Выбрать главу

- Wiedziałeś o tym?

- Nie. - Staszewski oparł brodę na ręce. - Ale wiem, o co ci chodzi. Mogłem jednak o tym kiedyś słyszeć, zapomniałem, a teraz wyjąłem to z mojej podświadomości.

Miszczuk tylko machnął ręką. Staszewski podniósł do ust zegarek.

- Hofman, zadaj takie pytanie, na które nie mogę znać odpowiedzi.

- Mmmmm... - usłyszał w uchu. - O czym teraz myślę?

- O dupach! Tyle to akurat wiem.

- No dobrze. Jaki jest numer sprawy, którą właśnie prowadzę?

Sławek przekazał pytanie Miszczukowi. Ten zerknął w bok.

- KW łamane przez coś tam, coś tam, łamane przez zero sześć.

Staszewski roześmiał się nagle.

- No właśnie. Tyle sam bym się domyślił. Ale nie wiesz, jaki numer kryje się pod «coś tam, coś tam».

- Widzę, że jesteś uparty. - Miszczuk pociągnął łyk samogonu. Nie zagryzał niczym, tylko chuchnął w rękaw. - No dobrze. Skoro uważasz, że jestem tobą, to może taka rozmowa z własnym alter ego przyniesie coś dobrego?

- Może.

- A może - teraz Miszczuk wyraźnie go przedrzeźniał - pomogłoby spotkanie z kimś innym? - Wskazał na mężczyznę zbliżającego się idealnie utrzymaną alejką wśród klombów.

Staszewski wstał odruchowo. Kiedy przybysz podał mu rękę, uścisnął ją mocno. Starszy, kulturalny pan o lekko siwiejących włosach przedstawił się uprzejmie:

- Jestem Albert Grunewald.

Staszewski czuł dotyk jego dłoni. Lekko spoconej, trochę zimnej. Czuł oddech mężczyzny i woń klasycznej, staromodnej męskiej wody po goleniu.

- Nie, nie, nie... To nie tak. Widziałem wasze zdjęcia w aktach, wiem o was wszystko. Stąd te halucynacje.

Przedwojenny oficer kripo lekko skinął głową.

- Jest pan pewien?

- Świetnie mówi pan po polsku, panie Grunewald. Jak na niemieckiego oficera przynajmniej.

- Był czas się nauczyć. - Grunewald wyjął srebrną papierośnicę z ozdobną dedykacją. W osobnej skrytce był nawet pojemnik na lufki do papierosów bez filtra. Zapalniczka z pierwszej wojny światowej w kształcie naboju, rogowe okulary... Boże! Nikt już dzisiaj nie wiedział nawet, co to jest rogowa oprawa. - Czemu pan jest taki spięty? Czyżby znowu to samo śledztwo bez podejrzanych, dzięki któremu straciliśmy życie?

- Właśnie pan przekonał mnie, że rozmawiam z samym sobą. Pana tu nie powinno być.

- Dlaczego?

- Pan nigdy nie doszedł do klasztoru. Zastrzelono pana na ulicy Łaciarskiej. Na Altbuserstrasse.

Grunewald usiadł na ich ławeczce.

- Czyż nie kieruje to pana na nowy trop w śledztwie?

- Istotnie. - Staszewski odruchowo potarł brodę. - Otworzyła mi się klapka w mózgu.

Ukrył twarz w dłoniach. Jak mógł na to nie wpaść? Dlaczego tak długo błądził po omacku?

- Ma pan już podejrzanego? - indagował Grunewald.

Tak. Mam.

* * *

W «Novokainie» oprawne w pozłacane ramy obrazy zaczęły pokazywać skąpo ubrane panienki na tle panoramy miasta. Od czasu do czasu tylko pojawiała się reklama jakiegoś przedsięwzięcia kulturalnego. Hofman poszedł do ubikacji, a Staszewski, chcąc wykorzystać chwilę, wystukał numer do Egiptu. Bartek Nowosielski, analityk z Warszawy, odebrał prawie natychmiast.

- No jak tam, opluł cię ten wielbłąd w końcu? - rzucił Staszewski zamiast powitania.

- Na szczęście nie.

- Fakt. Słyszę w twoim głosie jakby zadowolenie.

- Bo jestem już w Seucie, takiej hiszpańskiej enklawie w Afryce.

- Rozumiem. Tam już alkoholu w bród.

- Dokładnie. - Bartek przełknął coś właśnie. - Słuchaj, przeglądałem akta twojej sprawy. To, co mi zleciłeś.

