Выбрать главу

- Ma nas za szabrowników?

- A jest tu ktoś inny?

Wasiak postanowił włączyć się do rozmowy.

- My chcieć... Rozumiesz: c-h-c-i-e-ć. My chcieć gadać z polnische Obersturmfuhrer.

Niemiec wyraźnie się przestraszył.

- Polnische Obersturmfuhrer? Mein Gott!

Przewodnik usiłował tłumaczyć:

- Oni są z polskiego gestapo! Natychmiast chcą zobaczyć tego, który rządzi tym wielkim budynkiem!

- Z polskiego NKWD - postanowił dobić Niemca Wasiak.

- A ja jestem z MI-5 - dodał Miszczuk, robiąc groźną minę.

Obaj Polacy spojrzeli na niego zdziwieni.

- A co to jest MI-5?

- Nie wiem. Kiedy mnie tłukli na Łubiance w Moskwie, to kazali się przyznać, że jestem agentem angielskiego wywiadu. No to jak zarobiłem parę ładnych razy w fajans, jaja mi spuchły, to się przyznałem, że jestem z «em aj fajf». Tak to wymawiali. - Wyprostował się z dumą. - Jestem brytyjskim agentem. Mam to na piśmie z wyroku.

- A jaki miałeś numer?

- Nie pamiętam, bo łeb mnie bolał. Na pewno były tam dwa zera. - Kichnął głośno, ponieważ z powodu braku ściany w mieszkaniu ciągle się przeziębiał. - U nas w celi był taki doktor, co znał angielski, i spytałem, co to znaczy «em aj fajf». No to odpowiedział: «Czy jestem piątką?». Widzicie? Nawet Ruscy zrobili ze mnie agenta na piątkę.

- E tam, wielkie mi coś - powiedział Wasiak. - Ja to się przyznałem, że kopałem kanał pod Moskwą, żeby wysadzić Kreml! Czapę dostałem na piśmie. Ale jak Germańcy uderzyli, a Ruscy dostali w dupę, to nas zmobilizowali, choć tylko jako SOE.

- A co to jest SOE? - zainteresował się przewodnik, który wojnę spędził po drugiej stronie frontu.

- Socjalno-opasnyj eliemient. - Miszczuk spuścił ostrożnie suwadło pistoletu maszynowego. - My dwaj chłopi z dziada pradziada i jesteśmy «klasowo niebezpiecznym elementem»?

- Dajmy spokój. I chodźmy wreszcie, bo naprawdę się ściemnia.

Niemiec poprowadził ich do ogromnej hali. Byli przytłoczeni jej ogromem, nowoczesną, betonową konstrukcją. To robiło wrażenie. Potem przeszli do jakiegoś korytarza, który sądząc po szerokości i wielkości hali, musiał mieć parę hektarów powierzchni. Jakby tu zasiać pszenicę, można by mieć niezłe zyski. Pokonali kilkanaście schodków. Niemiec załomotał w żelazne drzwi.

- Kto tam? Helmut, to ty?

- Ich bin. Mit Kameraden.

- Jakich, kurwa, «kameraden»? Powaliło cię?

- Nein, ich...

Przerwał mu Miszczuk:

- Tu Milicja Obywatelska. Otwierać!

- O Boże, nareszcie! - głos zza drzwi nie brzmiał zbyt wyraźnie. - Ale skąd mam pewność, że wy to wy?

- Stąd, że jak nie otworzysz, to wydłubiemy dziurę w drzwiach i wrzucimy ci tam granat - wrzasnął Wasiak.

- A jak ja pierwszy rzucę na was?

- Chryste, człowieku. - Miszczuk uklęknął i usiłował wepchnąć swoje papiery przez szparę pod drzwiami.

- Drei Kameraden mit Papieren - krzyknął Niemiec.

- A może ci ktoś trzyma lufę przy skroni? - Człowiek w środku nie wydawał się przekonany. - I każą ci mówić te słowa?

- Ty, słuchaj - zdenerwował się Wasiak. - Jak ci przygrzmocę z pancerfausta, to się tam usmażysz - kłamał. - Możemy jeszcze oblepić drzwi plastikiem. Też będzie fajnie.

Miszczukowi udało się jednak przepchać dokumenty przez szparę pod drzwiami.

- Masz? - krzyknął.

- Mam - rozległo się z wnętrza.

- Czytasz?

- Ja nie za bardzo umiem czytać. Ale próbuję.

- No to, kurwa, otwieraj, albo cię przysmażymy! - wrzasnął Wasiak.

Poskutkowało. Usłyszeli szczęk dwóch solidnych zamków i metalowe wrota uchyliły się trochę. Zobaczyli starszego mężczyznę z pepeszą w rękach, które tak drżały, że wszyscy uskoczyli pod ścianę.

