Выбрать главу

– Aleś pojechał! – zachwycił się Kotia i zabębnił palcami w przycisk windy. – To o prostytutkach – super!

– Wstaw do opowiadania – poradziłem. – Chodźmy po schodach, winda nie działa.

– Jak to nie działa? Przecież lina się rusza.

Machnąłem ręką i ruszyłem w dół po schodach.

– Z dwunastego na piechotę? – oburzył się Kotia. – No dobra, zobaczymy, kto będzie pierwszy!

Doszedłem do siódmego, gdy widna pojechała w górę. Potem druga. Przyśpieszyłem kroku, ale na czwartym wyprzedziła mnie zjeżdżająca winda.

Jednak lenistwo bardziej się opłaca.

Przeskakując po dwa stopnie, wyskoczyłem na sam dół. Kotia już otwierał drzwi wyjściowe.

– Poczekaj! – zawołałem. – Gdzieś się tak rozpędził?

Kotia zastygł w drzwiach i zerknął na czytającego gazetę strażnika. Zrobiłem jeszcze kilka kroków i zatrzymałem się. Kotia popatrzył na mnie pustym, obcym spojrzeniem.

– Kotia? – zapytałem.

Kotia odkaszlnął.

– Tak?

– Coś ty, nie poznajesz mnie?

– Ee… – wymruczał Kotia i znów popatrzył na strażnika.

Strażnik zapytał podejrzliwie:

– Jakieś problemy, panowie?

– Nie, żadnych – odpowiedziałem, mijając Kotię i wychodząc na dwór. – Wszystko w porządku.

– Od kogo wyszliście?! – krzyknął za mną strażnik.

Nie odpowiedziałem. Stałem i czekałem, aż Kotia wyjdzie z klatki. Nie spanikował, ale stał się czujny.

– Kotia? – Po chwili powtórzyłem: – Kotia?

– Naprawdę, nie mogę sobie przypomnieć – odpowiedział szczerze Kotia, lekko się rozluźniając. – Jest pan… znajomym Mielnikowa?

– Tak – odparłem. – Znajomym. Nie pamiętasz?

Kotia pokręcił głową.

– Coś się stało?

– Wyszedłeś… Wyszedł pan od Mielnikowa? – wykrztusiłem.

Kotia skinął głową.

– Jest w domu?

– Tak, oczywiście. – Kotia dreptał w miejscu. – Więc idzie pan do Mielnikowa? Przepraszam, twarz jakby znajoma, ale nie mogę sobie przypomnieć.

– Wszystko w porządku – powiedziałem. – Taki mam wygląd, ciężko zapamiętać.

– To ja już pójdę. – Kotia zrobił krok, zerknął na mnie, chyba chciał coś powiedzieć, ale pokręcił głową i poszedł.

Wyjąłem papierosy, zapaliłem. Dym był słodki i gorzki zarazem. Za szklanym okienkiem w drzwiach mignęła mi twarz strażnika – dzielny dziadek był czujny. Żeby tylko nie wezwał milicji.

Znowu wsunąłem rękę do kieszeni, wyjąłem dowód i otworzyłem: kruche strony rozpadły mi się w rękach. Zdjęcie odskoczyło z pstryknięciem i upadło na asfalt. Podniosłem je – na szarym kwadraciku nie dało się już dojrzeć twarzy.

Zimno… Jesień… A zima ma być mroźna…

– A więc tak… – mruknąłem, jakbym komuś groził, albo tworzył jakiś plan. – A więc tak? A więc tak!

Po pierwsze, cudów nie ma. Po drugie, mogą być wyjątki, ale wyłącznie dla złych cudów. A skoro nastał czas złych cudów, to pozostawanie dobrym nie ma sensu.

5.

Okna mojego mieszkania były ciemne. Nie przypuszczałem jednak, żeby Natalia Iwanowa kładła się spać o ósmej wieczorem.

Wjechałem na swoje piąte piętro, zadzwoniłem do drzwi. Keszju szczeknął i ucichł, a ja postałem kilka minut, wzruszyłem ramionami i wsiadłem do windy. Jeśli ktoś obserwował mnie przez wizjer, to teraz ten ktoś podrepcze sobie szurającym starczym krokiem z powrotem do telewizora, rejestrując w pamięci, że do sąsiadki przychodził kawaler. Nie wątpiłem, że Galina Romanowna kompletnie o mnie zapomniała. Swoją drogą to ciekawe, jak tym przygłuchym staruszkom, wpatrzonym w niekończące się opery mydlane, udaje się usłyszeć, co się dzieje. przy drzwiach sąsiadów? Przecież własne drzwi wyciszają dermą! A potem wysiadują w przychodniach i skarżą się lekarzom na problemy ze słuchem!