- Tej nędznej grupki złodziei samochodów i profesjonalnego mordercy. I co?

- Wiesz, właściwie to nic nie znalazłem. Sprawa przeprowadzona rutynowo, dokumentacja w porządku, przedstawione dowody miażdżące. Nie ma się do czego przyczepić. Złapałeś garstkę debilów, którzy dopiero startowali w złodziejskim fachu. I na szczęście nie wystartowali na dobre, dzięki tobie.

- Nie o to pytam - przerwał mu Staszewski.

- No właśnie... - Nowosielski milczał dłuższą chwilę. - Pojawiają się dwa pytania. Po pierwsze, dlaczego do rozwiązania takiego bzdeta skierowano właśnie ciebie? Jednego z najlepszych specjalistów od naprawdę poważnych spraw. No, ale to można jakoś tam wytłumaczyć. Na przykład ktoś z wierchuszki chciał sobie poprawić statystykę wykrywalności.

- Nie o to pytam - powtórzył Staszewski.

- Wiem... Pojawia się więc drugie pytanie. Co wśród tej bandy troglodytów z podwórka robił profesjonalny zabójca, który później pokazał, że potrafi zastrzelić dwóch byków ze zwykłej wiatrówki.

- Ciepło, ciepło... Do tego właśnie zmierzam.

- Słuchaj, w papierach nie ma gotowej odpowiedzi.

Jakiś owad w Afryce dorwał się właśnie do mikrofonu, brzęcząc obrzydliwie. W Polsce jakaś komarzyca usiłowała ugryźć Staszewskiego, ale palnął ją papierową chustką.

- To jest... To jest...

- No wykrztuś wreszcie.

- Słuchaj, z boku wygląda to, jakbyś miał go jako odpad z innej sprawy i sam włączył do śledztwa w sprawie tych durnowatych samochodów.

- A po co?

- Przepraszam. Czy ja jestem Bogiem? A może jestem tobą? Nie mam zielonego pojęcia.

- A co sugerujesz?

- Nic! Powiem ci jednak brutalnie szczerze. Wygląda na to, że sam go kryłeś. Umoczyłeś faceta w jakieś gówno, żeby mieć na niego bata, a potem uratowałeś mu tyłek. I teraz perfekcyjny snajper chodzi sobie na wolności, wiedząc dwie rzeczy. Po pierwsze, jest ci teoretycznie niby wdzięczny. Ale nie jest też głupi, więc jest jeszcze «po drugie»...

- A po drugie co?

- On wie, że tylko ty masz na niego haka. I jeszcze jedno.

- Mhm?

- Dlaczego taki profesjonalista strzela do dwóch zboków, którzy chcieli komuś zadołować mercedesa?

Zapadła męcząca cisza. Nic. Nic. Nic. Poza brzęczeniem owadów po obu stronach słuchawek. Bartek przerwał ją pierwszy:

- Sławek.

- Co?

- Powiedz mi, że się mylę.

Cisza. Cholerna, nieprawdopodobna wręcz cisza. Namacalna, niematerialna, trudna do zmierzenia, niewyobrażalna. Nikt nie wie, ile durnowatych określeń można byłoby jeszcze wymyślić.

- Sławek, powiedz mi, że się mylę.

Chrząknięcie. Trzask jakichś przekaźników na linii. Feedback w słuchawce i dźwięki jakiejś melodii puszczanej z głośników w knajpie, która walczyła o lepsze z szumem klimatyzatorów po obu stronach.

- Sławek, proszę. Powiedz mi, że się mylę.

- Dzięki, stary, za pomoc. I naprawdę przepraszam, że zawracam ci głowę takimi bzdetami podczas urlopu.

Staszewski dotknął czerwonego przycisku na stalowej klawiaturze swojego telefonu.

* * *

Albert Grunewald wyjął z kieszeni płaszcza numer «Volkischer Beobachter» z czterdziestego piątego roku. Ale nie po to, żeby robić skręty z urwanych kawałków. Otworzył na przedostatniej stronie i pokazał Staszewskiemu.

- O, proszę. - Maleńka notatka donosiła o bombie podłożonej pod siedzibę gauleitera przez «elementy defetystyczne». - Proszę - powtórzył. - Jest organizacja antyfaszystowska w Breslau.

- Och, żebym się nie przejął i nie klęknął odruchowo. Dopiero w czterdziestym piątym się zorientowali, że coś jest nie tak, kiedy już Ruscy dokręcili śrubkę?