- Na przykład jakiego? - spytał zaintrygowany nagle Staszewski.
- No nie wiem. - Pisarz przygryzł wargę. - Może tak: z powodu tego środka chemicznego połączonego z działaniem pyłków zginąłeś tam, na dziedzińcu klasztoru. W przedśmiertnej malignie wydawało ci się, że widziałeś Grunewalda i Miszczuka, a nawet z nimi rozmawiałeś. W miarę postępującej agonalnej destrukcji mózgu zaczęło ci się wydawać nawet, że jesteś bohaterem literackim i...
- Nie, nie - przerwał mu Staszewski. - To mi się nie podoba. A poza tym to już zrobiłeś w «Waniliowych plantacjach». Podciągnąłem się z twojej twórczości. - Uśmiechnął się do pisarza.
- Fakt. Ale i tak żaden z czytelników się nie domyślił, więc można powtórzyć.
- E tam.
- No to może polećmy Stefanem Grabińskim?
- Kto to?
- Przedwojenny pisarz od horrorów. Stworzył nowele kolejowe: «Głucha przestrzeń», «Błędny pociąg», «Ślepy tor»... To z tomu «Demon ruchu» chyba.
- I jak by to szło?
«Staszewski ocknął się, kiedy ktoś otworzył drzwi do przedziału. Przecierając oczy, podał konduktorowi bilet. Mały kartonik wykonany z grubej tektury, z dziurką w środku. Pamiętał takie bilety tylko ze wspomnień z dzieciństwa. Konduktor zresztą też wyglądał dziwnie. W staroświeckim mundurze, ze złotym łańcuszkiem od zegarka ukrytego w kieszonce kamizelki. Zerknął na nieprzeniknioną czerń za oknem.
- Tak długo spałem? Już noc?
- Nie, proszę pana. Przejeżdżamy przez tunel.
- Jezu! Przecież nie ma żadnego tunelu pomiędzy Wrocławiem a Berlinem.
Konduktor podkręcił płomień gazowej lampy wiszącej nad drzwiami. Domknął okno, żeby nie wpadały przez nie iskry z parowej lokomotywy.
- A kto panu powiedział, że jedziemy do Berlina? - Zamyślił się na chwilę. - To bardzo dziwny pociąg. Nikt nie wie, dokąd zmierza...»
- Nie, nie - realny Staszewski przerwał opowieść. - To też mi się nie podoba.
- No dobra - przyznał Ziemski. - To może tak:
«Staszewski ocknął się, kiedy ktoś otworzył drzwi do przedziału. Do środka weszła wysoka, zgrabna kobieta. Obcisły żakiet podkreślał jej duże, kształtne piersi. Kiedy usiadła naprzeciw i założyła nogę na nogę, przez chwilę pod minispódniczką widział koronkowe zakończenia jej pończoch. Przełknął ślinę. Kobieta chlipała, przecierając oczy głębokie jak ocean jedwabną chusteczką.
- Przepraszam - powiedział - czy mogę w czymśpomóc?
Rozpłakała się głośno.
- Rzucił mnie narzeczony. - Wytarła nos. - Boże, czy ja kiedykolwiek w życiu przeżyję nareszcie prawdziwą miłość?
Staszewski nachylił się z uśmiechem...»
- Przestań - powiedział prawdziwy Staszewski. - Bo to się zaraz przerodzi w pornografię. Już ja cię znam. Zaraz ona mnie pobije albo ja ją pobiję, a potem przez trzydzieści stron będziemy uprawiać seks, od którego rezonans wprawi pociąg w drgania i wypadniemy z torów, niszcząc jakieś miasto.
Ziemski podniósł oczy wyraźnie zaciekawiony.
- Dobre. Muszę zanotować. - Roześmiał się. - Naprawdę fajne. Bohater, który podpowiada, czego chciałby doświadczyć.
- Wymyśliłbyś coś takiego, wiesz... Z dwuwykładnym zakończeniem i koniecznie z ostatnim słowem, które naprowadzi czytelnika na pewien tor rozmyślań.
Pisarz tylko wzruszył ramionami.
- Niemożliwe.
Myślał zasępiony przez dłuższą chwilę, a potem powiedział:
- Słuchaj, zastanawiałem się kiedyś nad taką powieścią, którą skończyłbym pierwszego listopada. Żeby i data była znacząca. Ale to niemożliwe. Nie da się przewidzieć dnia zakończenia powieści. Miałaby to być opowieść o ludziach, którzy być może są tym samym człowiekiem, może nie, a może...
Podparł ręką brodę i zamilkł.
Staszewski ocknął się, kiedy ktoś otworzył drzwi od przedziału. Boże! Krótka drzemka i aż takie majaki? Za dużo się chyba wydarzyło w ostatnich dniach. Zerknął w bok. Mariola objuczona jak wielbłąd weszła do środka.
- Wzięłam tylko najpotrzebniejsze rzeczy - powiedziała, stawiając dwupiętrowy plecak na fotelu. Drugi postawiła obok. - To tylko artykuły pierwszej potrzeby.
Dwie torby podróżne umieściła na stelażu, a wielki wiklinowy kosz na swoich kolanach. Wyjęła z niego ogromny termos. Sprawnie nalała im kawy do dwóch porcelanowych filiżanek, które oczywiście też miała ze sobą.
- A co ty myślisz? - rzuciła do zupełnie zaskoczonego Staszewskiego. - Że ja jestem taka kompletnie głupia? Że nie widziałam, co się święci? Że ci pozwolę samemu ryzykować?
Przypomniał sobie chwilę, gdy podczas «pojedynku» obaj z mordercą zerknęli w bok. Na kępę krzaków nad fosą. Morderca odszedł, kiedy zobaczył Mariolę z wycelowaną w niego dwudziestkądwójką. Wolał nie sprawdzać, czy dziewczyna dobrze strzela. I postąpił słusznie.
Kilkaset kilometrów dalej w swoim biurze Witek Müller wezwał cały swój personel do gabinetu. Kazał sekretarce przynieść koniak i kieliszki.
- Drodzy przyjaciele! - Wzniósł toast. - Dzisiaj przyjedzie do nas oficer śledczy. Prawdziwy. Niech ktoś wynajmie mu mieszkanie. Później rozejrzymy się za willą w dobrej dzielnicy.
- On naprawdę jest taki dobry? - spytał Günther, zastępca Witka.
- Najlepszy.
Złocisty płyn palił go w gardle.
- Chcę mieć też na jutro dobry samochód i cały sprzęt. No! Wypływamy na szersze wody.
Kiedy pracownicy wyszli, podniecony krążył po gabinecie. Zatrzymał się przed mapą Europy. Nagle zanucił na melodię polskiego hymnu:
Potem dodał ciszej:
- Tylko niech ostatni z fachowców zgasi światło, bo reszta nie będzie wiedziała, gdzie jest kontakt.
Podniósł z biurka swój kieliszek.
- Nalej mi jeszcze koniaku - poprosił sekretarkę.
Kiedy spełniła prośbę, uśmiechnął się do niej.
- Dziękuję, Helgo.
Koniec