Siergiej Łukjanienko
Brudnopis
Przełożyła Ewa Skórska
Tytuł oryginału: Чepнoвuк
Copyright © 2005 by Siergiej Łukjanienko
Copyright for the Polish translation
© 2008 by Wydawnictwo MAG
1.
Są takie dni, gdy nic ci się nie układa. Wstajesz z łóżka i noga zamiast na kapeć trafia na grzbiet ukochanego psa, który ze strachu gryzie cię w łydkę; nalewasz kawę, ale zamiast do filiżanki lejesz prosto na świeżą koszulę; dochodzisz do metra i stwierdzasz, że zostawiłeś w domu wszystkie dokumenty i pieniądze, a po powrocie do domu odkrywasz, że wcale nie zostawiłeś, tylko zgubiłeś. Razem z kluczami.
Ale czasami wszystko dzieje się na odwrót. Wstajesz wypoczęty, z przyjemnym wspomnieniem o miłym śnie. Wczorajszy katar minął bez śladu, jajka ugotowały się idealnie, twoja dziewczyna, z którą wczoraj się pokłóciłeś, sama do ciebie dzwoni i przeprasza, trolejbusy i autobusy podjeżdżają, gdy tylko zdążysz podejść na przystanek, przełożony wzywa cię do siebie i oznajmia, że postanowił dać ci podwyżkę i wypłacić premię.
Takich dni boję się najbardziej. Starożytni mieli rację – nie należy kusić losu nadmiernym szczęściem. Król Polikrat nie na darmo rzucił pierścień do morza, a gdy morze odrzuciło jego ofiarę, król powinien był odciąć sobie palec, może by nie przyrósł… Jeśli nie jesteś w czepku urodzony, jeśli nie idziesz przez życie lekkim krokiem próżniaka, strzeż się szczęśliwych dni! Życie przypomina pasiasty strój więźnia – jeśli dzisiaj miałeś pecha, jutro nadejdzie sukces.
Zwykle ta myśl mnie uspokaja. Ale nie dzisiaj.
Stałem przed drzwiami swojego mieszkania. Drzwi jak drzwi, nic ciekawego. Stalowe, na skutek obecnych kryminalnych czasów, i tanie, z powodu braku bogatego wujka w Ameryce.
Za to uchylone.
Chyba nie muszę tłumaczyć, co to znaczy.
Jak na razie nie mam jeszcze sklerozy, swoje klucze Anka ze wzgardą cisnęła na podłogę tydzień temu – zanim odeszła. Jest jeszcze zapasowy komplet u rodziców, oczywiście nie po to, żeby mogli robić inspekcje, lecz na wypadek, gdybym zgubił swoje. Problem w tym, że rodzice od tygodnia są na urlopie w Turcji i absolutnie nie mogli mnie odwiedzić.
Stałem i myślałem o Keszju. O to, dlaczego mój skye terier nazywa się Keszju, należałoby zapytać panią hodowcę. Może ona lubi te orzeszki? A może nie wie, co to jest keszju? Ja w każdym razie krępowałem się zapytać.
Co robi złodziej, gdy zobaczy w mieszkaniu małego, lecz dzielnego teriera? Dobrze będzie, jeśli tylko kopnie.
Oczywiście miałem w domu pewne cenne rzeczy. Notebook. Wieża. Telewizor, całkiem niezły, odtwarzacz DVD, zupełnie nowy. No i każdy doświadczony złodziej znajdzie przyklejoną do „pleców” szafy skrytkę – tysiąc euro w kopercie.
Ale ja myślałem tylko o Keszju. Być może stałbym na klatce jeszcze dłużej, nie mogąc się zdecydować, czy otworzyć drzwi, czy nie, gdybym nie usłyszał dobiegającego z mieszkania cichego metalicznego brzęku.
Złodziej ciągle był w środku!
Nie mam postury mołojca ani natury bohatera. Cała moja znajomość sztuk walk ogranicza się do sześciu miesięcy kursu karate (przed dziesięcioma laty), a bojowe doświadczenie do kilku bójek w mniej więcej tym okresie życia. Ale do mieszkania wpadłem z entuzjazmem Bruce’a Lee, któremu ktoś nadepnął na ulubione kimono.
Czy mieliście kiedyś okazję czuć się jak kompletny kretyn?
Stałem w ciasnym mrocznym przedpokoju swojej kawalerki, która wyglądała… obco. Zamiast przymocowanych do ściany haczyków, na których samotnie wisiała nie sprzątnięta od wiosny kurtka, ujrzałem rosochaty drewniany wieszak z beżowym płaszczykiem i parasolem. Na podłodze leżał kolorowy dywanik. W kuchni – z tego, co zdążyłem zobaczyć – też wszystko było nie tak. Na przykład, zniknęła lodówka. Zamiast niej stała z rondelkiem w ręku młoda nieładna dziewczyna w podomce. Na mój widok wrzasnęła i upuściła rondelek.
