Выбрать главу

Staszewski włożył przeciwsłoneczne okulary. Zerknął na przechodzącą obok kobietę.

- No, do jasnej cholery! - rozległo się znowu w jego głowie. - Ona ma okres!

Zerknął na przechodzącego obok księdza.

- Cholera! A ta ma penisa! No co ty wybierasz?

- Ale sukienkę ma fajną, nie? - mruknął.

W wozie musiało dojść do wymiany zdań, bo Hofman odezwał się dopiero po dłuższej chwili:

- OK. Laser i GPS?

- Pierwszy krok, drugi, trzeci, czwarty...

- OK. Drugie.

- No przecież widzicie moją pozycję.

- Oj, jaki drażliwy. Pistolecik naładowany? Kamizelka nie uwiera?

- Wszystko w normie.

- Patrz, teraz oficjalny - Hofman zwrócił się do technika. Po chwili zbliżył się znowu do mikrofonu. - Idź przed siebie, pogromco duchów. Specjalnie dla ciebie rozgłośnia «Police sex and rock&roll station». - Puścił mu w słuchawki głośne Sex Pistols. - I jeszcze dla naszego nieustraszonego pogromcy lesbijek cytat z Pisma: «A choćbym kroczył cienistą doliną...», nie zesram się. Albowiem bracia założyli mi pampersa!

Staszewski ryknął śmiechem wprost w twarz przechodzącej starszej kobiety. Ta spojrzała zgorszona.

Ruszył przed siebie. Ulicą Łaciarską, po której wiele razy szli już oficerowie prowadzący to śledztwo. Nie było Marioli, która zawsze potrafiła go wesprzeć. I to w chwili, kiedy najbardziej jej potrzebował. Trudno. Obejrzał się do tyłu, na wóz specjalny. Przez radio wezwał regulaminowe posiłki. Dalej był sam. No i dobrze. Przyzwyczaił się. Prawo Murphy’ego. Wszystko zawodzi, kiedy jest najbardziej potrzebne. Nie czuł niczego konkretnego. Mimo łomotania Sex Pistols w uszach miał wrażenie, że otacza go przedziwna pustka. Szedł sobie wśród nielicznych o tej porze przechodniów. Wydawali się nieprzytomni z niewyspania, koloru zielonego, jeśli można się tak wyrazić. Widział już takich ludzi, kiedy kazano mu odwalić praktykę w jakimś urzędzie, tuż po studiach. Ludzie koloru zielonego w windzie. Nie mógł zrozumieć. Po jaką cholerę przeżywali to wszystko, jeśli nie chcieli. A później herbatka, kawka, już w urzędzie. Śniadanie. Nawet już nie symulacja pracy. Ogłupiająca, szara egzystencja. Z ilu chwil składa się życie człowieka? Ile herbatek wypijemy? Ile kretyńskich kłótni zaliczymy? Wzruszył ramionami. Tylko po co? Miał receptę na życie jak każdy miejski singiel. Dwa lata trwania związku - tak mówiła statystyka. A z drugiej strony było mu żal. Bo zwykle angażował się praktycznie bez reszty. Nie licząc debilnych podrywów na każdym ze służbowych wyjazdów. Miał całą kolekcję «pamiątek wojennych». Majtki, staniki, raz nawet zdobył minispódniczkę, ponieważ kobieta wyszła w jego spodniach. Na szczęście miał drugą parę. Raz przyznał się Marioli, że przeleciał znaną redaktorkę z telewizji. Spytała tylko, czy coś czuje, kiedy ją widzi na ekranie. «Nic» - odpowiedział zgodnie z prawdą. Był nawalony wódą po same uszy. Właściwie to prawie nie pamiętał, czy przeleciał wtedy przy okazji strażnika na portierni, czy woźnego. I teraz, głupio we własnym mniemaniu, właściwie skończył z piciem. Nawet Mariola, widząc go kompletnie trzeźwego, powiedziała:

- Chyba się teraz zacznę wstydzić, gdy mnie będziesz brał. Po raz pierwszy na trzeźwo.

Nie zauważył, kiedy dotarł na dziedziniec klasztoru. Usiadł na małej ławeczce przy murku flankującym klomb. Gówno go obchodziła ta sprawa. Ziewnął nawet znudzony. Pamiętał, jak Mariola założyła mu w laptopie folder zatytułowany «Wakacje marzeń». Umieściła tam ich zdjęcia z wyjazdu nad morze. Lubił je oglądać. Ciekawe, komu taki folder założy Mariola w przyszłym roku? Ciekawe, jaka kobieta założy taki jemu?