W windzie nacisnąłem przycisk ósmego piętra. Nie chciałem czekać na Natalię na piątym obok zsypu, to byłoby niebezpieczne, mogę się założyć, że zaraz ktoś wyszedłby wynieść śmieci albo zapalić. Ale ostatnie piętro było idealne – w jednym mieszkaniu mieszkał stary dziadek, który nigdy sam nie wychodził, a dwa następne wynajmowały wieloosobowe rodziny wschodnich gastarbeiterów, którzy nigdy w życiu nie zadzwoniliby na milicję. Kiedyś drażnili mnie owi cisi ludzie ze Wschodu, może Tadżycy, a może Uzbecy, mieszkający po dziesięć osób w jednym mieszkaniu. Przemykali do siebie błyskawicznie i niezauważalnie, uciekając niczym karaluchy przed światłem. Niby nic do nich nie miałem… Zwykły bytowy szowinizm.

Teraz cieszyłem się, że to oni tam mieszkają. Siedziałem na ostatnim piętrze przy zsypie, paliłem, patrzyłem przez okno w dół, na wejście do klatki. Ściemniało się, ale nad wejściem była jasna żarówka, zdążę zobaczyć Natalię zawczasu.

Kilku Tadżyków wjechało na górę i zanurkowało do swoich mieszkań, udając, że mnie nie widzą. Powoli wykańczałem paczkę papierosów.

Zaczął padać drobny, cichy deszcz; lubię go jesienią, przypomina, że lato już się skończyło. I wtedy, niemal od razu, przed wejściem do klatki mignął kolorowy parasol.

Może widziałem go wczoraj w swoim mieszkaniu, wśród innych cudzych rzeczy, a może nie widziałem, w każdym razie od razu wyczułem, że to Natalia.

Zrobiło mi się zimno, nogi zdrętwiały. Z trudem udało mi się dojść do windy i nacisnąć przycisk. Na dole trzasnęły drzwi, winda jechała już na ostatnie piętro. Wsiadłem, ale nie naciskałem przycisku parteru.

Zrobiła to za mnie Natalia – winda posłusznie zjechała na dół.

Ciężko stać się bandytą, gdy ma się za sobą ćwierć wieku uczciwego, porządnego życia.

Poza tym nie miałem najmniejszej ochoty trafić do więzienia za bandytyzm.

Z wewnętrznej kieszeni kurtki wyjąłem nóż, kupiony dwie godziny temu w metrze. Tania chińska podróbka znanej marki, ale najważniejsze, że wyglądał przerażająco – wąskie długie ostrze z drapieżnymi zębami i zbroczem. Gdyby sprzedawano wiarygodne atrapy pistoletów, kupiłbym taką.

Naprawdę bardzo nie chciałem wylądować w więzieniu.

Drzwi otworzyły się z sykiem i brzydka Natalia weszła do windy. A właściwie zrobiła krok do przodu, zobaczyła mnie, zachwiała się, wytrzeszczyła oczy i próbowała się wycofać.

Chwyciłem ją za ramię i wciągnąłem do środka. Przystawiłem jej nóż do gardła – ten ruch wypadł tak naturalnie, jakbym całe życie napadał w windach samotne dziewczyny w charakterze psychopaty-gwałciciela.

– Będę krzyczeć – powiedziała Natalia, patrząc na nóż.

– To dlaczego tego nie robisz? – spytałem.

Złożony parasol wbijał mi się w nogę, Natalia uparcie go nie odsuwała. W drugiej ręce miała torbę z zakupami.

– Proszę mnie puścić, ja pana nie znam! – powiedziała głośno. – Proszę mnie puścić!

Nacisnąłem guzik piątego piętra.

– Kłamiesz. Pamiętasz mnie. A to znaczy…

Przebiegła wzrokiem po mojej twarzy. Oblizała wargi i ostrożnie pokręciła głową.

– Pan zwariował. Zgnije pan w więzieniu. Wie pan, co się robi w obozie z gwałcicielami?

– Natalio, jest pani zbyt spokojna – powiedziałem i wtedy uświadomiłem sobie, że trafiłem w sedno. Jest zbyt spokojna jak na kobietę, którą zaatakował z nożem… nieważne kto, psychopata czy oszukany frajer.

– Nie jest pan mordercą. Nic mi pan nie zrobi.

– Sprawdzimy? Pozbawiliście mnie wszystkiego. Mieszkania, pracy, dokumentów. Nie mam nic do stracenia!