– Mam cię, łachudro! – krzyknąłem.
Dlaczego łachudro? Skąd mi się wzięło to słówko? Nie miałem pojęcia.
– Na co pan sobie pozwala?! – zawołała dziewczyna. – Proszę stąd wyjść, bo wezwę milicję!
Wziąwszy pod uwagę, że telefon wisiał przy drzwiach, jej obietnica była nie tylko bezczelna, ale w dodatku zbyt pochopna. Zajrzałem do pokoju – żadnych pomocników dziewczyny tam nie było. Był za to Keszju na kanapie – na nie mojej kanapie! Keszju głośno szczekał – chwała Bogu, cały i zdrowy!
No nie, wynieśli wszystkie meble? Jak długo nie było mnie w domu, pięć, sześć godzin? A oni nie tylko zdążyli wynieść moje, ale i przynieść inne…
– Milicję? – powtórzyłem. – O, milicję to ja wezwę!
Podniosłem słuchawkę i wykręciłem zero-jeden. Dziewczyna przestała krzyczeć, teraz patrzyła na mnie w milczeniu. Keszju nie przestawał szczekać.
– Straż pożarna, słucham – rozległo się w słuchawce.
Nacisnąłem widełki i wykręciłem zero-dwa. No co, każdemu się może zdarzyć. Nie co dzień człowieka okradają, w dodatku tak wymyślnie.
– Milicja? Zostałem okradziony – powiedziałem szybko. – Proszę przyjechać jak najszybciej. Studienyj projezd…
– Co pan, chory? – zapytała dziewczyna. Chyba już się uspokoiła. – A może pijany?
– Pijany, naćpany, upalony – potwierdziłem złośliwie, odkładając słuchawkę. – Jasna sprawa.
– Kirył? – usłyszałem za plecami.
Odwróciłem się i z radością spostrzegłem na schodach sąsiadkę. Kłótliwa kobieta o imieniu Galina kochała plotki i nienawidziła sąsiadów. Ale teraz w przedsmaku nowego tematu do rozmów jej twarz wyrażała autentyczną ciekawość i sympatię.
– No, niech pani tylko popatrzy, Galino, co się wyprawia! – powiedziałem. – Przychodzę do domu, a tu złodziejka!
Na twarzy sąsiadki pojawił się zachwyt połączony z lekkim niepokojem.
– To może by milicję wezwać, Kiryłuszka, co?
– Już wezwałem – uspokoiłem ją. – Będzie pani świadkiem?
Sąsiadka skinęła głową i udała, że robi zamach w stronę dziewczyny.
– Uch ty, łachudro jedna! W zeszłym roku mi taka portmonetkę z torby ukradła na targu!
– Ludzie, czy wyście powariowali? – powiedziała spokojnie dziewczyna. Wyjęła paczkę papierosów, zapaliła. W pokoju nadal szczekał dzielny Keszju. – Keszju, cicho bądź! – zawołała dziewczyna i pies natychmiast zamilkł.
Osłupiałem. Sąsiadka popatrzyła czujnie na dziewczynę. Nienawidziła mojego psa, podobnie jak każdej żywej istoty w tym domu, ale…
– To twoja dziewczyna?
– Co takiego? Ta? – Aż się zakrztusiłem urażony. Wiedziałem, że w oczach sąsiadki każdy młody mężczyzna to samiec, a już kawaler to mieszanka Casanovy z Kaligulą. Ale żeby podejrzewać mnie, że przyprowadziłem do domu tę bezbarwną istotę z rudymi włoskami i piegowatą gębą? – Pierwszy raz ją na oczy widzę!
– To ja pana widzę po raz pierwszy – wtrąciła nie wiadomo po co dziewczyna. – Nie wiem, co chce pan osiągnąć, ale lepiej niech się pan wynosi z mojego mieszkania.
– Kirył tu czwarty rok mieszka. – Sąsiadka od razu stanęła w mojej obronie. W tej chwili byłem gotów powiedzieć, że stara plotkarka jest godna najwyższego szacunku. – Rodziców ma bogatych, to i kupili synkowi mieszkanie, wyremontowali, urządzili. Inni przez całe życie cudze kąty wycierają, a tu taki młody i już ma mieszkanie.
Nie, chyba jednak pośpieszyłem się z tym chwaleniem sąsiadki. Co ją to obchodzi, kto mi kupił mieszkanie? Sama dostała od państwa trzypokojowe, za nie wiadomo jakie zasługi na niwie robót.
– Powariowali – skomentowała dziewczyna. – Albo jedna szajka.
Galina klasnęła w ręce w niemym oburzeniu i zaczęła dzwonić do sąsiednich drzwi. Ja i dziewczyna mierzyliśmy się złym i podejrzliwym wzrokiem. Ani ona, ani ja nie ruszaliśmy się z miejsca, dziewczyna paliła już drugiego papierosa, a ja obracałem na palcu kółko z kluczami.