Выбрать главу

- Tak jak w 1914?

- Myślę, że gorzej. Teraz tamci lepiej zagrają. Trochę się nauczyli.

- Milcz, defetysto! - warknął Grunewald. - Za chwilę będziemy mogli zakrzyknąć: «Warszawa jest nasza!».

Kuger uśmiechnął się lekko.

- Żeby tylko potem oni nie krzyczeli: «Breslau jest nasz!». Żeby się tak nie stało, Panie Boże. Ja naprawdę kocham to miasto.

- Milcz! - Wściekły Grunewald zwrócił się do ciecia: - Widział pan tę zbrodnię?

- No widziałem, ale to nie żadna zbrodnia.

- A co?

- No, jeden facet się po prostu zachlastał.

Kuger bezczelnie przysiadł na krzesełku ciecia, Grunewald oparł się o ladę. Osuszył chusteczką czoło. Coraz mniej mu się ta sprawa podobała.

- Jak było?

Cieć potarł brodę.

- No, normalnie. Przyszedł żołnierz. Żadna szarża, miał karabin na ramieniu, a oficerom przecież nie dają tego do noszenia. Ja tam się na stopniach wojskowych nie znam...

- No to zaraz się pan nauczy - przerwał mu Kuger, wskazując na jego kartę mobilizacyjną. - A wie pan, jak jest po polsku: «Nie strzelać! Poddaję się!»?

- Natychmiast przestań! - ryknął Grunewald. - Zaraz nas aresztują!

- Nas? Kto? Przecież to my jesteśmy policją. - Kuger roześmiał się. - Mnie nic nie zrobią. Nawet skuć kajdankami się mnie nie da. - Pomachał kikutem ręki.

- Wiesz kto!

Grunewald spojrzał na ciecia.

- Proszę nam pokazać miejsce zbrodni.

- Oczywiście. Ale to naprawdę żadna zbrodnia. Odbiło mu.

Poprowadził ich plątaniną korytarzy. Kolejne wielkie wrota. Potem pokazał im stołówkę nakrytą ogromną, opartą na kolumnach kopułą.

- O, tutaj. - Wskazał rząd idealnie równo ustawionych stolików. - Biegłem za nim, bo zaczął odstawiać stoliki pod ścianę. No ale on żołnierz, z karabinem! Co ja mogłem zrobić? A potem on powiedział, że zaraz będą goście. No to pomagaliśmy mu ze sprzątaczką przenosić te stoliki. Ale ustawiał tak nieregularnie. Jakby mu nie zależało. No to myśmy ze sprzątaczką ustawiali równo. Myślałem, że jakaś delegacja ma przyjechać. No i przyjechała ciężarówka z kwiatami. Pomyślałem sobie, widząc te ilości, że sam gauleiter do nas zawita. A wszystkie w takich pięknych koszach, okraszone bibułą i ozdobami. Czeladnicy właściciela kwiaciarni biegali jak szaleni.

Kuger zamknął oczy, żeby nie było w nich widać kpiącego wyrazu, kiedy usłyszał staromodne «czeladnicy» i «okraszone».

- I co było dalej? - dopytywał się Grunewald.

- On zaczął wyjmować te kwiaty, niszcząc piękne przybranie, i układał je na podłodze. W taki dziwny wzór. Wtedy pomyślałem, że sam Hitler do nas zawita. A potem zaczął tańczyć.

- Tańczyć?

- Tak. I coś tam śpiewał. Brzmiało to jak przyśpiewki Hohenhotów z kronik kinowych.

- Hotentotów - poprawił Kuger.

- No tak. Myśmy ze sprzątaczką stali zdumieni, a on tańczył i śpiewał. A potem krzyknął: «Dlaczego mnie nie chcecie?».

- Proszę?

- Krzyknął: «Dlaczego mnie nie chcecie?».

- I do kogo to krzyknął?

- Ja tam nie wiem. Na pewno nie do nas.

- I co?

- Zdjął but. Taki jakiś oklapły był. Wyciągnął z buta sznurówkę. Zdjął skarpetę i zawiązał sobie ją na dużym palcu u nogi, przeładował karabin. No tośmy ze sprzątaczką zaczęli się wycofywać. On przywiązał drugi koniec sznurówki do cyngla i włożył sobie lufę karabinu do ust. Ktoś krzyknął: «Nie!».

- Kto?

- Nie wiem. Ręce mi się trzęsły ze strachu, to nie pamiętam. Naprawdę nie wiem kto.

- A co zrobił ten żołnierz?

- Ja uciekałem. A on pewnie pociągnął za sznurówkę i wypalił sobie w usta. - Cieć zamyślił się na chwilę. - Pamiętam tylko, jak sprzątaczka mówiła, że w życiu nie odczyści tej sali. Mózgiem tam prysnęło po wszystkich sprzętach. W szoku była.

