostawia żadnych śladów. Ale trzeba spełnić kilka warunków. Podejść z przodu i bez nerwów strzelić w ściśle określone miejsce. A wszystkie profesjonalne wiatrówki, które widział, były jednostrzałowe. On sam miał ośmiostrzałową, lecz to prawie zabawka, napędzana butlą z gazem, którą można kupić w każdym sklepie z bronią bez zezwolenia. W związku z tym było dwóch zabójców. Zastrzelili tamtych naraz, jednym strzałem każdy.