Выбрать главу

Towary, których nie wolno wywozić – str. 114

Towary, które można wwozić – str. 116

Towary, których nie wolno wwozić – str. 407

Otworzyłem na stronie 114. Lista była raczej krótka.

Niewolnicy (osoby będące własnością bliźniego swego, znajdujące się w pełnej władzy jego).

Broń masowego rażenia (broń przeznaczona do zadawania masowych strat).

Otworzyłem książkę bliżej początku i dowiedziałem się, że cło za jeden kilogram pieprzu (czarnego, białego, zielonego) wynosi trzy tysiące osiemnaście rubli sześć kopiejek. Za to za rękawiczki płaciło się jedynie siedem rubli za parę. Pergamin – dziewięćdziesiąt sześć rubli trzy kopiejki za metr kwadratowy; pawie pióra – dwa ruble siedemnaście kopiejek za dziesięć centymetrów.

– Wierieszczagin, zejdź z barkasu * – wymruczałem, szukając strony czterysta siedem.

Prócz niewolników i broni masowego rażenia, do Moskwy nie wolno było wwozić roślin i nasion zdolnych do kiełkowania, narkotyków, a także żadnych zwierząt, za wyjątkiem endemicznych. Przez kilka sekund zastanawiałem się, czy wielbłądy, białe niedźwiedzie i delfiny są endemiczne dla Moskwy. Przecież były w ogrodzie zoologicznym.

Wyobraziłem sobie, jak po zaśnieżonym zaułku ciężko człapią w stronę wieży załadowane tobołami marihuany białe misie z poganiaczami niewolnikami, uzbrojonymi w przenośne pociski jądrowe. A ja dumnie staję przed drzwiami i wymachując księgą, nie zezwalam na wejście „karawany” do Moskwy.

Wizja była tak realistyczna, że aż podszedłem do okna, za którym drzemały zaśnieżone budynki fabryki, i czujnie zlustrowałem bezludną ulicę.

Co to jest? Dziura w przestrzeni? Sądząc po architekturze i powozie listonosza, raczej w czasie.

Albo w czasie i przestrzeni.

A może to wejście do świata równoległego, wiecznej radości fantastów? Idzie sobie człowiek, otwiera drzwi w ścianie…

Tfu!

Rozerwałem drugą paczkę. Dokładnie taka sama książka, też w skórzanej okładce, tylko czarnej. I te same cztery rozdziały.

Ale w nagłówku zamiast „Moskwy” widniał tajemniczy „Kimgim”.

Było w tym słowie coś z nazw syberyjskich, jakieś azjatyckie nutki. Jednego byłem pewien: nigdy przedtem nie słyszałem o takim mieście.

Może to przejście między światami?

Ale co ja mam z tym wspólnego? Dlaczego najpierw zapomnieli o mnie przyjaciele, a potem przestali mnie zauważać nawet milicjanci? Skąd wzięła się Natasza Iwanowa i dlaczego, do diabła, popełniła samobójstwo? Kto do mnie zadzwonił i przyprowadził do tej wieży, już teraz patrzącej dwiema stronami na dwa różne światy? A najwyraźniej miały się tu otworzyć kolejne drzwi… Kto napisał list i zbiory praw celnych?

Nie, to niewłaściwe pytania. Nieważne. Przede wszystkim powinienem zainteresować się nie przyczynami tego, co się dzieje, lecz własnymi działaniami.

Mam na sobie mokre ubranie, w dodatku zbyt cienkie jak na tę porę roku. Do jedzenia mam czekoladę i wodę mineralną. Ani grosza gotówki, a na pobory celne na razie nie ma co liczyć.

Zresztą, nie ma tego złego… Skoro nie zauważają mnie kasjerki, skoro milicja wypuszcza mnie zaraz po zatrzymaniu na miejscu przestępstwa…

Uśmiechnąłem się złośliwie i odłożyłem prawa celne Kimgim.

7.

Już w dzieciństwie, po obejrzeniu pierwszego filmu sensacyjnego i przeczytaniu pierwszego kryminału doszedłem do wniosku, że okradanie ludzi jest złem, ale grabienie banków czy korporacji to dobry uczynek. Nie wiem, skąd mi się wzięła ta dziwna moralność, ale coś w niej jest. Później w książkach niejednokrotnie spotykałem się z podobną moralnością. No bo, czyż nie jest tak, że złodzieja, który ukradł komuś portfel, ludzie mogliby zabić na miejscu, za to zręcznego oszusta, który ukradł państwu okrągły miliard, cierpliwie tolerują i nawet są gotowi się nim zachwycać?

Tak czy inaczej, postanowiłem okraść najbliższy duży sklep. Znalazłem taki dziesięć minut drogi od torów.