- Co czułeś, gdy poderwałeś kobietę koledze, spałeś z nią, a potem oni przyjechali do ciebie? - pytała Mariola. - Spali razem na twoim łóżku, a ty w pokoju obok. Co czułeś?

- Nic - zawsze odpowiadał zgodnie z prawdą, jeśli nic go to nie kosztowało. Uśmiechnął się do swoich myśli. A co czuł w tej chwili? Nic.

Z boku dosiadł się Miszczuk.

Staszewski w pierwszej chwili nawet go nie zauważył. Był pogrążony w swoich ponurych rozmyślaniach, przeplatających się perfidnie z afirmacją piękna wokół. Tylko on mógł połączyć w sobie te dwa aspekty rzeczywistości naraz. Ból i piękno, totalne zmęczenie i rozsadzająca energia, jakaś niesamowita wiedza, którą posiadał, obok dziecinnej naiwności. O, właśnie! Złapał się na tym, że jego przemyślenia są coraz bardziej naiwne.

- Czemu pan taki smutny? - spytał Miszczuk.

Spojrzał na faceta w rozpiętej amerykańskiej kurtce. Umiał się opanować, choć wrażenie było piorunujące.

- A pan nie byłby smutny? - odparł. - Prowadzę śledztwo w jakiejś idiotycznej sprawie, która ciągnie się od lat trzydziestych zeszłego wieku, oficerowie giną jeden po drugim, nie mam żadnego podejrzanego i... I nagle przysiada się do mnie facet, który nie żyje od kilkudziesięciu lat. Nie nazwie pan tego powodem mojego stanu?

- Życie niesie ze sobą różne niespodzianki.

Staszewski uśmiechnął się lekko.

- W pańskim przypadku trudno to nawet nazwać życiem.

Miszczuk roześmiał się na cały głos.

- No patrzaj. A tuś mnie pan zagiął.

- Pan...

Nie mógł dokończyć, bo w słuchawce rozległ się głos Hofmana:

- Sławeczku, a mógłbyś zdradzić, z kim gadasz?

- Z panem Miszczukiem.

Ciche cmoknięcie do mikrofonu.

- Ja pytam poważnie.

- Chryste, no z Miszczukiem, bo się przysiadł na ławkę! Mam ci podać jego dowód osobisty do kamery?

Długa chwila ciszy.

- OK, zrozumiałem. Stosuję procedurę «Policjant w akcji - nie może mówić - niebezpieczeństwo». Nasi wkraczają za dziesięć sekund. Osiem, siedem, zajmiemy też korytarze, pięć, cztery...

- Nie! Nie, nie, nie! Źle mnie zrozumiałeś!

- Akcja stop! - Hofman ryknął tak, że Staszewskiemu o mało nie rozsadziło bębenków. - O co ci, kurwa, chodzi? - to przynajmniej rzucił ciszej.

- Nic się nie dzieje. Nie ma niebezpieczeństwa.

- No to z kim rozmawiasz?

- Mówiłem. Z Miszczukiem.

- Pokaż go.

- Przecież patrzę na niego.

Usłyszał ciche głosy w tle.

- Kamera numer jeden, na skroni - nic.

Rozpoznał głos technika.

- Kamera numer dwa, w walizce - nic. Kamera numertrzy, na dachu - nic.

- Skan podczerwieni?

- Nic.

- Sławek - to znowu Hofman w uchu - wyceluj wniego laserem.

Staszewski podniósł torbę i skierował w odpowiedni punkt.

- Co masz? - znowu Hofman.

- Namiar na najbliższą ścianę. Trzydzieści metrów - to był technik. - Kompletnie nic poza tym.

- Sławek - tym razem Hofman zbliżył się do mikrofonu - naprawdę nic ci nie grozi? Jeśli nie możesz mówić, dmuchnij trzy razy do mikrofonu.

- Mogę mówić - odparł Staszewski. - Grozi mi straszne niebezpieczeństwo, ale pistolety i karabiny tego nie powstrzymają. Tkwij na pozycji.

Hofman długo nie chciał się zgodzić. Mełł jakieś niezrozumiałe przekleństwa pod nosem.

- Rób, jak chcesz. OK - powiedział nareszcie zrozumiale.

Miszczuk trwał nieporuszony podczas dyskusji, z której powinien słyszeć tylko połowę. W końcu jednak drgnął lekko.

- Nie wierzą, że pan ze mną rozmawia? - spytał.

- Tak. Nie wierzą.

- Ot, i taka jest ta wasza technika. Psu na budę się nada.

Staszewski oparł ramię o górną deskę ławeczki. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów.

- Widzi pan... Technika to nie tylko urządzenia, takie czy inne. To także sztuka zdyscyplinowanego myślenia.

- O, nie wiedziałem.

- Owszem. Zapali pan?