Kuger zapalił papierosa. Pokiwał głową do Grunewalda.

- No i widzisz, stary. Nie kupuj kwiatów swojej narzeczonej, bo to się źle kończy.

- Po pierwsze, nie mam narzeczonej. Po drugie, jeśli dalej będziesz tak wieszczył, odsunę cię od sprawy.

* * *

- Możesz mnie z nim skontaktować? - spytał Sławek Mariolę.

- Ja wszystko mogę.

Wygooglała nazwisko pisarza i wszystkie jego namiary na laptopie.

- OK. Dzwonimy. - Wystukała numer. Odczekała chwilę. - Dzień dobry. Dzwonię z pisma «Fakty i Fotografie». Czy moglibyśmy się umówić na wywiad dzisiaj?

- O Jezu... - Sławek usłyszał zaspany głos.

- Chyba «Mario», jeśli o mnie chodzi.

Rozmówca roześmiał się.

- Ludzie, czy wy wiecie, która jest godzina?

- Chyba wiemy. Po jedenastej - odparła niezrażona.

- No to jak możecie budzić ludzi o tak wczesnej porze?

- Wie pan... Jestem głupią blondynką z dużym biustem. Przepraszam, że pana obudziłam.

- Ależ nic nie szkodzi - natychmiast zmienił ton. - A ile ma pani wzrostu? Tak tylko z ciekawości pytam.

- Metr osiemdziesiąt dwa.

- A jest pani rosła? Taka «w sobie»?

- Niech pan sam sprawdzi. Jestem dużą dziewczynką.

- Ok. No to jadę. Kiedy i gdzie?

- Dam panu godzinę na ablucje i dojazd. Spotkajmy się o dwunastej trzynaście w restauracji «Żak» na Rynką.

- Wiem gdzie to jest. Będę.

- Dziękuję. - Odłożyła słuchawkę.

Sławek zaskoczony masował sobie skronie.

- Jezu, jak ty to zrobiłaś?

- Człowieku, jeśli się lubi jakiegoś pisarza, to się czyta wszystkie jego wywiady. On po prostu uwielbia duże, rosłe blondynki - Ja na szczęście spełniam wszystkie te warunki. - Popatrzyła na Staszewskiego z uśmiechem. - Będzie jadł mi z ręki.

- Jesteś genialna.

- Genialny to był Einstein. A ja mam po prostu odpowiednie ciało i odpowiednią wiedzę. Ty tylko siedź z boku i nagrywaj. Masz godzinę na przygotowanie dla mnie pytań.

* * *

Ziemski wszedł do knajpy idealnie o czasie. Profesjonalista - nigdy się nie spóźniał. Przywitał się z kelnerami, którzy najwyraźniej go dobrze znali. Wymienił jakieś żarciki z kelnerkami. Mariola machała gazetą «Fakty i Fotografie». Przysiadł się błyskawicznie. Był obsłużony szybciej niż ona - kelner zapytał tylko: «To co zwykle?». Dostał piwo i «wściekłego psa». Spytała:

- Czy jest jakaś knajpa, w której pana nie znają?

Odpowiedział:

- Z całą pewnością jakaś jest. Wrocław to cholernie duże miasto i takie... bardziej rozrywkowe. - Uśmiechnął się, rozbierając ją wzrokiem. Wiedziała, że go ma. Wiedziała z całą absolutną kobiecą pewnością. Była dokładnie w jego typie.

- Chciałabym porozmawiać o pańskiej książce «Breslau... cośtam».

- Pani od razu do meritum.

- No bo pan patrzy wyłącznie na moje piersi.

Roześmiał się i podniósł wzrok.

- Inteligentna pani jest.

- Z tego powodu, że widzę, gdzie się pan gapi?

Zaczął się śmiać już całkiem szczerze.

- No, jestem pod wrażeniem.

Rozchyliła dekolt sukienki tak, żeby mógł zobaczyć prawie wszystko.

- Niech pan patrzy. Teraz lepiej?

- Widzę, że «Fakty i Fotografie» zatrudniają wyłącznie fachowców. Ale ponieważ widok jest piękny, to odpowiem pani na wszystkie pytania.

- I o to mi chodziło. - Poprawiła sukienkę, żeby nie miał zbyt przesadnej perspektywy. - Skąd wziął się pomysł na tę powieść? Mówię ciągle o «Breslau cośtam».

- Proszę pani. Na każdym spotkaniu autorskim, kiedy mnie o to zapytają, mówię: «Wrrrrrrrrrrr!». Nie wiem, skąd autor czerpie pomysły. Nie wiem, naprawdę.

- No ale skąd inspiracja do tego właśnie tematu?