Przede wszystkim musiałem zrobić zapasy jedzenia. Przeszedłem się po hali i załadowałem pełen wózek: konserwy, kiełbasa, sucharki, woda mineralna, soki i dwie butelki koniaku, tym razem drogiego, ormiańskiego. Na oko zawartość wózka mogła opiewać na jakieś dwa, trzy tysiące. Personel sklepu nie powinien mieć przeze mnie większych nieprzyjemności.

Uśmiechając się czarująco do kasjerki, przejechałem wózkiem obok kasy. Bramek sygnalizacyjnych tu nie było, to nie market, więc brzęczyk mnie nie zdradzi…

– Proszę pana! – zawołała kasjerka, zdenerwowana i zaskoczona jednocześnie.

Odczekałem sekundę i odwróciłem się.

– Tak?

Kasjerka, wymalowana młoda dziewczyna, popatrzyła na mnie oburzona.

– A kto będzie płacił?

Poczułem ostrzegawcze ukłucie w piersi, ale jeszcze się stawiałem:

– O co pani chodzi?

– Wołoodiaa! – zawołała kasjerka.

Ochroniarz zjawił się od razu.

– Nie chce płacić!

W jej oczach nie było nawet śladu mgiełki zapomnienia, przeciwnie, mógłbym przysiąc, że dziewczyna zapamięta mnie na mur i wieczorem na pewno opowie rodzinie o bezczelnym złodzieju.

– Jak to nie chcę? – wycofałem się szybko. – Po prostu chciałem najpierw zapakować zakupy.

Głupszego wyjaśnienia już nie mogłem wymyślić!

– A nabić na kasę? – zapytała dziewczyna, wymachując czytnikiem jak futurystycznym blasterem. – Przecież muszę nabić towar na kasę!

– O, przepraszam, zamyśliłem się. – Z krzywym uśmiechem zacząłem wykładać zakupy na taśmę transportera.

Ochroniarz popatrzył na mnie w zadumie i powstrzymał kasjerkę, która już przysunęła do czytnika pierwszą puszkę.

– Czekaj, Tańka… Pieniądze pan ma, młody człowieku?

Pieniędzy nie miałem. Niedbale wyciągnąłem kartę.

– Przyjmujecie karty?

– Przyjmujemy. – Kasjerka zerknęła na kartę i uśmiechnęła się złośliwie. – Ale tej nie przyjmę.

– Dlaczego?

– Bo nie jest pańska.

– Ojej – powiedziałem, nawet nie patrząc na kartę. – Iwanowa Natalia? To karta żony, mamy w jednym banku…

– Cudzej nie przyjmę – powtórzyła kasjerka.

Ochroniarz uśmiechnął się zjadliwie.

– Tam stoi bankomat. Dziś rano wkładali pieniądze, możesz wypłacić, ile ci potrzeba.

Pod jego czujnym spojrzeniem skierowałem się do bankomatu.

Co zrobi ochroniarz, jeśli teraz rzucę się do ucieczki? Chyba nie będzie mnie gonił. I pewnie nie powiadomi milicji. Nie wyrządziłem szkody sklepowi, a że mam cudzą kartę, to już nie jego problem.

Stanąłem plecami do ochroniarza, wsunąłem kartę do szczeliny bankomatu. Na karcie rzeczywiście widniało Iwanowa Natalia. Powinienem był się domyślić, że karta się tak zmieni.

Ale czy zmienił się również kod?

Czy bank zdążył zablokować kartę nieboszczki?

Powoli wybrałem na pulpicie 7739. Potwierdziłem.

Na ekranie wyświetliło się zapytanie o sumę.

Z ulgą wystukałem pięć tysięcy, ale zmieniłem zdanie i wybrałem dziewięć siedemset – prawie wszystko, co było na karcie.

Bankomat obojętnie zaszeleścił banknotami, wydając mi nowiutkie pięćsetki i lekko pomięte setki.

Wróciłem do kasy, demonstracyjnie trzymając pieniądze w ręku. Ochroniarz odszedł na bok, wyraźnie rozczarowany. Kasjerka spakowała w milczeniu zakupy, zapłaciłem i minutę później wyszedłem ze sklepu. Odwróciłem się. Kasjerka i ochroniarz patrzyli na mnie i coś mówili.

Cholera.

Co się stało z moją wczorajszą niewidzialnością? Przecież byłem widzącym w kraju ślepców! Człowiekiem w czapce-niewidce, który bez problemu mógłby chodzić nago i boso!

вернуться

* Aluzja do kultowego radzieckiego filmu Białe słońce pustyni. Celnik Piotr Wierieszczagin steruje barkasem, zaminowanym przez przemytników. Przyjaciel Wierieszczagina woła z brzegu: „Zejdź z barkasu!”, ale celnik nie słyszy – barkas wylatuje w powietrze (przyp. tłum).