- Alkoholik - wyrwało się Miszczukowi.

- Nie - odpowiedział Wasiak. - Spietrany tylko strasznie.

- Spokojnie, spokojnie - wtrącił się przewodnik. - Jesteśmy z Milicji Obywatelskiej.

- Akurat. Szaber robicie.

- No i ciebie wyszabrujemy z tej pustej hali razem z pepeszą. Ot, i będziemy mieć zysk w Warszawie. W zoo będą cię pokazywać. Albo w cyrku.

Starszy człowiek wpuścił ich na balkon. To, co zobaczyli, wydało się zupełnie nieprawdopodobne. Poręcz balkonu była zabezpieczona workami z piaskiem. W luce pośrodku stał niemiecki karabin maszynowy i parę skrzynek amunicji. Do tego dwa mauzery, pepesza, którą zobaczyli przed chwilą, i spora kolekcja granatów.

- Nazywam się Józef Kolski - powiedział staruszek. - Ja zawsze trochę słabowałem na umyśle. No, durny jestem po prostu. Ale kazali pilnować tej hali i wytwórni filmów obok. Tylko jak? Samemu? No to dobrałem sobie tego Niemca, bo on tu był cieciem i wie, co gdzie jest. A tu szabrownicy, męty, partyzany różnej maści. Wszystko, panowie, tu jest i strzela po nocy. No to się okopaliśmy.

- Okopaliście się? - nie wytrzymał Miszczuk. - Na betonowym balkonie?

- No nie... Wzięliśmy i nasypali piasek do worków. Tu obok Niemce składali broń. Tośmy podpierdolili im karabin maszynowy i dwa mauzery. Pepesza jest moja, od władzy.

- I co? Nachodzili was? - spytał Wasiak.

- No tak. - Kolski wychylił się znad barykady. - O, tam. - Wskazał ręką. - Tam jeden leży.

Wszyscy wychylili się, żeby zobaczyć ciało. Kolskiemu trzęsły się dłonie z nerwów w takim stopniu, że mógłby służyć za naturalny młot pneumatyczny. Ledwie otworzył dwie puszki z radziecką tuszonką, którą poczęstował wszystkich.

Jedli łapczywie, nabierając tym, co kto miał. Bagnetem, amerykańskim nożem bojowym albo wręcz scyzorykiem. Tuszonka była znakomita.

- Tu fatalny dźwięk w tej hali. Jak się raz puści serię z tego ustrojstwa - wskazał niemiecki karabin maszynowy - to przez pół dnia już się nic nie słyszy.

- Domyślam się. - Miszczuk obserwował zwłoki faceta ubranego w angielski battledress, rosyjski hełm i buty wyjęte chyba z gnojowicy. Miał jeszcze biało-czerwoną opaskę na ramieniu. Dość czystą. - Nie chowacie ciał?

- Chowamy - odparł Kolski. - Jak się więcej uzbiera. Dla jednego nie opłaca się kopać w parku - nagle przerwał i rzucił pozornie bez związku: - Panie, tu są duchy! Nie śmiejcie się.

- Nie zamierzamy się śmiać. - Miszczuk nareszcie syty, choć brakowało mu chleba, zapalił camela. - My właśnie w sprawie tych «duchów» przyszliśmy.

* * *

Grunewald skinął na Kugera.

- No to chodźmy do tej wytwórni filmów, o której mówił Winterbaum.

- To krok stąd.

Grunewald zapłacił rachunek za wykwintny deser w restauracji Jahrhunderthalle i wyszli na zewnątrz. Alejki zaprowadziły ich do bocznego wejścia. Zawsze korzystali z bocznych wejść. Łatwiej było się dowiedzieć faktów u mniej ważnego ciecia. I tak też się stało. Spotkali jakiegoś fagasa w kiepskim garniturze. Siedział na malutkim krzesełku i studiował zadrukowaną kartkę papieru.

- Jesteśmy z policji kryminalnej.

- Z kripo?

- Tak. - Pokazali legitymacje.

- To wchodźcie. - Machnął papierem, nad którym ślęczał. - Właśnie dostałem powołanie do wojska. Jutro już mnie tu nie będzie.

- No to gratulujemy - odparł Grunewald. - Zmiażdży pan Polaków!

- A ja panu współczuję - dodał Kuger. - Zupełnie szczerze życzę panu szczęścia. Niech pan przetrwa tę wojnę, i następną, i następną. A potem jeszcze jedną.

- To będzie wiele wojen?

- Nie wiem. Albo wiele, albo jedna wielka, światowa.